Ja to chyba nigdy tak do końca nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Odkąd pamiętam, miałam miliony pomysłów, od tych całkiem zwyczajnych, po te najdziwniejsze. Pamiętam nawet ten mega dziwny etap w moim życiu, kiedy jako (chyba) 6-latka chciałam pracować w sklepie warzywnym, bo podobało mi się nabieranie ziemniaków szufelką i wsypywanie ich do worka. No nieważne. Chodzi mi o to, że od zawsze miałam na siebie niezliczoną ilość pomysłów, a zarazem nie miałam żadnego. Żadnego porządnego, solidnego pomysłu, którego mogłabym się trzymać, planując swoją przyszłość.

W szkole nigdy nie należałam to tych najwybitniejszych, chociaż z perspektywy czasu widzę, że nie wynikało to z braku zdolności, ale raczej z lenistwa i zamiłowania do prokrastynacji, którą nieświadomie uprawiałam już od najmłodszych lat (nadal z nią walczę, trzymajcie kciuki!). W klasie maturalnej, kiedy przyszło do wybierania przedmiotów, z których miałam pisać egzaminy, zaczęłam się stresować na poważnie, bo moje życiowe zagubienie sięgnęło zenitu. Rozważałam najróżniejsze kierunki, od prawa, przez pielęgniarstwo, po logistykę. Równocześnie złożyłam dokumenty na studia w Wielkiej Brytanii, z których koniec końców zrezygnowałam, bo doszłam do wniosku, że nie jestem typem ryzykanta. Myslałam, że nie poradzę sobie nie tyle językowo, co psychicznie, i wrócę do domu z podkulonym ogonem i długiem w wysokości 9 tys. funtów. Ostatecznie dostałam się na prawo do Warszawy. Pamiętam, że w chwili, w której się o tym dowiedziałam, popłakałam się ze szczęścia. Teraz, kiedy o tym myślę, też mi się chce płakać. Tyle że ze śmiechu.

Opuściłam rodzinne miasto i wyjechałam posmakować życia w Warszawie. Było naprawdę w porządku, a przynajmniej tak mi się wydawało. Bo kiedy teraz o tym myślę, to widzę, jak ważną rolę w tym wszystkim odgrywało moje otoczenie. Znajomi z roku od początku nastawieni byli na wielką karierę w korpo i pod ich wpływem i ja zaczęłam pragnąć tego samego. Na studiach dobrze mi szło, przy minimalnym wysiłku dostawałam całkiem niezłe oceny, nie mogłam narzekać. Aż w końcu coś we mnie pękło. Zaczęłam mieć stany depresyjne, pojawiły się lęki. Nie przyszło mi nawet do głowy, że to wina studiów, założyłam, że to Warszawa mi nie pasuje, w końcu tyle osób na nią narzeka. Wróciłam więc do rodzinnego miasta i dalej studiowałam prawo.

Wraz z drugim rokiem studiów rozpoczęłam terapię u psychologa. Pierwszy raz w życiu miałam czas, w którym mogłam poznać siebie – jaka jestem, co lubię, czego się boję i co mnie wewnętrznie męczy. Nauczyłam się odpierać sztucznie nałożoną presję, przestałam dążyć do perfekcjonizmu, wpajanego mi przez rodziców od najmłodszych lat, a który okazał się być dla mnie źródłem niezliczonych frustracji. Zaczęłam wychodzić ze swojej strefy komfortu, stałam się bardziej otwarta na nowych ludzi i doświadczenia. Poznałam naprawdę świetne osoby, robiłam rzeczy, o których nigdy bym wcześniej nie pomyślała, że się na nie odważę. A równocześnie nadal coś mi nie pasowało. Łapałam się na tym, że w wolnych chwilach przeglądam oferty kierunków studiów na innych uczelniach, myślałam o tym, jak to fajnie byłoby studiować jednak coś innego. Minął II rok prawa, rozpoczęłam świetne praktyki w kancelarii prawniczej. Wszyscy znajomi z roku mi zazdrościli, że tak wcześnie się dostałam, że nabywam doświadczenie. Wiedziałam, że powinnam się cieszyć, że powinnam to docenić. Ale nie potrafiłam. Ostatecznie utwierdziłam się w tym, że ta ścieżka nie jest dla mnie. Z tą myślą poszłam na III rok prawa.

Na III roku przeżyłam dwa załamania nerwowe, a po ostatnim złożyłam aplikację do programu au pair do Stanów. Tak bardzo chciałam przestać tkwić w tym, czego szczerze nie lubiłam i z czym nie wiązałam żadnej przyszłości. W tajemnicy aplikowałam na studia do Trójmiasta, tak na wszelki wypadek. W czerwcu podjęłam decyzję – rzucam prawo. Nie obyło się bez kłótni z rodzicami, mój ojciec nie wierzył, że to zrobię nawet wtedy, kiedy jechałam złożyć dokumenty do Gdańska, bo się dostałam. Chociaż nie dziwię się mu wcale, bo ja sama nie wierzyłam. Do ostatniego dnia wakacji nie wiedziałam, jaka będzie moja ostateczna decyzja. Bardzo się bałam rzucić 3 lata nauki, z których nie miałabym nic, nawet licencjatu. Nie macie pojęcia, jaka byłam przerażona, tak stresujących wakacji nie przeżyłam nigdy wcześniej. Sparaliżowana strachem przed ryzykiem, zaczęłam IV rok prawa.

W pierwszy piątek października, po tygodniu zajęć na IV roku, rano otworzyłam oczy i już wiedziałam. Nie mogę dalej studiować prawa. Nie chcę zamykać się na nowe możliwości, doświadczenia, na szansę na samospełnienie. Napisałam do przyjaciółki z Trójmiasta, że przyjeżdżam. Spakowałam się i w niedzielę byłam już na miejscu, a we wtorek zaczęłam zajęcia na wydziale ekonomicznym.

Teraz mieszkam w Sopocie. Po kilku tygodniach od przeprowadzki dostałam pracę, chcę się maksymalnie uniezależnić od rodziców. Teraz chętnie chodzę na zajęcia, jeśli nie rozumiem czegoś z matematyki (3 lata po maturze, mam prawo), nie załamuję się, tylko liczę tak długo, aż zrozumiem. I nie tracę zapału, bo nareszcie czuję, że mam wpływ na swoje życie i że ważne są tylko te wybory, które są MOJE. Jeśli popełniłam błąd, to będzie to przynajmniej MÓJ błąd.

Moim rodzicom, choć starają się tego nie okazywać, nadal nadal trudno jest zaakceptować moją decyzję. I oni, i rodzina ciągle się pytają, co będę robić po nowym kierunku. Odpowiadam, że nie wiem.Bo ja to chyba nigdy tak do końca nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Szczerze, to nadal nie wiem. I nareszcie przestało mi to przeszkadzać, bo życie i tak płynie dalej, nieważne co zrobię.

autorka tekstu: Karolina Kwapiszewska (22) – studentka, miłośniczka mom jeans i ananasa na pizzy. Interesuje ją dosłownie wszystko. Nie potrafi dłużej wysiedzieć w jednym miejscu, najchętniej kupiłaby vana i malamuta, i wraz z nimi wyruszyła w siną dal.

autorka ilustracji: Joanna Mudrowska – jej prace skupiają się na procesie poszukiwania kobiecości. Inspiruje ją to, co związane jest ze światem kobiet. Odkrywa jego abstrakcyjne kształty, które dla niej wyznacza linia. To właśnie poprzez linie wyraża swoje spojrzenie na kobiece ciało i jego formę. Bardzo ważny w jej twórczości jest minimalizm. Niedopowiedziana forma rysunku ma koncentrować uwagę na ukrytych elementach obrazu oraz nie rozpraszać widza zbędnymi detalami. W trzech liniach tworzy zarys kobiety, a jej emocje pozostawia do interpretacji odbiorców. Jej prace można zobaczyć na www.instagram.com/jmudrowska oraz www.facebook.com/jmudrowska