Definicja dziewczyńskości w ostatnich latach uległa dużej zmianie. Znacznie się poszerzyła, a jej granice stały się o wiele bardziej elastyczne. Dziewczyńskie rzeczy, które kiedyś uważane były, a przez niektórych nadal są, za puste i głupie – plotkowanie, spotkania poświęcone malowaniu paznokci, robieniu maseczek i zaplataniu włosów – zyskały wartość. Dostrzegłyśmy w nich okazję do wymieniania się doświadczeniami, rozmów na tematy poważne, lub, w zależności od okoliczności, niepoważne, umacniania przyjaźni i dawania sobie wsparcia. Nie bez powodu istnieje coś takiego jak girl’s night, motyw powtarzający się np. w pop kulturze od dekad – czy na tych spotkaniach dziewczyny rzeczywiście rozmawiają tylko o sprawach sercowych i pielęgnacji ciała? To wiedzą tylko one same.

W naszej kulturze jest dużo pogardy dla typowo dziewczęcych rzeczy – przez długi czas ta pogarda znajdowała się również we mnie. W dzieciństwie nie interesowały mnie przebieranki ani komedie romantyczne, a na kolor różowy reagowałam udawanym odruchem wymiotnym. Wolałam trampki, bluzę, bojówki i plecak – i tak naprawdę nadal tak jest. Ta pogarda dla dziewczęcości była nie tylko we mnie, ale również w moich kolegach – wszyscy braliśmy udział w zbiorowym jej poniżaniu – już od dzieciństwa odmawia się dziewczynkom wiarygodności i ważności, uznając ich zainteresowania i pasje za płytkie i puste – zainteresowanie samochodami i żołnierzami uważa się za bardziej poważne niż na przykład modą lub makijażem.

Zanim nauczyłam się, że każda z nas lubi inne rzeczy i wyzbyłam się fałszywego poczucia wyższości, minęło trochę czasu. Co prawda nadal nie wiem, jak używać makijażu ani malować paznokcie, a buty na obcasie miałam na sobie tylko raz i to na potrzeby teatralne, ale nie widzę już w tym nic złego ani słabego.

Mimo przezwyciężenia wpajanego większości z nas spojrzenia na kobiecość, między mną a znaczną większością kobiet i dziewczyn, które dotąd poznałam, zawsze panowała pewna przepaść. Mimo domniemanego wspólnego doświadczenia życia jako kobieta, ilość różnic między nami często wydawała się nie do przeskoczenia – tematy, które poruszamy przy pierwszej rozmowie, są od siebie tak różne, że często do drugiej nie dochodzi. Spotkałam mało dziewczyn, które patrzyłyby na świat podobnie do mnie, za to chłopaków wielu. Jeśli miałabym wymienić wszystkich najbliższych przyjaciół, których miałam lub mam, chłopcy stanowiliby dużo ponad siedemdziesiąt procent. To z nimi wolałam spędzać czas, z nimi rozmawiać. Często miałam i mam poczucie, że traktują mnie „jak swojego” – w przeciwieństwie do wielu dziewczyn, które poznałam.

Dziewczyny często miały i mają skłonność z wielu rzeczy mnie wykluczać – nie wiem, czy było to spowodowane tym, że nie dzieliłam z nimi zainteresowań, miałam swoją fryzurę i strój lekko gdzieś i zbyt entuzjastycznie reagowałam na propozycję gry w piłkę nożną na WF-ie – być może. Możliwe, że to ja nie dawałam im szansy, automatycznie sprowadzając je do dziewczęcych stereotypów i nie widząc nic poza nimi. Teraz, mając świadomość, jak patriarchat kształtuje nasze myślenie o innych kobietach, dzieląc je i nastawiając je wrogo wobec siebie, nie robię tego, ale poczucie obcości pozostało. Czuję się nieswojo w grupie dziewczyn, często mam wrażenie, że odstaję, że rozmawiają o rzeczach, o których nie mam pojęcia, że one patrzą na mnie jak na intruza w swoim świecie. Na co dzień nie zwracam uwagi na to, że nie mam makijażu albo że moje włosy mają średnią długość paru milimetrów, ale gdy znajduję się w grupie innych dziewczyn, ubrania, które wybieram głównie pod względem wygody i luzu, nagle stają się w moich oczach zbyt niechlujne, kolana zbyt obite, a skóra bez podkładu tak niedoskonała, że najchętniej obwiązałabym twarz szalikiem. Kiedy byłam młodsza wiele dziewczyn, chcąc zaprosić mnie do tej dziewczyńskiej społeczności chciało mi czesać włosy, nakładać makijaż „na próbę” albo zachęcać do pomalowania paznokci, ale dla mnie było to wręcz nie do pomyślenia. Nie mogłam funkcjonować z nimi tak, jak one by chciały, byłam inna, obca, dziwna.

Przy całej mojej obcości wobec większości kobiet, które spotykam, nie jest mi obce pojęcie feminizmu, siostrzeństwa i siły, którą one dają. To właśnie siostrzeństwo stoi za dziewczęcymi spotkaniami, które sprowadzane jest w mediach do beztroskiego trajkotania w babskim gronie podczas nakładania maseczek i robienia pedicure. Patriarchat, tak jak każdy system, który trzyma w szachu mniejszości i grupy dyskryminowane, chce dzielić kobiety, nie może pozwolić, by się jednoczyły i solidaryzowały – nie wystarczy mu, że cały świat nienawidzi kobiet, my musimy też nienawidzić siebie nawzajem. Jeśli pozostaniemy podzielone, nie stanowimy dla nikogo zagrożenia, a silna wspólnota ma potencjał rewolucyjny. Spotkania młodych dziewczyn są po to, żeby porozmawiać, pozwierzać się sobie, pozaplatać sobie włosy, czyli – zadbać o siebie nawzajem. Udzielić sobie rady, pocieszyć, pośmiać się, być razem. Podzielić się tym, co je boli, na co są złe, co chciałyby zmienić w otaczającym je świecie, powymieniać się ulubionymi reżyserami i reżyserkami, posłuchać muzyki, omówić ostatnie decyzje podjęte przez rząd, pouczyć się. Razem ugotować kolację, porysować, zbudować statek kosmiczny z pudełek po kawie, wspólnie coś stworzyć. Ze względu na skrajną trywializację wszystkiego, co robią dziewczynki (a potem kobiety), mało kto myśli, że takie spotkania dadzą im potem przyjaźnie i wsparcie, które pomogą im w dalszym życiu, zbudują u nich zaufanie i miłość do innych kobiet. Siostrzeństwo trzeba rozwijać od najmłodszych lat, by potem siostry znajdować wszędzie.

A obcą osobę trudno jest nazwać swoją siostrą. Patrząc na silne przyjaźnie kobiet wokół siebie, ich siłę i niezliczone korzyści, które z nich płyną, czuję się czegoś pozbawiona, jakbym patrzyła na świat, który jest o krok ode mnie, ale znajduje się za szybą. Odkąd pamiętam, obserwuję siostrzeństwo z daleka. Budzi to u mnie lekką zazdrość, ale jednocześnie wiem, że nigdy nie zmieniłabym siebie żeby bardziej pasować do tego świata, na który patrzę. Są rzeczy, które w moim przekonaniu odgradzają mnie od wielu innych kobiet i nie pozwalają mi na bliskie przyjaźnie z nimi – zbytnio się różnimy. Mam przyjaciółki, które znam od dziecka, ale trudno jest mi zaprzyjaźnić się z dziewczynami które poznałam niedawno. Nawet jeśli jestem blisko z inną dziewczyną, mam nieodparte wrażenie, że pewna część jej życia, część związana z byciem kobiecą kobietą, zawsze będzie dla mnie niedostępna, tak samo dla niej ukryta jest część mnie. Doświadczamy swojej kobiecości w różny sposób i często jest tak, że nie umiemy jej sobie pokazać ani o niej porozmawiać. W przyjaźniach z chłopakami mamy ze sobą więcej wspólnego, ale w nich również zawsze jedna osoba trzyma drugą na dystans w przypadku spraw związanych z doświadczaniem swojej płci w społeczeństwie.

Mam wrażenie, że ludzie patrząc na mnie, znając mnie, podświadomie stwierdzają, że moje życie w społeczeństwie nie jest doświadczeniem kobiety. Że nosząc męskie ubrania i goląc włosy na siedem milimetrów nie odczuwam skutków dyskryminacji, na co dzień głęboko krzywdzącej kobiety. Że takie rzeczy jak przemoc seksualna, molestowanie, oczekiwania co do wyglądu, mnie nie dotyczą. Ja też zmagam się z niechcianym dotykiem i irracjonalnymi normami piękna, które wymagają ode mnie nieskazitelnej skóry, jedwabistych włosów i szczupłej sylwetki z dużym biustem. Bardziej „chłopięcy” wygląd i zainteresowania nie chronią mnie przed systemową przemocą, która wiąże się z „K” przy znaczniku płci na dowodzie osobistym. Mnie też uciszają, odmawiają mi wiarygodności i dyskredytują ze względu na wygląd – może w trochę inny sposób, ale w tym samym stopniu. Czynnikiem ratującym życie w sytuacjach, w których doświadczanie kobiecości staje się nieznośne, często jest właśnie siostrzeństwo, wsparcie od innych kobiet z podobnymi doświadczeniami. Ja jednak mam niewiele sióstr – te, które mam, cenię nad życie, chociaż jest ich mało. A nawet najbardziej wspierający i ukochani przyjaciele nie mogą zrozumieć tego, co przeżywa się jako osoba z doświadczeniem kobiety.

Moje rozmyślania nad tym, czym jest płeć, co ona oznacza, na co wpływa, zaczęły się już bardzo dawno, we wczesnym dzieciństwie, i nadal nie doszłam do tego, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Często powtarzam, że najchętniej żyłabym w świecie, w którym płeć nie istnieje w ogóle, a żyję w takim, który dzieli ludzi na dwie grupy – różową i niebieską. Jeśli ośmielą się zakwestionować narzucone im niewidzialne oczekiwania i ograniczenia, społeczeństwo często surowo ich karze.

Nie uważam się za osobę, która stuprocentowo pasuje do określenia „kobieta”, czasami mówię o sobie „on” i staram się jak najbardziej poszerzać swoją i ludzi wokół mnie definicję kobiecości czy dziewczyńskości, a czasami wyskakiwać poza nią i patrzeć, jak świat zmienia się, gdy patrzy się z innej perspektywy, a także jak zmieniam się ja. Od dawna uważałam i będę uważała taką płeć, jaką proponują nam podręczniki biologii w gimnazjum i podział na dwie grupy ludzi za nic poza zestawem konstruktów społecznych. Moim zdaniem, ile jest ludzi na świecie, tyle jest płci. Każdy rozumie swoją płeć inaczej, inaczej na nią patrzy – jeśli pozwolono by każdemu trochę dłużej zastanowić się nad swoją płcią, jak ją odczuwa i jak chce ją wyrażać, świat byłby spokojniejszym i dużo milszym miejscem.

Wiem, że nie jestem jedyną osobą, która wśród wielu sióstr czuje się obco, a potrzebuje kontaktu z osobami o podobnych doświadczeniach, by wiedzieć, że nie jest sama. Jest nas dużo i często znajdujemy się poza granicami tej definicji kobiety, która uważana jest za społeczną normę. Ta granica się poszerza, ale powoli – dołącza do niej wiele kobiet, które wcześniej znajdowały się na marginesie, a według niektórych powinny na nim zostać. Z idealnej, patriarchalnej wizji kobiety były wykluczane te nie-białe, kobiety trans, kobiety nieheteronormatywne lub niepełnosprawne. Każda potrzebuje siostry, i na pewno każda z nas ją ma – żyjemy jednak w przekonaniu, że jesteśmy zupełnie same. Niektóre z nas na pewno będą miały mniej bliskich sióstr niż inne, musimy jednak je doceniać i umieć na nich polegać oraz dawać im wsparcie, gdy tego potrzebują. Dążyć do wspólnoty, która każdą siostrę wita z otwartymi ramionami. Nie zapominać o szacunku do siebie samej i do innych. Szukać sióstr i być siostrą tak, jak się umie.

 

Autorka tekstu: Nina Rehorowska (19) – absolwentka Wielokulturowego Liceum Humanistycznego im. Jacka Kuronia w Warszawie, fighterka, feministka, fanka urbanistyki, zwolenniczka praw robotów, przeciwniczka obowiązkowej matematyki na maturze i binarnego pojęcia płci

Autorka ilustracji: Weronika Siwiec (29) – miota się nieustannie, od roku robi to w Amsterdamie. Jest po trochu architektką, graficzką i ilustratorką. Kiedy jest jej źle – rysuje i pisze, kiedy jest jej dobrze – rysuje i nie pisze. Mówi za szybko i chyba za dużo, wzruszają ją do łez różowe chmury i chodzenie boso po trawie.