To zaskakujące, że w moim chaotycznym życiu niezmienne pozostają drobne elementy świata, którymi się zachwycam. Mimo upływającego czasu, te składowe rzeczywistości cieszą moje oko i łaskoczą nostalgiczną duszę.

Zaskakujące również, ile w tej błogości jest innego słowa na „B”.

O tym, jak bardzo idealizuję element dzieciństwa związany z moją ojczyzną Bułgarią*, mogłabym napisać książkę. Z drugiej strony, wyobrażenia i sny mogą być jakąś impresją na temat rzeczywistości, ale niezaprzeczalnym źródłem inspiracji będzie ta właśnie materialna rzeczywistość. Czy wymyśliłam sobie elementy, które napełniają mnie uczuciem błogości? Czy są one tylko fantasmagorycznym tworem pozwalającym przetrwać trudne chwile?

Wszystkie zdjęcia wykonane zostały analogową Prakticą na kliszy kolorowej 35 mm w miejscowości Pomorie w Bułgarii. Prześwietlenia w rogu są spowodowane rozszczelnieniem aparatu. Wadą, której postanowiłam nie naprawiać. Stanowią one swoisty podpis przy każdym moim zdjęciu.

Morze

Odkąd pamiętam, wszystkie wakacje związane były z bułgarską wsią i bułgarskim wybrzeżem.

Wcześnie nauczyłam się pływać. Nie przypominam sobie lęku przed utonięciem. Woda, zwłaszcza morska, spieniona, pofalowana, słona, to dla mnie odczucie wewnętrznej ekscytacji, realizującej się gdzieś bardzo głęboko. Trudno mi opisać emocje, które przeżywam, będąc blisko morza. Nieważne, którego – czy na południu, północy, wschodzie czy zachodzie – gdy widzę morze, czuję się jak w domu.

Kiedy wskakuję w falę tuż przed jej cofnięciem, czuję się jak jedyna osoba na świecie. Mimo kotłującej się nade mną masy wody, czuję błogość. I marzę, by w tej ciszy pozostać jak najdłużej.

Im bardziej wzburzone morze, tym większy spokój we mnie. Ciche i gładkie mnie nie relaksuje.

Wschody i zachody słońca

Wstać na wschód słońca. Mieć bardo długi dzień przed sobą. Poczuć szczypanie niedospania pod powiekami i chłód przed pierwszymi promieniami. Wdychać wystudzone powietrze i mrużyć oczy, chroniąc je przed intensywnym, wczesnym blaskiem. Robić temu zdjęcia i nigdy się tym widokiem nie nudzić.

Kawa

Dla mnie kawa zawsze była synonimem czegoś błogiego. W dzieciństwie pora kawy dla dorosłych to czas jedzenia słodyczy dla dzieci.

Dziś, kiedy zarówno dzieciństwo, jak i słodycze należą do (za)przeszłości, kawa jest moim ulubionym smakiem. Do ekspresu zawsze znajdę drogę – choćby po omacku, przez zapuchnięte od snu lub smutku oczy. O 5, o 22.00. U siebie i w gościach. Kawa się zawsze nadawa, gorzała nigdy lepiej nie działa, trawestując znany cytat.

Bułgaria, jak przystało na kraj bałkański, jest miejscem kawą płynącym. Każdy kiosk, każdy piwniczny spożywczak posiada ekspres, nawet sklep monopolowy pod moim sofijskim mieszkaniem podawał kawę. Jeśli idziesz ulicą, a na niej nie ma ani kiosku, ani kawiarni, ani sklepu, z pewnością spotkasz automat do kawy. Zabawna jest jakość w stosunku do ceny. Bułgarzy nie mogą sobie pozwolić na ten trunek słabej jakości i w wysokiej cenie! W złotówce można się zamknąć.

Uwielbiam te poranki, w których mam czas, by zaparzyć kawę i wypić ją w spokoju, zanim jeszcze rozpocznę na dobre dzień. I nie ma znaczenie, czy czeka mnie wyjście do pracy czy całodniowe czytanie w łóżku. Ceremonia świętego spokoju nad kubkiem czarnej to synonim małego szczęścia.

Zdjęcie poniżej przedstawia automat do kawy nad morzem w Bułgarii o wschodzie słońca. Definicja błogości na jednej analogowej fotografii.

„Pejka”

Na bułgarskiej wsi przed każdym domem stoi „pejka” czyli ławka. Po zmierzchu, kiedy upał zelżeje, ludzie wychodzą przed mury otaczające ich gospodarstwa posiedzieć na niej. Pogadać, połupać słonecznik, poczekać na dzieciaki z sąsiedztwa. Na pejce siadałam z siostrami, siadali moi dziadkowie. Sąsiadka, by poplotkować, sąsiad, by zapytać, czy „ładniej jest w Polsce czy w Bułgarii”. Pejka zaprasza, z pejki się nie wygania. Kiedy bawiliśmy się w chowanego, często ukrywałam się pod pejką. Byłam najmniejsza, więc jako jedyna tam się mieściłam. Ochronę przed światłem latarń, które zdradziłyby moje położenie, stanowiły gęste korony catalp, tak charakterystycznych dla bułgarskiego pejzażu.

Czy pejka wzbudza uczucie błogości? Relaksu z pewnością. Wspomnienia dobrej, wakacyjnej zabawy. Rozmów starszych narzekających na rozbrykanych młodych. Smak słonych, spękanych od łupania słonecznika ust.

I olbrzymią nostalgię teraz, gdy większość mieszkanek i mieszkańców bułgarskiej wsi już nie żyje.

 

*Z racji mojego mieszanego pochodzenia zwykłam mówić, iż ojczyzną moją jest Bułgaria, a matczyzną – Polska.

Autorka zdjęć i tekstu: Sylwana Henryka Dimtchev (ur. 1989 r.) – feministka, absolwentka filologii bułgarskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Miłośniczka Iranu, niestrudzona tropicielka herstorii, poszukiwaczka i eksploratorka islamskich duchowości. Od 2016 r. prowadzi bloga Zwykły Zeszyt, by słowem i zdjęciem dekonstruować kulturowe i rasowe stereotypy. Od 2017 r. prowadzi kanał na YT „Zwykły Vlog”, który stanowi filmowy zapis jej podróży. W wolnych chwilach najbardziej ceni sobie bycie ciocią.
Blog: www.zwyklyzeszyt.pl
YT: Zwykły Vlog