Był początek lata, a ja siedziałam w poczekalni pachnącej tanim płynem do mycia podłóg i miałam pustkę w głowie. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Że po wielu miesiącach pogrążania się naprzemiennie w apatii i stresie zmusiłam się do pójścia do psychiatry. Oczywiście w tajemnicy przed rodziną. Od dawna tkwiłam w dołku. Coraz rzadziej wychodziłam z domu, coraz więcej dni przesypiałam. Unikałam kontaktów z ludźmi. Odkładałam na później, co tylko się dało. Kompletnie nie potrafiłam skupić się na byciu tu i teraz.

Tamtego ranka czułam się najsłabszym człowiekiem na ziemi, ale nadal sądziłam, że moje problemy nie są warte uwagi. Że „to coś” w ogóle można nazwać problemami. Spodziewałam się, że zostanę wysłana do domu z jakimiś tabletkami na uspokojenie. Najwyraźniej innego zdania był psychiatra, który wysłuchał mnie w skupieniu, zadał kilka pytań, po czym skwitował naszą rozmowę słowami: intensywna terapia grupowa.

Wyszłam ze skierowaniem i wizją dwunastu tygodni na dziennym oddziale szpitala psychiatrycznego. Nie wiedziałam, czy to bardziej wyrok, czy żart. A w ogóle to jaka praca w grupie, skoro ja nie wychodzę z łóżka i stresuję się byle rozmową przy kasie w spożywczym? Marzyłam, żeby ktoś mnie przytulił i zabrał ten ciężar. Już. Zaraz. Byłam sobą potwornie zmęczona, a od psychiatry usłyszałam na odchodne, że schody dopiero się zaczną.

Miał rację.

Zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać po prawdziwej terapii i jej uczestnikach. Zastanawiałam się, kim będą ci inni, z którymi przyjdzie mi spędzić tyle dni? Czy oni czują się chorzy? Czy nadchodzi moment, w którym staję się jedną z nich?

Zaczęło się od formalności. Wpis do szpitala, L4, a w końcu kontrakt, który był później surowo egzekwowany. Zobowiązywał nas między innymi do obecności na prawie wszystkich zajęciach, co było wyzwaniem, bo przez te dwanaście tygodni spotykaliśmy się od poniedziałku do piątku. Dyscyplina odgrywała w szpitalu istotną rolę.

Nie napiszę, że początki były ciężkie, a potem to już z górki. Tam każdy początek, środek oraz koniec bolał tak samo i było ich wiele. Kiedy tylko udawało się poskładać jakiś kawałeczek wielkiej układanki, rozpadał się dwa kolejne. Nic jednak nie przypominało filmowych sensacji, bo cała akcja rozgrywała się w głowie każdego z nas, pacjentów. Próbowaliśmy się do niej dostać poprzez rozmowę rozbrajającą nasze mechanizmy obronne i żmudną analizę przyczyn, które doprowadziły nas do terapii.

Żeby zacząć pracę nad sobą, trzeba się dowiedzieć, z kim w ogóle ma się do czynienia. Na pierwszy rzut oka brzmi to idiotycznie, bo przecież każdy siebie zna. Ale p e ł n e poznanie wymaga bezwzględnej szczerości i przyjrzenia się sobie z każdej perspektywy, dosłownie każdej. Nawet tej najbrzydszej, o której istnieniu wolałoby się nie wiedzieć. To pierwsza lekcja, którą warto odrobić, żeby jak najszybciej ruszyć z miejsca.

Nie napiszę też, że po trzech miesiącach doczekałam się szczęśliwego zakończenia. Szczerze mówiąc, nie widzę go jeszcze nawet na horyzoncie. Do ostatnich zajęć wytrwało ze mną dziewięć wspaniałych kobiet i cały czas się wspieramy, ale pod koniec dnia zostaje się samemu ze swoimi myślami. Moja walka potrwa jeszcze lata.

Mam zaburzenia depresyjne i lękowe. Dałam sobie czas na zaakceptowanie tego faktu. To, co kiedyś wydawało mi się tak odległe, teraz jest moją codziennością. Czy taka już będę na zawsze? Być może. Staram się przygotować na wszystkie scenariusze, bo gorsze kawałki to przecież wciąż ja. Czuję niewyobrażalną ulgę, nie musząc się już chować w sieci kłamstw przed otaczającymi mnie ludźmi i —przede wszystkim — sobą. Dziś, bogatsza o doświadczenie terapii, zastanawiam się, do ilu nieznanych terytoriów uda mi się jeszcze dotrzeć i je oswoić.

Autorka tekstu: Weronika (22) – w internetach funkcjonuje jako Persona Obscura, w życiu studiuje twórcze pisanie. Codziennie prowadzi ze sobą walkę o motywację do działania. Uwielbia sztukę lat 60. i 70., Patti Smith, robienie zdjęć analogiem i głaskanie kotów znajomych. Czasem bywa na blogu, ale częściej można ją spotkać na Instagramie.

Autorka ilustracji: Żaneta Strawiak-Pulkowska – projektantka graficzna i ilustratorka. Jej prace można zobaczyć na tumblr i behance.