Miałam dwadzieścia lat i potrzebowałam dwóch rzeczy: być zakochaną i być traktowaną poważnie.

Bohaterka tytułowa powieści „Przypadek Rachel”, młodziutka Rachel Murray, wpuszcza nas do świata swoich wczesnych lat dwudziestych, kiedy nastoletniość już przeminęła, a dorosłość jeszcze nie nadeszła, pieniędzy zawsze brakuje, ale nie na tyle, żeby zabrakło ich na wyjście do pobliskiego pubu, a przyjaźń i miłość są kwestiami życia i śmierci. I chociaż czytając książkę, dość jasno widzimy, że czasy studenckie rzadko bywają łatwe, a człowiek nieuchronnie zmierza wtedy do autodestrukcji, to być może trudno jest na to patrzeć, zarówno czytelniczce, jak i bohaterce, bez nostalgii. To specyficzny czas w życiu, kiedy nic nie jest ważniejsze od picia piwa z przyjaciółmi i całowania się w obskurnych barach. Wszystko, co 10 lat później wydaje się przaśne i żałosne, wtedy wydaje się być „na miejscu”, a żadne marzenie nie jest zbyt duże, kiedy snuje się je na kacu z przyjaciółmi, którzy mają być (i często są) na całe życie.

Rachel studiuje literaturę w dość małym miasteczku Cork. Tam się urodziła i dorastała, jednak postanawia uniezależnić się od rodziców. Wtedy poznaje osoby, które na zawsze zmienią bieg jej życia. Chociaż książka jest na wskroś „kobieca” – główna bohaterka opisuje doświadczenia charakterystyczne dla dojrzewania młodej osoby, która już nie jest dziewczynką, ale nie jest jeszcze kobietą – to nawet dedykacja (której przytaczać nie będę, niech czytelniczka zachwyci się jej prostotą na własną rękę) zdradza nam, że powieść jest listem miłosnym do mężczyzn. Najważniejszych jest tu trzech, z których każdy odgrywa zupełnie inną rolę w jej życiu – przyjaciel James, nieuchwytny chłopak Carrey i profesor Fred Byrne. Ten pierwszy jest tu niewątpliwie najważniejszy i chociaż książka jest niewątpliwie opowieścią o miłości i zakochaniu, to tutaj list miłosny pisany jest do najważniejszej, ale platonicznej relacji Rachel z Jamesem. Motyw przyjaźni w ostatnich latach zaczyna być coraz częściej główną osią fabularną wielu dzieł popkultury – z tych najbardziej słynnych należałoby wymienić „Genialną przyjaciółkę” Eleny Ferrante czy krajankę Caroline O’Donoghue, nie przesadzę, jeśli powiem, że najsłynniejszą autorkę pokolenia millenialsów, Sally Rooney, która motyw miłości i przyjaźni umieściła w „Rozmowach przyjaciółmi” czy „Normalnych ludziach”. Być może jest to swoisty znak czasów – wydaje się nam, że o miłości romantycznej napisano już wszystko, natomiast przyjaźń nadal wydaje się enigmą, a przecież zwłaszcza w młodości to ona jest najważniejsza. O’Donoghue kontynuuje dziedzictwo popkulturowe „Friends” i „Seksu w wielkim mieście”, jednak na pierwszym planie stawia przyjaźń hetero kobiety i nie hetero mężczyzny, robiąc to bez zbędnych stereotypów czy uproszczeń.

Jaka natomiast jest sama Rachel? Na pewno nie próbuje wzbudzić naszej sympatii, bo sama jej do siebie zbyt wiele nie czuje, ale udaje jej się momentami wzbudzić empatię. Dziewczyna zdaje się prowokować czytelnika, dając mu niemal na każdej stronie okazję, aby chciał wejść na karty powieści i po prostu potrząsnąć Rachel, zadając jej pytanie: „czemu to sobie robisz?”, żeby zaraz potem uśmiechnął się z politowaniem i chciał ją przytulić. Rachel wydaje się, że jest jedyna w swoim rodzaju i najbardziej nieszczęśliwa lub szczęśliwa na świecie, co czyni ją identyczną ze wszystkimi dwudziestolatkami. Skupiona na sobie, nieznośna i bardzo spragniona miłości – kto nie był taki ani na chwilę w czasie studiów, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Czytając irlandzką historię opowiedzianą przez Caroline O’Donoghue, miałam poczucie, że jest w niej coś bardzo XIX-wiecznego. Mamy w niej jedynie kilka, za to bardzo wyrazistych postaci, z których każda wydaje się być alegorią. Mamy wielkie namiętności ludzkie – miłość, pożądanie, przyjaźń, władzę i pieniądze. Mamy dość dobrze nakreślone tło społeczno-polityczne, tylko zamiast przechadzać się gościńcami Paryża końca XIX-wieku, przechadzamy się zapyziałymi uliczkami irlandzkiego miasta drugiej dekady lat dwutysięcznych. Ludzie zakochują się, kłamią, plotkują i mierzą z rozmaitymi kryzysami, a dwudziestolatkowie, jak to mają w zwyczaju, żyją od momentów wielkiej euforii do momentów absolutnej rozpaczy. „Wielkie” tematy jak aborcja czy prawa osób LGBT+ mieszają się tu z kwestiami pozornie miałkimi – jak to, w co się ubrać na rozdanie dyplomów. Równocześnie dostajemy bardzo przemyślaną historię od A do B, rozegraną na kilku bohaterów z bardzo dobrze rozłożonymi punktami dramatycznymi.

Caroline O’Donoghue udaje się w sposób bezpretensjonalny pokazać, że żyjemy w bardzo określonym kontekście, a polityka dostaje się do naszego życia w najmniej oczekiwanych momentach. Co ciekawe, Rachel opowiada nam o swojej wczesnej młodości z perspektywy późniejszego momentu swojego życia, kiedy jest już dojrzała i wie, jak wszystko się skończyło. Dzięki temu historia zyskuje dystans pozwalający zebrać historię w całość, jednak nie traci na tym autentyczność przekazywania emocji, które bohaterka czuła w danym momencie.

Nie wiem, czy polubiłam Rachel, ale na pewno polubiłam tę książkę. Czyta się ją szybko, momentami bywa zabawna, momentami przenikająco smutna. Dobitnie pokazuje, że każdy w życiu ma historię, która z odpowiednio rozłożonymi akcentami i ładnie napisanymi zdaniami mogłaby stworzyć całkiem udaną i wciągającą powieść. Pewnie większość z nas jej nie napisze. Ale Caroline O’Donoghue to zrobiła.


Tekst: Emilia Osmólska – licencjonowana językoznawczyni i socjolożka. W wolnych chwilach chodzi do kina, jeździ na rowerze, biega i spędza czas z dziewczyną Paulą oraz kotką Puszką. Uwielbia hummus, tort bezowy i ogórki konserwowe.