Martyna Majewska i Dorota Schleiss to inicjatorki nowego w polskiej kulturze tworu – Perfoteki, która tworzy, przeżywa i dokumentuje wydarzenia performatywne. W sierpniu odbyła się pierwsza akcja, polegająca na warsztatach artystycznych zakończonych performansem w centrum Wrocławia. Artystki współpracują z aktorami, muzykami, choreografami, reżyserami, kompozytorami, aby wykorzystywać potencjał wielu dziedzin, a do swoich działań zapraszają wszystkich zainteresowanych.

Minęły dwa miesiące od pierwszej akcji Perfoteki. Chyba zdążyłyście już ochłonąć? Jak z perspektywy czasu oceniacie tę akcję?

DS: Szczerze mówiąc, ja jeszcze nie zdążyłam. Od razu z Martyną weszłyśmy w kolejne duże projekty i ciągle trzyma nas myśl, że zaraz po ich zakończeniu odpalamy kolejną akcję. Obydwie nie możemy się jej doczekać. Szczegóły ogłosimy zapewne w grudniu. Już po samej “PIERWSZEJ AKCJI”, byłam bardzo zadowolona. Można powiedzieć, że jej efekt przerósł moje oczekiwania, miło jest się zaskoczyć.

MM: Mam podobne odczucia. Ciągle żyją we mnie emocje z lata, a za oknem zaraz będzie zima. Było to dla mnie wydarzenie na tyle przełomowe, że ciągle gdzieś w środku pracuje. Udowodniłyśmy sobie, że razem możemy bardzo wiele zdziałać, i że niewiele jest w stanie nas powstrzymać. Akcja miała dużą skalę, elementy szaleństwa oraz improwizacji i przysporzyła emocji, jakich ani w filmie, ani w teatrze do tej pory nie doświadczyłam. Oceniam ją jako coś kompletnie nowego i świeżego.

Czy macie jeszcze kontakt z uczestnikami warsztatów? Śledzicie ich artystyczne poczynania?

DS: Oczywiście. Warsztaty są intensywne, w małych grupach, ludzie bardzo szybko się integrują. Ja mam ciągłą potrzebę, ale i deficyt tych bliskich relacji międzyludzkich. Wiemy, że w czasach Internetu, liczba relacji się zwielokrotniła, ale ich jakość spadła. Te 3 dni, nam, ale przede wszystkim uczestniczkom, dały szansę poznać się i zbliżyć. Mamy z nimi kontakt, a nawet i pewne wspólne plany.

MM: Jasne, że mamy kontakt. Śledzimy dalsze poczynania. Podczas warsztatów zrealizowaliśmy bardzo dużo materiałów foto i video, które dopiero partiami trafiają do montażu i będą publikowane. To dzięki uczestnikom pierwszej akcji Perfoteki i dokumentacji ich działań będziemy mogły precyzyjnie komunikować co takiego robimy i jak to dokładnie wygląda. Jesteśmy super wdzięczne pierwszej grupie za mega zaangażowanie, odwagę i entuzjazm. Mam nadzieją, że zostaną z nami na dłużej i że zgłoszą się od razu jak tylko ogłosimy kolejne działania. 

Czy ktoś z uczestników Was zaskoczył? W końcu do udziału w warsztatach zapraszacie nie tylko profesjonalnych artystów czy studentów kierunków artystycznych, ale jesteście otwarte na każdego zainteresowanego.

DS: Mnie najbardziej zaskoczyła najmłodsza uczestniczka. Na początku trochę wycofana, ale potem pokazała na co ją stać. Zresztą wszystkie dziewczyny wykazały się niezwykłą odwagą, kiedy stanęły w maskach gazowych na rynku. Ja w tym czasie przygotowywałam dla nas imprezę w lesie, ale kiedy zobaczyłam timelapse’a z tego wydarzenia, to dosłownie przeszły mnie ciarki. Wszystko co najpierw powstało w głowach obcych sobie osób, w niezwykle krótkim czasie znalazło swoje odbicie w rzeczywistości. To było naprawdę zaskakujące.

MM: Każdy indywidualny proces był fascynujący. Zaskakujacy był rozdźwięk pomiędzy pierwszą, pobieżną oceną, a tym, co okazywało się na końcu. Każdego uruchamiała bardziej inna część warsztatów. Najbardziej zaskoczył mnie chyba action painting. Spodziewałam się wspólnotowego szału i spontanicznego „chlapania farbą”. Okazało się, że było odwrotnie! Wyszły warsztaty medytacyjne, pełne koncentracji i totalnego odcięcia się do rzeczywistości, głębokiej introspekcji. Wiem, że dla niektórych uczestniczek wręcz transowe… Cieszę się, że nie robiłyśmy żadnych odgórnych założeń i pozwalałyśmy procesom trwać. W naszej branży to chyba najtrudniejsze i przełomowe przekroczenie – dać się zaskoczyć….

Pierwsza akcja zakończyła się performansem w maskach gazowych, z lodami. Czy zdradzicie, jak doszło do tego pomysłu?

MM: Pomysł był to efektem wspólnej dyskusji, bardzo burzliwej i pełnej emocji. Poprzedniego wieczoru inspirowaliśmy się, oglądając materiały video i gadając o performerach z całego świata, rozmawialiśmy o skrajnościach i sensach performance. Padło bardzo wiele ciekawych pomysłów, starczyłoby ich na kilka akcji. Najbardziej znamienne było jednak to, że zdecydowaliśmy nie dawać tytułu, nie doprecyzowywać, zostawić otwarte pole do interpretacji. Akcja dla każdego z uczestników znaczyła trochę co innego. Myślę, że podobnie dla przechodniów. Interpretacje były przeróżne – od krytyki konsumpcjonizmu, przez poezję wizualną do oczywistych nawiązań ekologicznych. Byłam bardzo dumna, że udało się tego „nie domykać”. 

DS: Jako strona wykonawcza, mogę tylko dodać, że panowie ze sklepu z militariami stanęli na wysokości zadania i w ciągu godziny wykopali spod ziemi wszystkie swoje maski gazowe, jednocześnie mocno kibicując naszej Akcji, za co serdecznie im dziękuję!

Performans jest formą coraz popularniejszą, ale wciąż niszową. Co Was pociąga w sztukach performatywnych? 

MM: Chyba wszystko. Siła wynikająca z autentyczności, ulotność przekazu i formy, niemożliwość definicji. Jednoczący, emocjonujący przebieg. Jako zawodowy reżyser czuję się wobec performansu dość „skompromitowana”. Perfo można wymyślić, można nawet zaplanować, ale nie da się do końca wyreżyserować. A nawet jeśli się da – to po co? Tutaj nie o to chodzi. Nie chodzi ani o autorskość przekazu, ani o perfekcję wykonawczą, ani o prowadzenie „aktora”.  Nie wiadomo o co chodzi. Zawsze o coś innego. O ten „transgatunkowy drive”. Polecam spróbować każdemu artyście filmu, teatru, tańca spróbować. Odświeżenie głowy gwarantowane.

DS: Pracując na co dzień w filmie, a konkretnie w produkcji, przyzwyczaiłam się do długiego procesu powstawania dzieła. Z czasem jednak brak intensywnego tupnięcia, które porusza ciałem i duszą tu i teraz, zaczął mi przeszkadzać. Performens daje kopa i wiarę w moc tworzenia. Przypomina, że dzieło może mieć niejedno oblicze i to nie czas powstawania ani oklaski publiki definiują jego wartość. Wartością przede wszystkim jest to co przeżywają jego twórcy. To jest mocne, indywidualne wydarzenie, jednocześnie bardzo wyjątkowe, bo w przypadku Perfoteki jednorazowe. Nie chcemy powtarzać swoich pomysłów. 

Jak oceniłybyście edukację artystyczną w Polsce?

MM: Wszystko co mam do powiedzenia na temat edukacji artystycznej w Polsce zawiera się w dwóch „metaforach”. Pierwsza i najważniejsza to przedstawienie dyplomowe AST „Słaby rok”, które całe jest przenośnią punktującą absurdy i nieadekwatność systemu tej edukacji. Druga to moje wykształcenie składające się z wielu dziwnych elementów: kulturoznawstwo – przeładowane teorią i aspiracjami do praktyki, reżyseria lalkowa – naznaczona kompleksami, reżyseria filmowa – wymarzona, nieukończona. Nie znam innej drogi do bycia artystą/artystką w Polsce niż ta instytucjonalna, jestem jej produktem. Jednocześnie uważam, że jest to droga głupia, przemocowa i że są lepsze sposoby. Czasami wystarczy zacząć robić rzeczy. 

DS: Jeżeli chodzi o szkoły artystyczne, to jestem ich obserwatorką z zewnątrz. Nie wiem co dokładnie dzieje się w „paszczy lwa”, ale pokładam wielkie nadzieje w szkołach niezależnych lub z otwartym systemem nauczania. Uważam, że to jest nasza edukacja przyszłości, niestety nadal dostępna dla nielicznych i tych, trzeba to powiedzieć otwarcie, bardziej zamożnych.

Jak przekonać nieprzekonanych do sztuki współczesnej? I czy w ogóle przekonywać?

MM: Chyba nie mamy ambicji do przekonywania ludzi do sztuki współczesnej. Wierzę, że do sztuki nie trzeba ludzi przekonywać. To jest część naszej tożsamości. W mojej głowie definicja sztuki jest tak szeroka, że nie czuję potrzeby wyważania otwartych drzwi. Nie da się przekonać kogoś, żeby wzruszał się słuchając kolęd albo, żeby pijany nie tańczył na weselu. To są przejawy sztuki super głęboko, społeczno – kulturowo, w nas zakorzenione. A że sztuka współczesna bywa zaskakująca, megalomańska lub błacha i trudno wcisnąć ją w konwencjonalne definicje – to już inna sprawa. 

DS: Metoda na siłę działa krótkoterminowo. Dlatego po prostu, tak zwyczajnie, zapraszamy do siebie ludzi ze wszystkich środowisk i z różnymi przekonaniami. To może brzmi trochę na wyrost na samym początku drogi, ale wierzę, że im większa dostępność inicjatyw podobnych Perfotece, tym więcej ludzi będzie miało szansę poznać się ze sztuką i samemu ocenić czy to dla nich, czy też zupełnie nie.

Jak każda z Was zainteresowała się sztuką? 

MM: Od dziecka, od kiedy mama szyła mi ubranka dla lalek Barbie, tata grał na gitarze przy ognisku, a w telewizji leciało „Stawiam na Tolka Banana”. Wszystko, co otwierało w głowie nowe światy, pobudzało wyobraźnię i eksplorowało jej granice, było i nadal jest dla mnie fascynujące. Nie wiem czy sztuką da się „zainteresować”, każdy nosi w sobie pewien zasób tej specyficznej wrażliwości. Dalej to już tylko kwestia skali i determinacji.

DS: Najmocniejsze uderzenie sztuką: lat 12, kolonia w Londynie. Dwa tygodnie nauki kultury, języka i możliwość zobaczenia najlepszych muzeów na świecie, totalnie otworzyło mi oczy. Ale podobnie jak u Martyny, od dziecka sztuka była blisko mnie – bo wujek grający na akordeonie też się liczy, prawda?

Wracając do Waszych warsztatów – bazujecie na takich działaniach jak action painting, performance, korzystacie z improwizacji, a akcję wieńczycie pokazem. Proces twórczy może jednak być też długi, strategicznie przemyślany, ustrukturyzowany. Skąd u Was pociąg do sztuki spontanicznej i tak dynamicznego sposobu działania?

MM: Myślę, że wystarczająco długo pracowałyśmy: do tej pory ja w teatrze, a Dorotka w filmie, żeby tą strategiczną, ustrukturyzowaną drogą trochę się znudzić. Trzeba próbować nowych rzeczy, żeby się rozwijać.

DS: Przypadek sprawił, że siły połączyły dwie babki z podobnym stylem – lubimy szybko widzieć efekt działań. A to był najlepszy sposób.

Nad czym obecnie pracujecie jako Perfoteka? 

MM: Nad bardzo wieloma projektami, artyści wręcz zasypali nas pomysłami i propozycjami. Najbliższą akcją, która nadchodzi będzie warsztat „Jak zostać syreną”. Już niedługo, tym razem w Warszawie.

DS: A w tym dokładnie momencie realizujemy montaże z PIERWSZEJ AKCJI. Już zaraz zobaczycie pierwsze efekty naszej pracy oraz przebiegu warsztatów, dlatego gorąco zapraszam do śledzenia nas na FB.

Czy planujecie warsztaty poświęcone konkretnym dziedzinom czy nadal kierujecie się w stronę edukacji interdyscyplinarnej? Współpracujecie z aktorami, muzykami, kompozytorami, choreografami…

MM: Zdecydowanie interdyscyplinarność, ja nie widzę innej drogi niż zacieranie granic pomiędzy dziedzinami. 

DS: Tylko i wyłącznie mieszanie dziedzin, to było od początku jedno z naszych głównych założeń. Też chcemy się uczyć nowych rzeczy, a to jest świetny sposób, żeby to osiągnąć 🙂


Autorka tekstu:  Anna Blanka Dulny-Leszczyńska ‒ studiuje Media Interaktywne i Widowiska oraz UX Design. Z muzyki i sztuki przerzuciła się na media i nowe technologie. Poliglotka, italianistka, wrażliwa na słowo, konteksty i niedopowiedzenia. Wolne chwile spędza na macie lub na spacerach. Na instagramie: @aniablanka.