Po czym na pierwszy rzut oka rozpoznać nowoczesną kobietę? Nie nosi gorsetu, czasem zakłada spodnie, a do tego jeździ na motorowerze! Nowa nauczycielka szokuje całe Avonlea. Takie rzeczy tylko w Kanadzie? A może polskie emancypantki ubierały się podobnie?

Oglądałyście już drugi Netflixowego sezon serialu Ania, nie Anna (Anne with an E)? Jeśli tak, na pewno utkwiła wam w pamięci postać młodej nauczycielki, Muriel Stacy. W Ani z Zielonego Wzgórza Lucy Maud Montgomery ma ona szalenie – jak na małe Avonlea – postępowe poglądy na edukację i wychowanie. Z tego powodu na początku spotykała się z pewną rezerwą. „Pani Linde mówi, że jak świat światem, w Avonlea nigdy jeszcze nie uczyła kobieta. Ona uważa, że to może być niebezpieczna innowacja” – opowiada Maryli Ania. Jeszcze większe kontrowersje wzbudza w serialowej adaptacji, gorsząc mieszkańców Wyspy Księcia Edwarda swoim strojem. W oryginale nie znajdziemy dokładnego opisu jej wyglądu, ale Ania – zakochana przecież w bufkach i eleganckich sukniach – nazywa pannę Stacy „prawdziwą damą”. A więc jednak: tradycyjna garderoba.

Twórcom serialu – szczególnie w drugim sezonie – zdarza się za bardzo uwspółcześniać zachowania niektórych bohaterów. Czy i tym razem nie pośpieszyli się z ubieraniem nauczycielki w spodnie i odbieraniem jej gorsetu?
Akcja Ani z Zielonego Wzgórza toczy się na przełomie lat 70. i 80. XIX wieku, kiedy w siłę rósł ruch emancypacyjny w Europie i Ameryce. Niezależna i nowoczesna Muriel Stacy rzeczywiście mogłaby nosić taki strój. Byłby to wybór nie tylko światopoglądowy, lecz także zupełnie praktyczny. Gorset, falbany czy długi tren nie pozwalały wykonywać wielu czynności – utrudniałyby jej prowadzenie niektórych zajęć w szkole czy jazdę na motorowerze.

Spójrzmy dla porównania na grono polskich emancypantek z przełomu XIX i XX wieku. Kojarzymy ten okres z wysoko upiętymi kokami i sukniami do ziemi, ale to tak naprawdę niepełny obraz. Postępowe działaczki na rzecz równouprawnienia płci odrzucały gorset i popierały kampanie informujące o jego szkodliwości dla zdrowia. Ozdobne suknie z bufkami i trenami zamieniały na oszczędny kostium angielski: prostą spódnicę, żakiet i koszulę. Niekiedy wprowadzały elementy męskiej garderoby, na przykład krawat lub wiązaną w jego miejscu kokardę. Nosiły również binokle, nie przejmując się krytycznymi głosami o szpeceniu kobiecej twarzy mało estetycznymi szkiełkami. Może kilka przykładów.

Od lewej: Maria Dulębianka i Paulina Kuczalska-Reinschmit (źródło: polona.pl)

Maria Dulębianka – malarka i działaczka feministyczna – miała krótkie włosy, ledwie sięgające za ucho. Zakładała binokle i ciemny kostium o angielskim kroju, często dodając do niego jasną kamizelkę oraz krawat.

Paulina Kuczalska-Reinschmit – nazywana hetmanką ruchu kobiecego, twórczyni feministycznego pisma „Ster” i przewodnicząca Związku Równouprawnienia Kobiet Polskich – nosiła krótkie, zaczesane do tyłu włosy i okulary (straciła jedno oko zarażona chorobą weneryczną przez męża, z którym zresztą szybko się rozstała).

Justyna Budzińska-Tylicka – lekarka i propagatorka świadomego macierzyństwa – układała gęste, puszyste włosy w krótką fryzurę z przedziałkiem z boku. Na zdjęciach widzimy ją w prostych spódnicach i żakietach oraz w białej koszuli z ciemną kokardą lub krawatem pod szyją. W swoim poradniku higieny kobiecej krytykowała gorset i namawiała do noszenia wygodnych ubrań.

Maria Rodziewiczówna – popularna powieściopisarka i współpracowniczka Ochotniczej Legii Kobiet podczas wojny polsko-bolszewickiej – właściwie przez całe dorosłe życie wierna była jednej fryzurze: włosom obciętym na jeża. Podobno zdecydowała się na to po tym, jak odziedziczyła zadłużone gospodarstwo i musiała zająć się jego utrzymaniem. Konsekwentnie ubierała strój zbliżony wyglądem do męskiego.

Od lewej: Justyna Budzińska-Tylicka (źródło: zbiory Narodowego Archiwum Cyfrowego) i Maria Rodziewiczówna (źródło: polona.pl)

Trzeba jednak pamiętać, że to przypadki dość wyjątkowe – tak nie wyglądały ulice Warszawy czy Krakowa, a tym bardziej mniejszych miejscowości. Wymienione bohaterki funkcjonowały jednak w przestrzeni publicznej, a ich podobizny były znane z gazet czy pocztówek – mogły więc wpływać na wyobraźnię kobiet. Jednocześnie posiadanie feministycznych poglądów wcale nie musiało się łączyć z manifestowaniem ich swoim strojem. Kobiety sympatyzujące z ruchem emancypacyjnym też ubierały modne suknie, upinały koki i zakładały ozdobne kapelusze.
Możemy się jedynie domyślać, że w niektórych sytuacjach „męski” wizerunek mógł się również wiązać z domniemaną orientacją seksualną. Dulębianka ponad dwadzieścia lat spędziła u boku Marii Konopnickiej. Podobne wieloletnie damskie przyjaźnie łączyły Paulinę Kuczalską z współpracowniczką Józefą Bojanowską oraz Marię Rodziewiczównę z działaczką feministyczną Heleną Weychert. Ale to już zupełnie inna historia – bardziej o serialowej ciotce Józefinie Barry niż pannie Stacy.

autorka tekstu: Karolina Dzimira-Zarzycka (26) – historyczka sztuki i polonistka, zainteresowana tropieniem kobiecych śladów i emancypacyjnych wątków w kulturze i historii. Pisała m.in. dla Culture.pl i  Enter the ROOM, stale współpracuje z portalem Historia:poszukaj. Wrocławianka ze słabością do Kanady. (Instagram: @karolinadzimirazarzycka)

Ilustracja główna: Komitet warszawski wystawy pracy kobiety polskiej w Pradze. Pierwsza od lewej siedzi Justyna Budzińska-Tylicka. Źródło: polona.pl