PROLOG

Od samego początku studiów moja przyszła kariera spędzała sen z oczu mojej rodzinie.
– Taką masz głowę, mogłabyś zostać lekarzem. Dobrze jest mieć lekarza w rodzinie. Może jeszcze nie jest za późno…
– I co ty po tym budownictwie będziesz robić? Wybacz córuś, ale na budowie to ja ciebie jakoś tak nie widzę.
– W Internecie piszą, że po budownictwie można pracować też w biurach projektowych, razem z architektami – broniłam się.
– A ile takich dziewczynek jak ty do biur projektowym potrzebują, hm? To męski zawód, myślisz, że ktoś dopuści cię do prawdziwej roboty? Naprawdę chcesz to robić, jesteś pewna?
Na żadne z tych pytań nie umiałam odpowiedzieć w sposób satysfakcjonujący moich rodziców, ani tym bardziej mnie samą.

PIWO PIERWSZE

Praca w biurze inżynierskim okazała się zupełnie innym doświadczeniem, niż ktokolwiek z mojej rodziny, łącznie ze mną, mógł przewidywać.
– Tutaj masz model. Tak włączasz sobie wydawaną fazę. Tak generujesz single. Gdy je wszystkie obrobisz, zawołaj mnie.
Dopiero po paru godzinach uświadomiono mi, że „faza” znaczy „część konstrukcji”, „wydawana” – rysowana, a „single” – rysunki części pojedynczych. Po tygodniu pracy dowiedziałam się nawet, nad jakim budynkiem właściwie pracuję.
Nie miałam wyznaczonego czasu pracy. W biurze mogłam pojawić się o dowolnej porze, ale wyjść mogłam dopiero po 8 godzinach, na co początkowo czekałam z niecierpliwością. Po jakimś czasie z „singli” awansowałam na „assembly” (elementy wysyłkowe). Moje stanowisko pracy ulokowane było zupełnie z boku i mało kogo interesowało, co tak naprawdę robię. Byłam jedyną „nową”, a na kilkunastu mężczyzn przypadały cztery kobiety, w tym ja.
Pierwsze firmowe wyjście na piwo było więc dla mnie jednym z bardziej krępujących przeżyć. Mimo wszystko, wystrojona w różową sukienkę pojawiłam się w wyznaczonym miejscu w piątek o 19. Przez cały wieczór usiłowałam zrozumieć i wgryźć się w środowisko, do którego tak bardzo chciałam należeć.

PIWO DRUGIE

Wraz z nadchodzącym latem w biurze robiło się coraz goręcej. I nie chodziło tylko o brak klimatyzacji.
Pojawiały się nowe projekty, a wraz z nimi nowi ludzie. Pamiętam moment, gdy po raz pierwszy miałam wprowadzić „nowego” w tajniki pracy w naszym programie. Poczułam ogromny zastrzyk satysfakcji: w końcu i ja mogłam powiedzieć do kogoś, by generował single i powiedział mi jak skończy. Nie umiałam jednak tego zrobić. Zamiast tego zamęczałam „nowego” całym mnóstwem zupełnie niepotrzebnych informacji, takich jak co i po co właściwie tu robimy. Szybko okazało się, że nie była to jedyna nowa osoba, która trafiła na początku pod moje skrzydła. Coraz częściej zamiast przy własnym komputerze można było mnie znaleźć przy stanowiskach innych, gdzie tłumaczyłam im to, co sama wiedziałam (albo wydawało mi się, że wiem).
Powoli zyskiwałam sympatię i zaufanie zarówno starej gwardii, jak i żółtodziobów. Mój charakterystyczny śmiech na stałe wpisał się w krajobraz biura. Wciąż jednak nie czułam się pełnoprawnym inżynierem. Nie potrafiłam wymagać od siebie mało; każdy niedoskonały rysunek, każdy niezauważony przeze mnie błąd w konstrukcji drążył głębokie tunele w mojej zawodowej pewności siebie.
– To biuro potrzebuje kobiecej ręki – słyszę na drugim piwie.
Chyba nie chodziło tu o wystrój biura.

PIWO TRZECIE

Po paru miesiącach względnego luzu nadszedł ON. Ogromny projekt fabryki w odległym kraju. Projekt, który pochłonął siły całego biura i był dla nas, jak się dowiedziałam, ogromną szansą. Ale tym razem nie miałam już wydawać rysunków. A przynajmniej nie tylko. Zaczęłam mieć coraz większy wpływ na kształt modelu. Rozdawałam zadania i, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, moi często sporo starsi koledzy je wykonywali. Czułam, jak z każdym dniem rośnie moja pozycja w biurze, a z nią i ja sama.
Pierwsza wysyłka była koszmarem. Po prostu nie mogliśmy zawalić. Wiedzieliśmy, że jeśli klient dozna zawodu na samym początku, utraci do nas zaufanie. Atmosfera w czasie wysyłki zawsze jest specyficzna. Najgorszy jest chaos, nad którym usiłuję zapanować. Z każdym staram się porozmawiać i upewnić się, że zna swoją rolę. Obiecałam sobie dopilnować, by nikt nie siedział bez sensu po godzinach, czekając na polecenia.
– Po wysyłce idziemy na browara, nie ma bata – rzucił ktoś.
Tak narodziła się nowa świecka tradycja.
O czwartej nad ranem siedzieliśmy na górce naprzeciwko Uniwersytetu Ekonomicznego i zapijaliśmy skrajne zmęczenie kupionym na pobliskiej stacji piwem. Siedząc na trawie z facetami, z którymi do samego końca walczyliśmy, i przeklinając na chore wytyczne klienta, poczułam w końcu, że jestem częścią tego wszystkiego.
Na trzecim piwie nie mam na sobie różowej sukienki. Na stopach mam wygodne sandały, na tyłku dżinsy, a za naszymi plecami czekają na nas nasze rowery.
Poczułam, że dla takich chwil warto zapierdzielać.

 

autorka tekstu: Honorata Franek

autorka ilustracji: Monika Rogoża (25) – ilustratorka i akwarelistka mieszkająca w Rzeszowie. W ilustracjach stara się łączyć życie codzienne z bajkowością. W 2016 roku ukończyła Architekturę na Politechnice Rzeszowskiej o specjalności Konserwacja Zabytków. Obecnie etatowa projektantka graficzna i ilustratorka. Facebook, Instagram.