Skipowanie, czy po prostu szukanie darmowego jedzenia na śmietnikach, to moje codzienne doświadczenie, rytuał, który mnie uspokaja, koi i podnieca. Czasem bywa tak, że jednego dnia obskakuję trzy ulubione spoty w trzech różnych dzielnicach. Czasami jeżdżę rowerem, czasami wybieram się tam pieszo o dwudziestej trzeciej z moją osobą przyjacielską. Jemy wtedy frytki za cztery złote i rozmawiamy bez przerwy całą drogę. Nawet jeśli znajdziemy akurat tylko trzy jabłka, i tak warto.

Rzodkiewki, które często się trafiają, od razu odcinam od naci i wkładam do miski z wodą. Mam wtedy rzodkiewkową wannę w lodówce, która karmi mnie przez kilka dni wciąż świeżymi warzywami. Brokuły od razu dzielę na różyczki, a łodygę obieram z twardej skóry i zamykam wszystko w pudełku po lodach. Kiedy następnego dnia chcę zrobić obiad, wszystko jest już gotowe. Nauczyłam się, że kupowanie jabłek to przeżytek. Płacenie za coś, co jest dostępne za darmo na prawie każdym targowisku w mieście, jest totalnie przereklamowane. Raz trafiły mi się dwa awokado w idealnym stanie – nie za twarde, nie za miękkie. Po zjedzeniu ich czułam, że odżywiam się dokładnie tak, jak chciałaby tego moja matka. Z pomidorków koktajlowych trzeba zrobić sos od razu, bo zwykle są już bardzo miękkie. Cukinie, oberżyny i kabaczki to twarde sztuki. Mogą przeleżeć w lodówce parę dni i nic im się nie stanie. Zawsze, jak otwieram drzwiczki, słyszę jak krzyczą: jedzenie ze śmietnika power!

Od kiedy zamieszkałam w dużym mieście, stało się dla mnie oczywiste, że zbieranie śmieci to moja ulubiona forma shoppingu.

To anarchistyczna, antykapitalistyczna i prosta droga do zdobywania nietuzinkowych i przydatnych (lub totalnie nieprzydatnych) rzeczy, które w normalnych warunkach nie miałyby szansy do ciebie trafić. Wystarczy trochę czasu i zaangażowania, a miasto zaskoczy cię tak, że się nie pozbierasz. Skończysz na środku ulicy z żakietem, fotelem i skrzynią jabłek. Za darmo i za nic. Jak się z tym przetarabanić?

Szukanie darmowego jedzenia uspokaja mnie, bo wiem, że miasto potrafi być bardzo nieprzyjazne. Jest pełne remontów drogowych, seksistowskich dziadów, smogu, kiboli, samochodów, które nie wiadomo, czy mnie nie przejadą, obcości, ściętych drzew, których nie widać, bo już wylali beton, i borsuków, które wiele lat temu stąd spierdoliły. Z jakiegoś powodu miasto kojarzy mi się z osobami, które nigdy nie odpisały na moją wiadomość – z tym charakterystycznym mikrozdziwieniem, mikrorozczarowaniem, mikropustką.

Miasto to siedlisko mikropustek. Dlatego lubię w nim najbardziej podwórka kamienic, gdzie beton pokrywa porost o dziwnym kolorze, blokowiskowe śmietniki, krzaki, graciaki, lumpy, pustostany i bazary. Mam wrażenie, że takie miejsca się mną opiekują. Trochę zmniejszają wrażenie, że żyję w radykalnie nieprzyjaznym środowisku.

Skipowanie to dobra okazja do poznania osób bazarujących. Na kultowym Placu Wielkopolskim (największej kopalni darmowych warzyw na planecie Poznań) kojarzę już większość sprzedających. Wiem, kto jak reaguje na pytanie: czy jest dzisiaj coś do zabrania za darmo? Jedna pani dała nam kiedyś w ogromnych ilościach rzodkiewki, banany i mango, innym razem boczniaki (co prawda spleśniałe tak, że nie było tego widać z zewnątrz). Inna pani bardzo nie lubi, kiedy pytam, czy zwiędłe kalafiory z tej skrzynki są do zabrania (nie, nie są!). Są też historie ogórkowe: okazuje się, że porzucona na środku bazarowego zamieszania skrzynia ogórków do nikogo nie należy (Marysia, to są twoje ogórki?! Nie, myślałam, że twoje!). Można więc zabrać, ile się chce.

Moje miasto daje mi darmowe ogórki i bakłażany. To mi wystarczy, by dać mu szansę. Niech ci będzie, miasto. Zostanę w tobie jeszcze jakiś czas. Dopóki będziesz mnie karmić, nie mam powodów do wyprowadzki. Mogę ssać z twoich śmietnikowych sutków darmowy chłodnik i się trochę uspokoić, nie brać tabletek na stany lękowe, rozebrać się i wziąć prysznic. Uchylić okno i posłuchać, jak buczysz i wrzeszczysz. Czasami ten hałas przesiąka mój mózg i nawet łatwiej mi wtedy zasnąć.


Tekst: Ola Wewior (19) – osoba obserwująca, czytająca i grzebiąca w śmietnikach; lubi koncept grzyba, słowo „osesek” i słodycze z Pobiedzisk; studiuje kulturoznawstwo na UAMie
Instagram: @hotomomba

Ilustracje: Nadia Koczedof (12) – chodzi do szkoły podstawowej, opiekunka pieska, maluje, rysuje, prawie wegetarianka, miłośniczka wyjazdów nad morze, feministka,samouk.
Instagram: @nadiakoczedof

Korekta: Anita Głowacka (24).

Publikacja jest częścią kampanii #KlimatNaZmiany koordynowanej w Polsce przez Fundację Kupuj Odpowiedzialnie. Kampania #KlimatNaZmiany („End Climate Change, Start Climate for change #ClimateOfChange – A Pan-European campaign to build a better future for climate-induced migrants, the human face of climate change” nr CSO-LA/2019/410-153) jest współfinansowana ze środków Komisji Europejskiej oraz dotacji NIW-CRSO w ramach Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018-2030 PROO (umowa nr 5/PROO/1b/2020).