„No ładnie, ale może trochę się pomaluj”/ „W tym nie idź, nie wypada” / „Kto dzisiaj się tak czesze?” / „Uśmiechnij się trochę, co jesteś taka smutna” / „Skończ, nikogo to nie interesuje” / „Co tak cicho siedzisz, pewnie nie masz nic do powiedzenia”

Sześć, tak na początek. Tylko albo aż. Usłyszane, przeczytane… powiedziane. Tak, w dobie promowania samoakceptacji czy wręcz walki o zrzucanie powierzchowności z podium na rzecz laurów dla „równości w odmienności”, nadal to sobie robimy. Ile razy zdarza nam się krzywo spojrzeć na nie takie ciuchy, nie taką fryzurę, nie taką twarz, nie taki nastrój. I równie często zjadliwie to skomentować. U innych. U siebie. Walka trwa i każdy mocno trzyma tarczę. Bez generalizowania – i dziewczyny i chłopcy, i kobiety i mężczyźni – bywają „za chudzi”, „za grubi”, „za głupi”, „za nudni”. Ale. Ale. Ale.

No już, bo po ponad stu latach od nadania praw wyborczych kobietom, nadal ciężko o tym opowiadać. A przecież nie o historii będzie. Choć może właśnie tak, o historii wykluczania. To nie „prowokacyjne feministyczne hasło”. W każdym razie – chłopcy i mężczyźni też obrywają, ale celownik częściej bywa wymierzony w dziewczyny (z doświadczenia i obserwacji to piszę, czekam na polemikę). Te z silnym charakterem po prostu odwrócą się tyłem, choć moc charakteru w okresie dojrzewania i młodości to dyskusyjna sprawa. Podobnie jak samoakceptacja. Za zmianami w ciele (w głowie także) nieraz ciężko nadążyć, a co dopiero w jakiś sposób to polubić! Jakże prosty wydaje się za to, nierzadko pod presją słownych prztyczków otoczenia, szybki ostrzał samokrytyki prosto do lustra. I jak łatwo w ten sposób przegrać z samym sobą, nie tylko w wieku nastoletnim.

Za pięć tygodni skończę dwadzieścia pięć lat i z niecierpliwością czekam na ten wyjątkowy moment. Co mam na myśli? Tę chwilę, kiedy obudzę się z poczuciem siły i całkowitej miłości do siebie.

Tej „za chudej” czy „za grubej”, akurat nieumalowanej, z pryszczem na czole, z mało dziewczęcą fryzurą, z grymasem zamiast uśmiechu (bo tak akurat mam od zawsze), z lepszą lub gorszą ripostą, nudną opowieścią albo czasem z brakiem słów. Nie wiem, kiedy i czy w ogóle nadejdzie taki dzień. I ta niewiedza daje mi pełną nadzieję. Wszak, cytując za moją ulubioną bohaterką literacką – Too-tiki: Wszystko jest bardzo niepewne i to właśnie mnie uspokaja1. A tego spokoju, tak jak pewności, mam w tym codziennym, pełnym różnorodnych bodźców bajzlu coraz więcej. I czekam. I walczę, choć to może w tej chwili już nietrafne określenie. I nie boję się „powrotów po początku” – przypływu fal samokrytyki i utraty cierpliwości do samej siebie, które ostatecznie przemijają jak gorszy dzień czy zima. Nadejdzie pora, kiedy nawet bez tarczy poczucia siły będzie jeszcze więcej.

Są dni bez makijażu (tak, z wychodzeniem wtedy z domu dalej, niż do śmietnika), nawet z tym pryszczem na czole. Są dni w za dużych ciuchach, bo tak jest akurat najlepiej. Są dni bez śmiechu. Są dni bez uśmiechu. I ja to szanuję. Ba, ja to akceptuję. Przyjmuję, nawet z czułością. U siebie. U Ciebie. U każdego. Przekazać dobro dalej można dopiero wtedy, gdy jest się dobrym dla siebie.

I choć Too-tiki powiedziała także, że Wszystko trzeba odkryć samemu. I również przejść przez to zupełnie samemu2, to zdecydowanie lepiej znaleźć swoje odbicie w drugiej, łaskawej parze oczu. I zawsze po wzięciu głębokiego oddechu i po spojrzeniu „w siebie” po prostu rozejrzeć się dookoła, niż kolejny raz strzelać w lustro.

PS. W grudniu wreszcie przekroczyłam magiczny próg ćwiary i zaczęłam traktować pewne sprawy poważnie – zamiast strzelania wybieram… bombardowanie czułością. Z głową oczywiście. To każdemu wychodzi na dobre.

1Tove Jansson, „Zima Muminków”

2Także tam.


Autorka tekstu: Hania Gje – od września magister sztuki albo sztuk wszelakich. W wolnych chwilach planuje opanowanie świata (tu przypomnijcie sobie intro kreskówki Pinky i Mózg), rysuje, gotuje, joguje, szyje i wyszywa – wyczyny jej hafciarskiego alterego można pooglądać na https://www.instagram.com/haftujsynek/ . Reszta mniej lub bardziej twórczego bajzlu tutaj https://www.instagram.com/czarciesyny/

Autorka ilustracji: Patrycja Kulig – przygody i wyzwania lubi niemal tak bardzo, jak leniwe popołudnia w łóżku z kotem i chłopakiem. Maluje i tworzy grafiki. Marzy o podróżach, które stopniowo realizuje. Planowanie wycieczek rozpoczyna wyszukaniem najbardziej intrygujących miejscówek z jedzeniem. Instagram: @patcoolig