Obudziłam się w pierwszy dzień roku, kiedy większość osób kładła się do łóżek lub była pogrążona w głębokim śnie. Szósta rano była moją godziną zero, a wraz z jej nadejściem pojawiło się pytanie, które przez cały dzień nie mogło wypaść mi z głowy. Kręciłam się, myślałam, notowałam i nic. Pytanie „co teraz?” znalazło sobie wygodny kąt we mnie i nie miało zamiaru go opuścić.

Nigdy nie przywiązywałam wielkiej wagi do nowego roku, nie miałam potrzeby celebracji tej nocy w szczególny sposób. Kończył się kalendarz, nadszedł czas kupić następny. W tym roku nie mam żadnych postanowień, w końcu i tak w przeszłości realizowałam je tylko połowicznie. Pisałam maile, które lądowały w folderze „wersje robocze”, planowałam wyjazdy, na które nie mogłam znaleźć czasu, raz nawet kupiłam karnet na siłownię, a następnego dnia zadzwoniłam do biura obsługi klienta i pytałam, jak mogę z niego zrezygnować. Mimo wszystko uważam, że noworoczne postanowienia pomagają w samorealizacji, jednak nie należy traktować ich jako główny wyznacznik osiągnięć. Rok składa się z 365 dni i nie wierzę, że w tym czasie nie wydarzy się nic poza ustaloną wcześniej listą.

 

Chyba dlatego to pytanie pojawiło się właśnie teraz. Na ile jesteśmy w stanie zaplanować swoją przyszłość i jaki mamy na nią realny wpływ? Kiedy o tym myślę, wyobrażam sobie siebie w wieku 10 lat. Byłam przekonana, że zostanę astronautką, a w najgorszym wypadku lekarką. Ostatnia półka w sklepie była dla mnie tym samym, co przyszłość. Wszystko wydawało się barwne i odległe, a ja wymyślałam kolejne pozycje, które mogły znajdować się w tych wielkich niewiadomych. Dziś mam 21 lat i wciąż porównuję do siebie te dwie przestrzenie, jednak korzystając z innych kryteriów. Teraz nie jestem pewna, czy jeśli tam sięgnę to spokojnie wezmę ze sobą, to po co przyszłam, czy wszystko spadnie mi na głowę. Moja percepcja uległa znacznej zmianie , a hasło „przyszłość” stało się bliższe niż kiedykolwiek.

Zamiast myśleć o tym, co nadejdzie za 10 lat zastanawiam się, jak będzie wyglądał najbliższy miesiąc, a kiedy ktoś pyta mnie o to, co planuję robić za rok zazwyczaj odpowiadam „nie wiem” i naprawdę w to wierzę.

 

Wciąż głowię się nad tym, czy lepiej jest patrzeć kilka lat w przód i starać się w jakiś sposób nakreślać horyzonty, czy może skupić się na tym, co jest teraz i spróbować określić najwyżej kolejne trzy minuty? Może nie powinno się wybiegać z wyobraźnią za daleko, a zamiast tego pracować nad tym, na co mamy wpływ w najbliższym czasie. Myślę, że niezależnie od tego, co przyniesie jutro warto już dziś podjąć działanie. Przyszłość można planować, postanawiać zmiany, wprowadzać cele, jednak nigdy nie wiemy, co zdarzy się w ciągu najbliższej minuty, a już napewno nie wiemy, jak będą wyglądały następne 364 dni. Jeśli przyszłość stoi przed nami otworem, a każdy kolejny dzień jest dla nas nową szansą, to może warto w końcu podjąć jakieś działanie? Nie odkładajmy niczego na później, a zmiany (nawet te najmniejsze) wprowadzajmy już dziś, bo przyszłość zależy tak naprawdę od nas i zamiast oglądać się za siebie powinniśmy uczyć się na błędach, popełniając ewentualnie nowe i prawdziwie żyć. Wielka niewiadoma zawsze będzie zarówno przerażająca, jak i ekscytująca, dlatego może warto jej zaufać i dać się porwać?

__________________________________

 

autorka tekstu: Zuzanna Piontke (21) – studiuje fotografię na Akademii Sztuki w Szczecinie, posiada trzy kalendarze, cztery notatniki i dwieście cztery kości, nie rozstaje się ze swoim aparatem i słuchawkami. Zna „Moonrise Kingdom” na pamięć.
www.instagram.com/endersja/
zuzanna-piontke.tumblr.com

autorka ilustracji: Marta Piotrowska – jest studentką scenografii na ASP w Warszawie i lubi to najbardziej na świecie. Zachwycona wiedźmami, leśnymi stworkami i każdym filmikiem na jutubie z pingwinem w roli głównej. Dumnie należy do gangu małych ludzi, a świat widzi w żółtych kropkach, co można podejrzeć na: instagram.com/cudaki