Lubię świat w takim wydaniu, że jest prezentem, że jest nie za pieniądze. Lubię patrzeć na przedmioty w moim mieszkaniu i wyliczać – za to nie musiałam płacić, to dostałam, to znalazłam, to wygrzebałam. Kategoria rzeczy dostanych, prezentowych, śmieciowych, nie do końca moich, nie do końca twoich, przez to trochę naszych. Rzadko się o niej mówi, jest antysystemowa, nieobliczalna i poza prawem własności. Większość rzeczy to produkty, za które płaci się określone kwoty. Ja zamiast kwot wolę historie, w których siedzi brud śmietnikowy. To są historie o rzeczach, które się pożycza i kradnie jednocześnie. Ale nie kupuje. O nie!
Na zdjęciu ja w czapce żaby. Moja siostra zrobiła mi ją na szydełku, a blender w pudełku to prezent od rodziców. Koszulę i spódnicę dostałam od przyjaciółek. Kolaże na ścianie to miksy gazetek z biedry i wycinków z książki o Radiu Maryja z bookcrossingu. Słoiki z dżemami na szafce są od mamy, czajnik od babci. Książki po prawej na dole ukradzione z domu dziadka, cukiernica powyżej – z byłego mieszkania. A roślina zagląda w kadr, skubana. Nikt mi nie płaci za podlewanie jej.
Są też kwiaty leżące na kupie śmieci w parku, z których można skomponować gustowny bukiecik. Świat postanowił mi go dać z okazji Dnia Miłości do Mnie. Bardzo lubię i szanuję tę okazję, to jedno z moich ulubionych świąt w kalendarzu. Zresztą widać, że rzeczywistość mnie podrywa. Osoby też to robią, ale świat częściej – zwykle parę razy dziennie i zawsze w realu. Gdyby istniał Tinder do randkowania z rzeczywistością, o wiele chętniej bym tam swipe’owała.
Albo pamiętna jasnota biała, którą zebraliśmy na nieruchawej ulicy i zrobiliśmy z niej placuszki z ciastem naleśnikowym. Jasnota biała ma to do siebie, że do nikogo nie należy, jest więc najlepszą kategorią rzeczy. Można ją zatem podjebać, a świat nie ma nic przeciwko. Nie wysyła policjantów, nikt nas nie spałował za kradzież nie naszej jasnoty białej. Nienaszość i nikogość najlepiej chroni przed kradzieżą – life hack od jasnoty białej.
Jest też góra ubrań (i pluszowy żółw „Atlantis”!) znalezionych na ławce pod moją kamienicą. Ktoś regularnie zostawia tam siatki z ciuchami – wszystkie pachną tak samo, nosiła je jedna osoba. Mam stamtąd dużo różowych krótkich rękawków, a wszystkie koszule z tego rzutu wydałam dalej w świat.
Co tam jeszcze wymyszkowałam? Charyzmatyczny fotel z ulicy (czyli fotel z duszą), o którym zawsze marzyłam, najpiękniejszy wygięty widelec znaleziony na gruntowej drodze, obdrapane zdjęcie rodzinne z chodnika, sweter z wysypiska, kości z lasu, kubek Knorr z wystawki, kieliszki od sąsiada, sadzonki od babci, kolekcja winyli z czyjejś piwnicy, książki o statusie pożyczone, świecący na tęczowo znicz na baterie z cmentarza i badyl z krzaków, który nic mnie nie kosztował.
Za żadną (absolutnie rzadną!) z tych rzeczy nie zapłaciłam. Na żadną z tych rzeczy nie zasłużyłam. O nic się nie prosiłam, na nic nie zapracowałam. A jednak, wbrew zasadzie „coś za coś”, te rzeczy są tu u mnie, są tu ze mną, skądś, skądinąd. Za darmo i dość bezwstydnie.
Tekst i zdjęcia: Ola Wewior (19) – osoba obserwująca, czytająca i grzebiąca w śmietnikach; lubi koncept grzyba, słowo „osesek” i słodycze z Pobiedzisk; studiuje kulturoznawstwo na UAMie.
Instagram: @hotomomba
Korekta: Anita Głowacka (24).
Publikacja jest częścią kampanii #KlimatNaZmiany koordynowanej w Polsce przez Fundację Kupuj Odpowiedzialnie. Kampania #KlimatNaZmiany („End Climate Change, Start Climate for change #ClimateOfChange – A Pan-European campaign to build a better future for climate-induced migrants, the human face of climate change” nr CSO-LA/2019/410-153) jest współfinansowana ze środków Komisji Europejskiej oraz dotacji NIW-CRSO w ramach Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018-2030 PROO (umowa nr 5/PROO/1b/2020).