Czasy, gdy to mężczyzna musiał napisać pierwszy, minęły. Czasy, gdy kobiety musiały nosić sukienki, minęły. Czasy, gdy sztuki walki były zarezerwowane dla mężczyzn, również minęły. Jeszcze parę lat temu, gdy jakaś kobieta mówiła, że trenuje, to na twarzach słuchaczy malowało się zdziwienie i coś w rodzaju obrzydzenia. „Jak kobieta może założyć rękawice, bić się, kopać i mieć podbite oko? Nie do pomyślenia!”. Na szczęście teraz jest inaczej. Kobiety coraz częściej chodzą na siłownię i nie boją się tam podnosić dużych ciężarów, mieć mięśni i być silnymi. Co je do tego skłania? Dlaczego coraz więcej dziewczyn decyduje się właśnie na boks czy MMA, a nie na zajęcia fitness?

Jestem bardzo energiczną osobą, mam ognisty temperament i muszę w jakiś sposób wyrzucać te emocje na zewnątrz. Od wielu lat chodzę na siłownię i lubię aktywność fizyczną, więc gdy do głowy przyszło mi trenowanie boksu, stwierdziłam, że to idealne rozwiązanie dla mnie. Wyżyję się, dam upust negatywnym emocjom i naładuję swoje baterie energetyczne.

Na samym początku trenowałam w grupie, która głównie składała się z mężczyzn. Namówiłam koleżankę, żeby wybrała się ze mną na pierwszy trening, żebyśmy po prostu czuły się raźniej. Później zdarzało mi się chodzić samej, ale nie otrzymywałam wtedy żadnych komentarzy od mężczyzn. Nie czułam się w żaden sposób niekomfortowo. Wciąż chciałam ćwiczyć i miałam poczucie, że jestem tam naprawdę mile widziana. Niestety mam trochę mniej siły niż niektórzy mężczyźni, a to, że to respektowali, było bardzo życzliwe z ich strony. Nie każdej dziewczynie taki układ musi odpowiadać, dlatego warto spróbować różnych grup i zobaczyć, gdzie czujesz się najlepiej. Jeśli jednak brak żeńskiej grupy ma hamować cię przed rozpoczęciem wspaniałej przygody z tym sportem, nie poddawaj się! Pomyśl, że będziesz silniejsza od niejednego osiłka, że z którymś wygrasz, że będziesz kolejną Joanną Jędrzejczyk. Płeć to tylko płeć, a twoja siła i motywacja to coś znacznie ważniejszego w tym sporcie!

Dobrze wspominam czasy, gdy rezygnowałam z kolejnego wyjścia do pubu w piątkowy wieczór i wolałam wziąć torbę i pójść na trening. Uwielbiałam oczyścić w ten sposób umysł na nadchodzące dni. Te wieczorowe zajęcia były nie tylko treningiem fizycznym, ale też „terapią”.

Niestety niedawno zaczęłam znów źle czuć się ze sobą i swoimi natrętnymi myślami. Znów przestałam się sobie podobać, ale też zaczęłam zauważać, że gdy nie jestem szczęśliwa sama ze sobą, to staję się toksyczną osobą i zatruwam życie innym, nawet moim najbliższym, którzy na to nie zasługują.

Przypomniałam sobie o treningach i o tym, ile szczęścia mi one dawały i jak pozytywnie mnie ładowały. Nie mogę powiedzieć, że moje umiejętności były na wysokim poziomie, ale wszystko zaczyna się w głowie. I to właśnie ona była dla mnie najważniejsza i wciąż jest. Boks to nie tylko sekwencja ciosów, interwał, worek. To motywacja, dyscyplina, obowiązkowość, skupienie, a dopiero na samym końcu siła fizyczna. Dlatego tak bardzo chciałam wrócić do boksu i być z siebie dumna.

Zdjęcie przedstawia portret dziewczyny w rękawicach bokserskich z jedną ręką przysłaniającą twarz, a drugą wyprostowaną, jak podczas zadawania ciosu.

I wtedy z nieba spadł mi Paweł. Człowiek orkiestra, który chyba opanował każdą  umiejętność, jaka może być interesująca dla młodego, ambitnego mężczyzny. Nikogo pewnie więc nie zdziwi, że trenuje on sztuki walki od 13 lat i jest w tym naprawdę świetny. Dogadaliśmy szczegóły i zaczęłam treningi personalne tylko z Pawłem.

Po samotnym chodzeniu na siłownie czy zajęciach grupowych, taki trening tylko we dwoje był miłą odmianą. Nie musiałam się niczym przejmować i mogłam ze spokojną głową iść na salę.

Poranne treningi zmusiły mnie do zmiany planu dnia. Czasem wolałam nie pójść w piątek na imprezę, żeby się wyspać i wstać w sobotę rano na zajęcia. Miałam parę dołków związanych ze zdrowiem psychicznym i fizycznym, ale jeśli jestem umówiona na trening, to nie odwołam go od tak – pomimo złego humoru i stanu psychicznego i tak szłam na siłownię, dając z siebie wszystko. Wyrzucałam złe emocje, a ładowałam się tymi dobrymi. Wraz z wieloma strużkami potu wylewałam też swój smutek i gniew. Dzięki temu nie przelewam negatywnych uczuć na moich przyjaciół, tylko uderzam w worek. Powoli wszystko znów układa się w mojej głowie, a przecież właśnie o to chodzi. O spokojną, zdrową głowę…

Ostatnio zaczęłam też nową pracę i chciałam poznać moich współpracowników. W ciągu trzech dni dowiedziałam się, że poza mną aż dwie dziewczyny trenują sztuki walki. To było dla mnie miłym zaskoczeniem! Podobało mi się, że mówią o tym otwarcie. Zobaczyłam też ogromny uśmiech na ich twarzach, gdy o tym mówiły. Były takie dumne i sprawiały wrażenie, że rosną w oczach. I ja, gdy pójdę na siłownię czy na trening, gdy uderzam w worek czy wyprowadzam cios mojemu trenerowi, to cała jakby rosnę. I już nagle nie mam marnych 150 centymetrów wzrostu, tylko jestem o wiele, wiele większa. I co najważniejsze – nie tylko fizycznie czuję się silna, ale i psychicznie. I to chyba jest tutaj najbardziej istotne. Dużo się mówi o tym, że sport zmienia myślenie, uczy dyscypliny, obowiązkowości i woli walki, a ja właśnie tego potrzebuję teraz w moim życiu, jak niczego innego.

Poprosiłam moją koleżankę, żeby powiedziała coś o swojej przygodzie ze sztukami walki i przedstawiła swój punkt widzenia. Paulina trenuje już od wielu lat i teraz sama jest instruktorką. Ale jej droga nie była łatwa.

,,Męskie towarzystwo nie było mi obce. Przeważnie byłam tzw. »rodzynkiem« na zajęciach. Czułam się »wyjątkowa«, bo mimo iż należę do stereotypowo »słabszej« płci, mężczyźni doceniali mnie za umiejętności i charakter. Nie liczyło się to, jak wyglądam, lecz jaką przyjmuję postawę w trakcie treningu. Determinacja do ciągłego rozwoju spowodowała, że zyskałam uznanie innych uczestników zajęć. Nie wydarzyło się to jednak z dnia na dzień. Na samym początku różnie reagowano na widok spoconej rywalki, z siniakami i rozczochranymi włosami. Dlatego, generalizując, w sportach walki można podzielić mężczyzn na różne grupy, ze względu na ich stosunek do kobiet. Najczęściej są tacy, którzy nie odważą się żadnej z nich uderzyć. Traktują przeciwniczkę na sparingach jak porcelanową lalkę. Muskają ją leciutko albo robią wszystko, aby uniknąć walki. Druga skrajna grupa to mężczyźni bez zahamowań. Używają całej siły i mocy, aby tylko nie przegrać z kobietą. Najczęściej jest to wynikiem naruszenia ich ego. Otrzymanie silniejszego ciosu od drobnej istoty trafia w ich czuły punkt. Ostatnia grupa jest według mnie idealna. Są to tzw. przyjaciele z maty, którzy chcą rozwijać się razem z tobą. Nie odpuszczają, ale także nie dają się ponieść złym emocjom. Pomagają zrozumieć technikę, są wyzwaniem w trakcie sparingów, a poza treningiem są po prostu ludźmi, na których zawsze możesz liczyć. Wspierają cię w trudnych sytuacjach, a gdy trzeba, dadzą ci »kopa w dupę«”.

Paulina ma już długą drogę za sobą i wiele doświadczeń, ja natomiast dopiero zaczynam swoją przygodę z boksem i na pewno nie chcę z niej szybko zrezygnować. Treningi pokazują mi, na ile mnie stać – udowadniam sobie wtedy, że potrafię o wiele więcej, niż myślę. Na treningu pokazuję sobie, ile mam siły fizycznej, a gdy z niego wychodzę, to jestem silniejsza psychicznie. Boks to wspaniały sport, który kształtuje charakter i dba o naszą psychikę, dlatego jeśli jesteś kobietą i masz jakiekolwiek zahamowania, to odważ się spróbować! W końcu – jeśli nie spróbujesz, to nigdy się nie dowiesz, czy to dla ciebie.


Autorka tekstu: Agnieszka Wójtowicz – studentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Łódzkim. Samodzielnie uczy się norweskiego, a innym udziela korepetycji z niemieckiego. Próbuje swoich sił w pisaniu artykułów oraz wierszy. Stawia pierwsze kroki w boksie i fotografii analogowej. Czyta książki o różnorodnej tematyce, interesuje się kinem oraz imprezuje, jak na studentkę przystało.

Zdjęcia: Paweł Kmieć, modelka: Paulina Konik

Redakcja: Anita Głowacka (22)
Linkedin: anitaglowacka1997