Nie wiem, w którym momencie swojego życia przestałam ufać lustrom. Zawsze, zawsze zastanawiam się, czy mówią prawdę. Czy nie wyszczuplają i nie upiększają. Boję się, że straciłam czujność i pozwoliłam sobie uwierzyć, że jestem ładniejsza niż w rzeczywistości i mogę się rozluźnić. Bo być może powinnam właśnie wyciskać z siebie siódme poty, by zasłużyć na swoją własną akceptację.

Podobno młody człowiek nawet nie dostrzega, że ma ciało, i dopiero gdy na starość coś zaczyna szwankować, zaczyna zdawać sobie sprawę z istnienia swoich mięśni, kości, nerwów. Mam dziewiętnaście lat i czuję się stara. Jestem świadoma swojego ciała, gdy mam zakwasy od treningu. Ale też wtedy, gdy od nadmiaru ćwiczeń stawy odmawiają mi posłuszeństwa. Gdy przełyk piecze mnie od żółci. Jestem świadoma swojego ciała, gdy codziennie je sprawdzam. Nadal kciuk i mały palec mogą objąć nadgarstek. Czy mostek mam tak samo obciągnięty skórą jak wczoraj, czy jednak pojawiła się cieniutka warstewka tłuszczu? Czy talia pod dłońmi wydaje się tak samo szczupła jak ostatnio, czy może szersza? Czy nie wypełniły mi się policzki? W dobre dni sprawdzam machinalnie i nie analizuję, w złe – mam totalną obsesję.

Mam za sobą epizod anoreksji, potem bulimii. Ta druga czasem mnie odwiedza – zazwyczaj wtedy, gdy coś w moim życiu sypie się jak domek z kart i muszę w jakiejś dziedzinie odzyskać kontrolę. Zostały we mnie też resztki „mojej przyjaciółki any” z forów, na których zbyt młode, przezroczyste dziewczyny o ogromnych oczach dodają sobie nawzajem siły, aby codziennie osłabiać swoje ciała. Czasem anoreksja szepcze mi, że jestem słabeuszem, który pozwolił sobie utracić władzę nad swoim ciałem, i że wszystkie moje życiowe niepowodzenia są z tym związane, że na nie zasłużyłam. Epizody depresyjne, niska samoocena, zerowe poczucie własnej wartości, wysoka obsesyjność, zaburzenia odżywiania, osłabienie. Zaklęty krąg, w który łatwo wpaść.

Wiem, że tam jesteście, że to czytacie. Że gdy zaczęłam wymieniać, jak sprawdzam swoje ciało, odruchowo odniosłyście to do siebie. Że liczycie kalorie albo googlujecie „prawidłowe” wymiary kobiecego ciała, albo czasem płaczecie z bezsilności i upokorzenia przed lustrem, bo choć ubrania nadal na was pasują, to jednak wydaje się wam, że wyglądacie w nich zupełnie inaczej niż ostatnio, wtedy, kiedy wydawało się wam, że wyglądacie świetnie. Że też nie ufacie lustrom.

Pisząc ten tekst, aż wstydzę się, że tak bardzo zaważa na komforcie mojego życia problem z pozoru powierzchowny, żeby nie powiedzieć – płytki. Problem pierwszego świata. Wydaje mi się, że często pozwalamy narzucić sobie to rozdarcie, poczucie winy i z powodu rzekomych niedoskonałości naszych ciał, i rzekomej próżności. Bo wmówiono nam, że powinnyśmy wyglądać inaczej – żeby ktoś mógł zarobić na naszych kompleksach, i wmówiono nam, że martwienie się wyglądem świadczy o byciu płytką – żebyśmy nie mogły zaprotestować. Feministyczny rant ciśnie mi się na usta, tym razem się powstrzymam. Ale zdaję sobie sprawę, że ten urodowy impas, w którym nadal często jesteśmy wychowywane, budowany przez niezliczone przekazy medialne i wpajane dziewczynkom stereotypy, jest jednym z przejawów umniejszania i upupiania kobiet. Stajemy się ofiarami, gdy dajemy sobie wmówić, że nasza wartość jest ściśle związana z wyglądem, i pozwalamy podkopać wiarę w swoje możliwości w innych dziedzinach życia.

Więc jak z tym walczyć? Nie chodzi mi przecież o odrzucenie dbania o siebie, ale o akceptowanie siebie, o pamiętanie, że jesteśmy wystarczające, i że możemy wiele, niezależnie od wyglądu. Przez cały czas staram się pozbyć odruchu wyszukiwania w sobie wad, skaz, kiedy stoję przed lustrem. Powtarzam sobie, że ktoś czerpie zyski z kobiecych kompleksów i prób poprawiania urody. Próbuję świadomie wyrastać z obsesyjnego skupienia na swojej powierzchowności, zrozumieć swoje reakcje. Uzdrowić się. Oglądam filmiki na kanale StyleLikeU, czytam Jaskółczarnię, kobietybezdiety. Zafascynowana podziwiam galerię kobiecych ciał na herself.com. Przyglądam się Ashley Graham i Barbie Ferreira i nie mogę się nacieszyć ich przekonaniem o własnej atrakcyjności i pewnością siebie (niezależnie od tego, czy ich wagę uważam za zdrową z medycznego punktu widzenia). Was też zachęcam do szukania takich role models, kobiet, które inspirują was do zmieniania swojego postrzegania siebie, a niekoniecznie swojego wyglądu. Chcę być jedną z tych dziewczyn, które widząc swoje odbicie, posyłają mu całusa i idą dalej. Jak się do tego dojrzewa? Może wy mi powiecie, jak przestać bać się luster?

 

autorka tekstu: Zuzanna Perzyna (19) – warszawianka, szuka właściwego kierunku studiów, pracę zmienia stanowczo zbyt często. Czyta, ogląda, słucha, obserwuje, podpatruje, bazgroli. Wolontariuszka Parady Równości. Feministka, rowerzystka. Uzależniona od muzyki i jogi. Trochę odludek i dziwoląg. Pisze, tak już ma.

autorka ilustracji: Ola Szczepaniak (20) studentka pierwszego roku grafiki na warszawskiej ASP. Miłośniczka kina, zawsze wracająca z sentymentem do Into the Wild i Spirited Away. W wolnych chwilach skleja kolaże, co dodatkowo pogarsza bałaganowy stan jej pokoju. Marzy o kulinarnej podróży do Japonii. https://www.instagram.com/kolvsz/