Bez youtubowego wariactwa, challenge’ów i fitaplikacji. Zajawka na sport.

Stałam w pierwszej linii, druga rurka od lewej, obok mnie wysoka blondynka. Grupka dziewczyn, która stała za mną, niepewnym krokiem podeszła do przodu. Przede mną Ania, moja instruktorka, o łagodnym spojrzeniu i opalonej skórze, silnych ramionach i wyrzeźbionym brzuchu. Nigdy nie zapomnę pierwszych zajęć pole dance.

Lekcja 1: skóra nie lubi metalu

Podczas rozgrzewki przy muzyce byłam w swoim żywiole. Instruktorka zmieniała ćwiczenia, a mnie nie była straszna nawet seria pompek. Po prostu zawsze lubiłam się ruszać. Bez youtubowego wariactwa, challenge’ów i planów treningowych w kolejnej fitaplikacji. Dla siebie, najczęściej przed lustrem w domu, czasami na wrocławskich wałach lub, jeszcze w liceum, w podbydgoskich lasach. Miałam dobrą kondycję i czułam się gotowa na pole dance, choć przyznam szczerze, nie sprawdziłam, na czym to dokładnie polega.

Miałyśmy zrobić „strażaka”. No wiecie, zjechać z góry na dół, obejmując rurkę kolanami lub kostkami, co wyglądało na banalnie proste, choć w rzeczywistości bolało jak diabli i — nie ma co ukrywać — było nieosiągalne. Tak to się zaczęło, nic mi nie wychodziło. Ale już tydzień później zakręciłam się całkiem poprawnie. I wpadłam, jak śliwka, z fioletowymi od sińców nogami, w kompot, który podobnie do tego z suszu, z czasem zaczął smakować coraz lepiej (naprawdę, może być dobry!).

Lekcja 2: przed nauką czegoś nowego warto obejrzeć Karate Kid

To całkiem fajne uczucie, gdy uprawianie sportu ma więcej wspólnego z lekcjami pana Miyagi niż ze sprawdzaniem liczby like’ów pod zdjęciem z kaloryferem (wiecie o jaki kaloryfer chodzi; robienie fotek grzejnikom jest jak najbardziej zen). Pole dance stało się dla mnie rodzajem medytacji. Na sali treningowej skupiam się tylko na tym, co tu i teraz.

Kiedy powtarzam znane mi już figury i kombinacje, pozwalam myśleć samym mięśniom, a one radzą sobie doskonale.

Po półtorej godziny ćwiczeń jestem pełna energii i zrelaksowana. Nabrałam siły, i to nie tylko fizycznej, ale przede wszystkim tej potrzebnej do zwalczania codziennych niedogodności. Mam swoje „wax on, wax off” i przysięgam, to jedna z najlepszych rzeczy, jaka mnie spotkała.

Lekcja 3: życie jest wspaniałe, gdy kieruje nim pasja

Kiedy przeprowadziłam się do Hiszpanii, przerażała mnie jazda samochodem. Jestem dobrym kierowcą. W Polsce. Trochę zajęło mi nauczenie się niepisanych praw na walencjańskich drogach (kto chociaż raz znalazł się na rondzie w Walencji i chciał z niego zjechać, ten wie, o czym mówię), dojeżdżałam więc na treningi komunikacją miejską.

„Cóż za poświęcenie!” — nie mógł wyjść z podziwu poledance’owy kolega, kiedy dowiedział się, że moja podróż na zajęcia trwa około godziny w jedną stronę, zawiera w sobie porządny spacer, przejazd autobusem i półgodzinne wleczenie się tramwajem.

Możliwość kontynuowania pole dance stała się jednym z najważniejszych warunków, pod którymi rozpatrywałam przeprowadzkę do innego kraju. Nie wyobrażam sobie tygodnia bez rurki. Zapisałam się do szkoły tańca zanim znalazłam pracę i wyrobiłam wszystkie potrzebne na emigracji papiery!

Wiem, że to prawdziwa pasja, kiedy łapię się na tym, że przeziębiona zjadam czwarty ząbek czosnku i drugą cytrynę, tylko po to, by jak najszybciej wrócić na trening.

Rezygnuję ze spotkań towarzyskich i piątkowych imprez. Był taki czas, kiedy chodziłam do pracy, której szczerze nie znosiłam, ale wiedziałam, że to mi pozwoli na opłacenie treningów. Nawet po całonocnej pracy nad projektem, choć często z Ibupromem i przelewającą się w brzuchu kawą, przychodzę na zajęcia. Paradoksalnie właśnie wtedy osiągam więcej niż zwykle.

Lekcja 4: sukces nie musi mieć obserwatorów

Podziwiam sławne tancerki i cieszę się, że media społecznościowe pozwalają na pokazanie ich wspaniałych umiejętności szerszej publiczności. Mam kilku znajomych, którzy widzieli i mnie w roli youtuberki czy dziewczyny z Instagrama. Ja tego nie szukam, przynajmniej nie teraz. Nie jeżdżę na zawody, nie potrzebuję pokazów, raz na miesiąc poproszę o zrobienie zdjęcia, które otrzyma garstkę serduszek od znajomych.

I wiecie co? Jest mi z tym bardzo dobrze! Sport można uprawiać dla siebie, a sukces w nim może przybrać całkiem inną formę. Na przykład telefonu od przeziębionej instruktorki, która potrzebowała zastępstwa i pomyślała o mnie. Oczywiście, że to zajęcia dla grupy początkującej. Ale to nie ma znaczenia. Znaczenie ma to, że mogłam robić to, co kocham, i udzielić innym pierwszej lekcji pole dance.

 

autorka tekstu: Agata Boruta (25) — projektantka komunikacji o poważnym tytule magister redaktor, prowadzi razem z tatą pracownię zaproszeń ślubnych Paperiette. Żyje w Walencji, gdzie opowiada o kulturze i języku hiszpańskim praktykantom z zagranicy. Kiedy tylko może wisi na rurce, wygina się przy Yoga with Adriene, ogląda kotki na Youtube albo zajada się pomidorową sałatką.

autorka zdjęć: Olć Kalenik (24) — fotografię kocha za to, że nauczyła ją dostrzegać piękno w najbardziej pospolitych i niepozornych rzeczach. Na świat spogląda z perspektywy kadru fotograficznego i stale próbuje odnaleźć tę idealną kompozycję, która wcale nie musi być perfekcyjna.