…który w tym tekście utożsamia wszystkich ludzi, którym musiałam kiedyś tłumaczyć, co to znaczy żyć z chorobą psychiczną

Zapytałeś mnie ostatnio, kiedy wreszcie zacznę żyć naprawdę – ty w moim wieku miałeś już stałą pracę, miłość i plany, o których wiedziałeś, że się spełnią. Ja natomiast dalej pienię mleko w kawiarni i nie umiem narysować serduszka na latte, jedyna miłość, jaką znam, to ta niespełniona, a planów nie robię – bo jak tutaj planować przyszłość, kiedy człowiek nie wie, czy następnego dnia uda mu się wstać z łóżka.

Opowiadałeś mi kiedyś o mętnych wodach Amazonki i deszczu, który był tak gęsty, że ciężko było złapać oddech. Powiedziałeś, że każdy powinien choć raz w życiu czegoś takiego doświadczyć. Ja nie muszę jechać po to przez pół świata – ostatnio dusiłam się w pustym tramwaju i czułam się jak wisielec, który nie może do końca umrzeć.

Parę lat temu zezłościłeś się na mnie, że marnuję swój potencjał. Dopytywałeś, czemu przestałam pisać – przecież zaczęłam z takim pięknym hukiem. Ale uwierz mi, że nierealne jest pisanie, kiedy człowiek nie umie ust otworzyć i odpowiedzieć na najprostsze pytanie. Jak ja mam pisać, kiedy ciężko jest po prostu mówić – mogę tylko bezradnie patrzeć, jak te wszystkie słowa gniją mi w głowie i zamieniają się w błoto zmarnowanego potencjału.

Pamiętam jak trzy lata temu wróciłam do domu z nowym bagażem na plecach – diagnozą od pani Ani i receptą w kieszeni, która miała mi uświadomić, że choroba psychiczna nie jest w tym kraju tanią zabawą. Powiedziałeś mi wtedy, że nie wierzysz w takie rzeczy. Że w dupach się tym młodym poprzewracało od dobrobytu i że teraz każdy wymyśla sobie jakąś chorobę. Zapytałam się czy w cukrzycę, nadciśnienie i niewydolność nerek też nie wierzysz – przecież tych rzeczy też nie widać. Widać tylko jak zmieniają człowieka. Nic nie odpowiedziałeś.

Zebrałeś się ostatnio na odwagę i zapytałeś, czy znalazłam sobie kogoś w tej Warszawie. Tylko jak ja mam tego kogoś znaleźć, kiedy ja do samej siebie zgubiłam drogę i nie umiem się odnaleźć. Żeby kochać, trzeba najpierw umieć kochać siebie – a tego uczę się dopiero od roku. Niestety – gdy mi ta miłość wykiełkuje w sercu, to od razu obumiera w potyczce z sianą przez tyle lat nienawiścią. Wiem, że kiedyś serce obrośnie mi miłością – ale do tej pory nie dopytuj mnie i nie przypominaj, że im będę starsza, tym trudniej będzie kogoś znaleźć.

Do tej pory powtarzasz mi, że nie powinnam była rzucać studiów za granicą – może mi nie odpowiadały, ale przynajmniej miałabym już dyplom. Powiem ci teraz w sekrecie, że okłamałam w tej kwestii wszystkich, łącznie ze mną. Nie zrezygnowałam już z dwóch różnych kierunków dlatego, że mi się nie podobały – najzwyczajniej ciężko było starać się przeżyć i jednocześnie uczyć się o wczesnej poezji średniowiecza. Ciężko jest studiować, kiedy człowiek nie pamięta trzech miesięcy swojego życia. Przynajmniej teraz daję radę dzięki lekom, w których działanie nie wierzysz. Może escitalopram i lamotrygina zapewnią mi wreszcie tytuł naukowy.

Z pobłażaniem patrzysz na moje małe światełka w tunelu – kryształy, medytacje, kadzidła i jogę. Mówisz, że to tylko kolejny trend, za którym pędzą owce. Tylko widzisz, ja po raz pierwszy od wielu lat mam ciszę w głowie. Od miesięcy nie musiałam szukać w torebce hydroksyzyny, która miała mi pomóc wyjść do sklepu po pomidory. Uśmiecham się wreszcie do siebie w lustrze, zamiast odwracać z obrzydzeniem wzrok. Może to jest owczy pęd ku czemuś, co stało się modne, ale ja nie mam nic przeciwko temu. Wolę być zdrową owcą niż chorym wilkiem.

Wiesz – ja naprawdę rozumiem czemu nie rozumiesz tego, co się ze mną dzieje. Ciężko jest sobie wyobrazić ból, którego się nie doznało, zobaczyć zupełnie inny świat, kiedy nigdy się nie opuściło własnego. Tylko, że ja jestem już tą cudzą wątpliwością i niewiarą zmęczona. Jak długo można tłumaczyć wszystkim naokoło, że po prostu taka jestem? Że tak mi się trafiło? Że to nie moje lenistwo, wymysł, przesada czy nuda – to po prostu ja i moja choroba? Jak długo można tłumaczyć się z siebie?

Rozumiem, że ty – tak jak wielu innych – nie rozumiesz. I myślę, że to się już nie zmieni. Proszę cię tylko o odrobinę przestrzeni. Przestrzeni dla całej mnie – tej zabawnej i żyjącej, ale też tej smutnej, która próbuje po prostu przeżyć. Potrzebuję przestrzeni, żebym kiedyś mogła napisać kolejny list, w którym nie będę ci już tłumaczyć, jak jest – będę mogła opowiedzieć, jak kiedyś było. Było, a nie jest.


Tekst: Kasia Szurko – obecnie studentka trzeciego roku Artes Liberales na Uniwersytecie Warszawskim, za sobą ma też krótką przygodę z Filologią Polską, oraz Drama and Theatre Studies. Przez wiele lat pisała do przysłowiowej szuflady i dopiero w tym roku postanowiła pokazać swoje utwory szerszej publiczności. Pisze głównie o rzeczach smutnych, ale (żeby zachować równowagę w przyrodzie) rysuje o rzeczach wesołych. Jej proste „bazgrołki” można zobaczyć na instagramie @dyslexic.doodle.

Ilustracje: Maria Mencwel – wytrwała i wnikliwa poszukiwaczka piękna. Kocha sztukę, muzykę, literaturę i dobre jedzenie. Studiuje grafikę na ASP.
Instagram: @amen.cwel

Korekta: Anita Głowacka (24).