Mogę o sobie powiedzieć bardzo dużo, ale na pewno nie to, że moje życie uczuciowe od początku było udane. Zawsze miałam problem z lokowaniem uczuć tam gdzie należy. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że ta dwunasto- czy trzynastoletnia ja po prostu bardzo chciała kochać. Obdarzała więc uczuciami chłopaków, których zdecydowanie nie powinna. Od zbuntowanego punka, który zerwał z nią kontakt by związać się z jej koleżanką, do chłopaka, który po dwóch tygodniach stwierdził, że „nie jest gotowy”. Jakiś czas później okazało się, że jednak woli chłopców i że byłam jego przedostatnią dziewczyną.

Sama nie wiem skąd wzięła się u mnie ta ciągła potrzeba związku. Może stąd, że brakowało mi zrozumienia w najbliższym otoczeniu, może po prostu byłam ciekawa… Myślę jednak, że największa była u mnie potrzeba wsparcia. To był trudny moment mojego życia, pełen problemów w szkole, kiedy wracałam stamtąd i chciałam tylko płakać. Pewnie marzyłam o tym, żeby ktoś po prostu zaakceptował i pokochał mnie taką jaką jestem, skoro moi znajomi nie potrafili tego zrobić.

Stąd pewnie moje nieco późniejsze, nazwijmy je „gimnazjalne”, wyobrażenia, oczekiwania i marzenia. O wysokim chłopaku (na pewno wyższym od moich 170 centymetrów), w miarę przystojnym, wysportowanym, odpowiedzialnym, troskliwym, obsypującym mnie prezentami, o podobnych zainteresowaniach… To była dość długa lista, oparta na moich wcześniejszych przeżyciach, filmach, książkach i opowieściach koleżanek starszej siostry. Nie było tak, że nie miałam kandydatów do zagoszczenia w moim życiu na dłużej, jednak nie pasowali do mojego obrazu – albo nie potrafili sprawić, żebym oderwała od niego wzrok.

W pewnym momencie – pod koniec gimnazjum – ocknęłam się. Zobaczyłam, że uczepiłam się tej jednej wizji, że oczekuję więcej niż powinnam – oczekiwanie ideału jest przecież bez sensu. Postanowiłam dawać szansę, jednak… wtedy nikt już jej nie potrzebował. Mijały miesiące, wokół mnie budowały się związki – moich przyjaciółek, niedoszłych chłopaków, bliższych i dalszych znajomych. A ja czułam się coraz bardziej samotna i niewarta uwagi. Nigdy nie byłam zbyt pewna siebie, więc ten brak, który odczuwałam, spychał mnie jeszcze głębiej w permanentnego doła i kompleksy.

Z nadzieją patrzyłam na liceum, bo hej, najlepsze lata mojego życia, szaleństwo, imprezy, wyjścia, mnóstwo nowych ludzi… Jednak nowa szkoła nie dała mi nie tylko tego, ale co gorsza – nie dała mi miłości, na którą liczyłam i czekałam od dzieciaka. Pojawiły się co prawda jakieś próby i znajomości, ale nic z tego nie stało się relacją, o której tak marzyłam. I wtedy się poddałam.

Po prostu powiedziałam „Boże, jeśli tam jesteś, to zajmij się tym. Ja już nie mam siły szukać”. Otworzyłam się na to co przyniesie mi los, ale nie szukałam. Wyrzuciłam z siebie tę cząstkę desperacji, popychającą mnie do ciągłego próbowania i starania się. I to była najlepsza decyzja jaką mogłam podjąć – przestać oczekiwać od każdej relacji, że przerodzi się w coś głębszego, przestać szukać kogoś, kto byłby potencjalnym kandydatem na mojego ukochanego, przestać patrzeć na znajomości pod kątem związku. Zobaczyłam jak destrukcyjnie działa takie desperackie szukanie miłości i jak bardzo zamyka na zwyczajne wartościowe znajomości… dlatego odpuściłam.

I uwaga, po tym odpuszczeniu pojawił się ktoś nowy. Znikąd i zupełnie niespodziewanie. I to ktoś kto pierwszy się do mnie odezwał (no dobra, napisał, ale liczą się intencje) i komu też zależało na kontakcie ze mną. Z którym duża część pierwszego spotkania polegała na siedzeniu w autobusie stojącym w korku – i żadnemu z nas to nie przeszkadzało, bo liczyło się, że jesteśmy razem. Z kim poczułam więź bardzo szybko i komu bardzo szybko mogłam śmiało powiedzieć, że go kocham.

Mój luby absolutnie nie jest wyższy ode mnie. Jest tego samego wzrostu (złośliwcy mówią nawet że niższy), nie ma ciała jak instagramowi modele i nawet zainteresowań nie mamy takich samych. Jak to się ma do moich oczekiwań? No nijak. Moja mama po tym jak go poznała, powiedziała tylko:

-A tak się zarzekałaś, że musi być wysoki…

Jak widać, nie musi. Bo okazuje się, że gdy ktoś pisze dla Ciebie piosenki, to nie liczy się ile ma wzrostu, a poczucie humoru i inteligencja wygrywa z wyrobioną klatą. W końcu miałam kogoś, z kim byłam szczęśliwa, i komu na mnie zależało.

Oczywiście, nie ma co się oszukiwać, że było (i jest) idealnie. Jesteśmy daleko od filmów i książek, w których szukałam wzorca idealnej miłości – jednak teraz wiem już, że to dobrze. W prawdziwej relacji dzieli się ze sobą też trudne momenty; jest ona piękniejsza i głębsza niż to, co widzimy na ekranie. Oprócz tego bardzo szybko pojawiły się głosy od wspólnych znajomych, że nasz związek wytrzyma miesiąc, a potem On mnie rzuci, traktując w taki sam sposób jak kilka poprzednich dziewczyn. Ja, ze swoją niską samooceną i ciągłym niedowierzaniem, że ktoś chce ze mną być, naprawdę się tym przejmowałam. A jednak minął miesiąc, potem następny – i w grudniu 2017 stuknęło dwanaście.

Oprócz tego, związek pokazał mi takie cechy mojej osobowości, o których nie miałam pojęcia. Ujawniły się moje problemy z mówieniem o uczuciach, nazywaniem emocji, szczerym powiedzeniem co mi przeszkadza. Najpierw w ogóle omijałam te tematy, jednak później pojawiały się wybuchy, przez to, że tłumiłam to wszystko w sobie. Zauważyłam, że mam problemy z komunikacją, których wcześniej naprawdę nie widziałam. Nie mogę się pochwalić że już sobie z tym poradziłam, jednak się staram i wciąż uczę. Nadal się nawzajem poznajemy, dowiadujemy o sobie nowych rzeczy, więc wady też wychodzą na wierzch. Ale chyba miłość polega właśnie na tym, żeby kochać mimo wad i nad nimi pracować.

Nie dostaję też kwiatów, czekoladek i pizzy tak często jak sobie marzyłam. Z jednej strony uczy mnie to doceniać drobne gesty i cieszyć się jeszcze bardziej tymi większymi, z drugiej trochę szkoda, z trzeciej bardziej niż róża pomaga mi rozmowa, a przytulanie nie tuczy tak jak pizza.

No i cóż, tak sobie trwamy od ponad roku, który miał być miesiącem. Oboje trochę poranieni, trochę zakompleksieni i bardzo zakochani. Żadne z nas nie oczekiwało drugiego w swoim życiu, i żadne nie sądziło, że zakończy 2016 będąc w związku. I jak tak sobie patrzę na naszą relację, to myślę, że jako dzieciak nie do końca tak to sobie wyobrażałam, ale teraz nawet nie chciałabym, żeby było inaczej.

Słońce nie gaśnie, Księżyc nie znika
Wiersze się piszą, niebo w swej wielkości
Spokojnie i pięknie jesteśmy razem
Mój ulubiony zbieg okoliczności

 

Autorka tekstu: Asia Marciniak (18) – licealistka, która trochę nie wie, co ma robić po maturze. Lubi tworzyć kolaże i jeździć na wrotkach. Czasem pisze (do szuflady) i gra na ukulele. Zakochana. Kojarzona w najbliższym otoczeniu jako feministka (zwłaszcza odkąd ścięła włosy). Broni kobiet na lekcjach historii. Insta: @hejasia_

Autorka ilustracji: Aneta Klejnowska – ukończyła architekturę wnętrz i grafikę oraz ilustrację medyczną studiując w Paryżu. Jednej z jej największych pasji są podróże. Łącząc przyjemne z pożytecznym, zwiedza świat i zdobywa wiedzę. Pracowała i kształciła się między innymi w Nowym Jorku, Paryżu i Londynie. Zajmuje się ilustracją, grafiką, malarstwem, a jej ulubioną formą rozrywki jest przesiadywanie godzinami w muzeach oglądając prace wielkich mistrzów (no i jeszcze trochę kupowanie ładnych rzeczy:). Jej prace znajdziecie na Behance i Instagramie (@anetacoco).