28.09.2018, godzina 5 rano, lotnisko Chopina w Warszawie

Jestem tak zestresowana, że mam wrażenie, że chyba zaraz umrę. W środku cała się trzęsę, ale przed rodzicami usilnie próbuję udawać opanowaną. Odnajduję Alę. Myślę, że czuje się podobnie do mnie, teraz razem próbujemy udawać. Nadaję mój 35 kilowy bagaż. Trzęsą mi się ręce, gdy podaję paszport. Udało się. Idziemy w stronę bramek kontrolnych. Nagle, dopiero teraz, z pełną świadomością dociera do mnie, co zrobiłam i jak sparaliżowana jestem tym wyjazdem. Mam uściskać rodziców i przejść przez bramki. Mama zaczyna coś do mnie mówić tym swoim surowym głosem, żebym porządnie założyła tę nerkę z dokumentami, bo jeszcze mnie okradną. W tym momencie coś się we mnie załamuje. Zaczynam ryczeć. Jestem na nią zła. Dlaczego w tak ciężkim dla mnie momencie, zamiast mnie uspokoić, krzyczy? To wszystko przez nerwy. Roztrzęsiona, z czerwoną twarzą i łzami na polikach skanuję bilet i przechodzę przez bramki. Ala dzielnie stara się trzymać i ignorować moje łzy, żeby nie pogarszać sytuacji. Przed samą odprawą z całych sił staram się już nie płakać, żeby nikt się do mnie nie przyczepił. Godzina czekania w okropnym napięciu i w końcu wchodzimy na pokład samolotu. ,,Jezu, dlaczego tu jest tak straszliwie ciasno!?” myślę i dostaje lekkiego napadu klaustrofobii. Stewardessy zaczynają pokazywać, co robić na wypadek spadku ciśnienia w kabinie lub katastrofy. Robi mi się niedobrze. Samolot w końcu rusza, rozpędza się i unosi w powietrze. Dostaję delikatnych zawrotów głowy, za małym okienkiem samolotu robi się zupełnie szaro. Potem niespodziewanie pokazuje się pomarańczowe słońce, jesteśmy nad chmurami. Jest pięknie. Skupiam się na tym widoku i uspokajam, wszystko będzie ok, poradzę sobie.

Rok temu podjęłam decyzję, która doprowadziła do tego trudnego, pełnego emocji poranka. Pamiętam wyraźnie swój strach, wątpliwości i nadzieje. Było mi bardzo ciężko, ale uważam, że była to jedna z najważniejszych decyzji w moim życiu. Na przełomie maja i czerwca 2018 roku podpisałam papiery zobowiązujące mnie do wyjazdu na Erasmusa, półroczną wymianę studencką. Trudno mi wyrazić, jak bardzo przerażona byłam tym, co właśnie zrobiłam. Nie byłam ani trochę odważna, bałam się rozłąki z rodziną, bałam się oddalić od domu, bałam się nowego, nieprzewidywalnego świata, który miał mnie tam spotkać i nowych ludzi. Być może dla większości osób taki wyjazd nie byłby niczym nadzwyczajnym, jednak dla mnie w tamtym momencie był przekroczeniem wielu barier i lęków. Na początku października miałam znaleźć się we Włoszech, w Mediolanie i spędzić tam cały semestr. Całe szczęście dostały się tam też dwie dziewczyny z mojego roku, dawało mi to pewne poczucie bezpieczeństwa. Nie umiałam włoskiego, nigdy nie leciałam samolotem (bardzo się tego bałam), nigdy nie opuszczałam rodziny na dłużej niż trzy tygodnie, przytłaczały mnie duże miasta. Do dzisiaj pytam siebie, co takiego we mnie wstąpiło, że mimo tak wielu obaw zdecydowałam się pojechać. Chyba chciałam trochę uciec, trochę zapomnieć, trochę się zmienić, trochę lepiej się poznać. Czy mi się to udało? Zdecydowanie tak. Uważam się teraz za inną osobę, mniej strachliwą i bardziej świadomą siebie, swoich wad i zalet. Odkryłam, że tak naprawdę, mogę dużo więcej, niż zawsze myślałam. Nigdy nie byłam typowym Erasmusem, który dużo imprezuje, mi imprezy przydarzały się raczej bardzo rzadko. Poza chodzeniem na uczelnię, spędzałam tam czas na szkicowaniu, pisaniu pamiętnika i podróżowaniu do pobliskich jezior, gdzie natura i aksamitna woda bardzo mnie zachwycały. Początki były trudne, nie można tego ukrywać, były łzy i chęć powrotu do domu, ale z każdym miesiącem czułam się coraz spokojniej. Miałam wolne myśli, mogłam skupić się na swoich emocjach i przeżyciach. Mieszkałam z dwiema dziewczynami z mojego roku, myślę, że stworzyłyśmy między nami piękną więź. Poznałyśmy się dobrze i mamy teraz silne wspomnienia, które już zawsze będą nas łączyć.

Wiecie co mnie bawi? Mimo że doskonale pamiętam, jak trudne było dla mnie opuszczenie domu na tak długo, złożyłam wniosek o kolejny wyjazd. Dostałam się. Tym razem cel wyjazdu jest dużo bardziej szalony. Mogę wyjechać na pół roku na portugalską wyspę Maderę. Jakaś część mnie, której nie do końca zawsze jestem świadoma, pcha się do świata, chce doświadczać. Czy powinnam jechać? To kolejny trudny wybór, którego konsekwencje bardzo mocno mogą mnie zmienić.


Autorka tekstu, ilustracji i zdjęć: Celestyna Jopkiewicz (21) – studiuje grafikę na gdańskim ASP. Sztuka to dziedzina, w której od zawsze czuła się najlepiej. Lubi włóczyć się po antykwariatach i sklepach z antykami. Lubi długie lniane sukienki i chustki na głowie. Najlepiej czuje się biegając boso po łące. Natura jest jej inspiracją i siłą. Jest totalnie zakochana w dzikich norweskich lasach.