Relacja z własnym ciałem jest trudna, szczególnie w obliczu wymagań, które stawia się dziś ciałom. Zainteresowanie nim skupia się głównie na jego wyglądzie, a chęć kontroli tegoż często nosi znamiona fiksacji, gdy poprzeczka zawieszona jest zbyt wysoko. Wiele mówi się o zaburzeniach odżywiania, choć medialnie często sprowadza się ten temat jedynie do problemu anoreksji i bulimii, mylnie nazywa się te choroby etapem, fazą czy rozterkami typowymi dla szukających uwagi nastolatek. A jeśli to cierpiące ciało należy do osoby dorosłej? A jeśli należy do ciężarnej?

Ciałaprzyzwolenie

Temat ciąży owiany jest fascynującą tajemnicą cudu narodzin, magicą dojrzewającej komórki, z której wykluje się człowiek. Innego scenariusza nikt w tym kraju nie bierze pod uwagę. Jest to więc czas powszechnie uważany za „błogosławiony” (obrzydliwe określenie, dla wielu kobiet błogości i szczęścia nie ma w tym okresie często za grosz), gdy kobieta jest „przy nadziei”, nosi swe szczęście „pod sercem”. W całym tym zachwycie nad cudem narodzin niewiele mówi się o drodze, jaką musi przebyć ludzkie ciało, aby tego cudu dokonać. Ten cud zdecydowanie nie dokonuje się sam, ma on swoje racjonalne wyjaśnienie i konsekwencje, cudem więc, z definicji, być przestaje. Ciało wykonuje w tym okresie ogrom pracy i zmienia się, przekraczając często granice swej wytrzymałości.

Zachodząc w ciążę, należy liczyć się ze wzrostem masy ciała – ten aspekt „projektu dziecko” wydaje się dość oczywisty. Ciało rośnie, promienieje, przybiera masy dla dwojga. Nagle, odwrotnie proporcjonalnie do społecznych zasad fizyki, dodatkowe kilogramy są urocze, zachwycające, a wystającego brzucha każdy chce dotknąć. Jakież to słodkie być „grubaskiem”, „piłeczką”, „kuleczką”, jak dobrze mieć na to nagle społeczne przyzwolenie. Porcje tak duże, komplementy tak poetyckie, cały świat zdaje się przyzwalać na ogólny cielesny rozrost. Kobiecie w ciąży wolno, kobiecie w ciąży się wybacza, kobieta w ciąży może (i musi!) jeść, co chce, w dowolnej ilości, najlepiej jak najwięcej. Ten jedzeniowy sen kończy się jednak wraz z narodzinami dziecka. Wtedy z „brzemiennej” przechodzisz w „grubą”, a ze „słodkiej bułeczki” w „zapuszczonego wieloryba”. Zrobiłaś już swoje, pani już podziękujemy.

Ciałacierpienie

Zarówno w ciąży, jak i po porodzie walka z własnym ciałem trwa w najlepsze. I tak, niektórzy obserwują u siebie przyrost masy ciała z zachwytem, inni akceptują go na czas misji. Są jednak i takie osoby, które nie mogą się z brzemiennością tegoż stanu pogodzić.

Pregoreksja to rodzaj anoreksji ciążowej. I choć zapada na nią niewielki procent ciężarnych kobiet, wiele z nich zwraca uwagę na występujące u nich w czasie ciąży obawy związane z przyrostem masy ciała. Nikt nie utożsamia ciąży z odchudzaniem, głodzeniem się czy brakiem akceptacji własnego ciała, celem nadrzędnym jest przecież wydanie na świat dziecka. Okazuje się jednak, że ciało i zmiany w nim zachodzące mogą być przyczyną dyskomfortu oraz lęku. Niepokój związany z przyrostem masy ciała napędzany jest przez wspomniany wyżej stosunek do ciężarnych oraz społeczne, błędne ich postrzeganie. Pregoreksję lub lęk przed szybkim przybieraniem na wadze, poza czynnikami psychologicznymi, potęgują podtrzymywane w social mediach nieosiągalne standardy piękna i presja związana z szybkim powrotem do formy sprzed ciąży.

Presja związana z wyglądem w przypadku osób ciężarnych jest jednym z najbardziej bolesnych, absurdalnych i niesprawiedliwych rodzajów opresji, jakie mogę sobie wyobrazić. Nic więc dziwnego, że wiele z nas nie radzi sobie z napięciem zarówno podczas ciąży, jak i po urodzeniu dziecka. Tzw. połóg, poporodowy okres „dochodzenia do siebie”, z definicji zakłada od 6 do 8 tygodni regeneracji. Nie wiem tylko, kto i co ma się w tak krótkim czasie zregenerować i na czym ten proces dokładnie polega, bo według mnie na pewno nie na wzmożonej aktywności fizycznej i obsesyjnym liczeniu kalorii, aby pozbyć się „zbędnych kilogramów” czy „ciążowego brzucha”, co błędnie przyjmuje się za pewnik. Nikt nie ma na to ani siły, ani czasu, nie wspominając już o możliwościach organizmu, który przez ostatnie miesiące nieustannie pracował na pełnych obrotach i zdecydowanie powinien odpocząć. Wysiłek, jaki wykonuje ludzkie ciało, aby „wyhodować” i wydać na świat inne ciało, porównywany jest do przebiegnięcia wielogodzinnego maratonu. Czy maratończyków też tak chętnie i srogo oceniamy przez pryzmat wyglądu? Czy nie bardziej liczy się zagrzewanie ich do walki i radość z wyniku i pobitych rekordów?

Ciałakatowanie

Na ciele ciężarnej zbija się niesamowity kapitał, kreując problemy, z których rozwiązaniem spieszą całe zastępy drogich marek. Tabletki, kremy, balsamy i szczotki rozwiążą wszystkie problemy, o których istnieniu nawet nie wiedziałaś. Obok zmian w ciele ciężarnej nie sposób przecież przejść obojętnie. Stanowią one wiecznie jakiś dowód na występowanie nieprawidłowości i anomalii. Cellulit, rozstępy, zmęczona cera, przebarwienia – to tylko niektóre ze zjawisk zachodzących w ciele, które współczesna reklama proponuje „zwalczać”, którym poleca „zapobiegać”, które chce „wyleczyć”, jak chorobę, nieprawidłowość. Wmawia się nam, że coś jest nie tak, że nagle znacznie odstajemy od normy, co należy oczywiście czym prędzej zmienić, czemu należy zaradzić.

Bycie bombardowanym tego rodzaju kapitalistyczną narracją potęguje poczucie niezadowolenia z własnego wyglądu i strach przed zachodzącymi w nim zmianami. Nie trzeba wspominać o tym, że wiele rzeczy w czasie ciąży zależy od genów, predyspozycji, schorzeń towarzyszących czy odżywiania, a kremy i olejki wszelkiego rodzaju częstokroć nie mają wpływu na przebieg wyżej wspomnianych zmian. Taka monetyzacja lęków dotyczy nas wszystkich, ma jednak szczególnie niszczący potencjał w kwestii osób ciężarnych, których ciało rozrasta się nagle i dość szybko, priorytetyzując wydanie na świat potomka.

Ciałazmartwychwstanie

Relację z ciałem buduje się przez całe życie, to długotrwały i żmudny proces, z tendencją do wzlotów i upadków. Czasem jedna uwaga może zachwiać poczuciem własnej wartości, szczególnie gdy przypada na czas trudny i dla ciała wymagający. Odpowiedzialność ciąży na każdym z nas – na członkach rodziny, którzy pieją z zachwytu nad rosnącym brzuchem ciężarnej, na koleżankach, które wytkną w żartach cellulit, na lekarzu, który zbyt pochopnie zamknie kilogramowe widełki „normy”. Odpowiedzialność ciąży również na użytkownikach Internetu, na komentujących, na prowadzących konta lajfstajlowe o wysokich zasięgach. Wszyscy mamy wpływ na to, jak postrzega się ludzkie ciało. Wszyscy przyczyniamy się do tego, jak wysoko zawieszona jest poprzeczka. Niezależnie od tego, w jak „błogosławionym” stanie i miejscu w życiu jesteśmy.


Tekst: Adriana Kozubska – filolożka, absolwentka UAM w Poznaniu, miłośniczka literatury, obserwatorka zmian społecznych. W wolnym czasie potajemnie i na własną rękę dokształca się z etyki i filozofii, poszukując odpowiedzi na palące pytania w późnych godzinach nadrannych. Czeka na dzień, w którym wszyscy zaczniemy być dla siebie milsi. Lubi brzydkie kundelki, bo w ich oczach odbija się prawda o świecie. Żyje pod jednym dachem z Pieskiem Leszkiem i resztą podstawowej komórki społecznej.

Ilustracje: Ada Makowska ukończyła Akademię Sztuk Pięknych w Katowicach i ucieka w świat ilustrowania, gdy tylko ma ochotę. Wychodzi w nich ze strefy własnego komfortu, bo nigdy nie czuła się dobrze z kolorem. O wiele za dużo pieniędzy wydaje w kawiarniach. Często pojawia się na Instagramie: @lolada666