Przez większość życia boksowałam się z myślami, żyjąc w dziwnej, dysfunkcyjnej relacji z moją kobiecością. Skąd wzięło się to poczucie dysonansu? Posiadanie dziecka, a konkretniej córki, zmusiło mnie do przeanalizowania niektórych zachowań, które wydawały mi się toksyczne, jednak nigdy nie czułam wystarczającej motywacji, żeby poczynić konkretne kroki w kierunku zrozumienia problemu.
Natomiast teraz nie chciałam pozwolić, żeby moja córka kiedykolwiek czuła się ze sobą tak, jak ja się czułam przez dużą część mojego życia – w jakiś sposób wybrakowana, niewystarczająca, średnia we wszystkim, co robię, „doklejona”, nie na miejscu. Dopiero pewna bardzo mądra psychoterapeutka uświadomiła mi, że muszę skonfrontować się z odległą przeszłością, ponieważ aby zwalczyć w sobie odruchowe, „wdrukowane” reakcje, muszę je zrozumieć i przeanalizować.
Dopiero świadomość działania tych mechanizmów pozwoli mi nauczyć się je kontrolować.
Coraz częściej przyglądałam się urażonej, sfrustrowanej, małej dziewczynce, którą byłam. Dziewczynce, która chciała wspinać się po drzewach w brudnych spodniach, tak jak chłopcy. Bawić się bez upominania, zwracania uwagi na wygląd i zachowanie. „Nie pyskuj, nie biegaj, nie siedź tak, pobrudzisz się, zniszczysz to, nie przeklinaj”. Bo? „Bo nie wypada, bo dziewczynki tak nie robią”. Brzmi znajomo? Większość z nas na pewno nieraz słyszała te schematyczne złote rady – jak żyć, jak być kobietą.
Socjolożka Jagoda Gandziarowska-Ziołka podczas swojego wystąpienia w 2018 roku na TEDx Talks w ramach wykładu Czy naprawdę musimy wzmacniać dziewczynki? przytoczyła bardzo smutną statystykę.
Otóż ¼ dziewczynek w wieku 7-9 lat nie ma przekonania, że dobrze jest być dziewczynką, a część z nich uważa, że lepiej być chłopcem.
Patrząc znacznie dalej wstecz, na przełomie XIX i XX wieku, według statystyki Haverlocka Ellisa, przytoczonej w książce Simone de Beouvoir „Druga Płeć”, wynika, że tylko jeden chłopiec na stu chciałby być dziewczynką, natomiast 75% dziewczynek wolałoby być chłopcami. Czy to nie jest przerażające, że już w tak młodym wieku dostrzegamy różnicę w traktowaniu dziewczynek i chłopców? Biorąc pod uwagę fakt, że od początku XX wieku sytuacja nieznacznie się zmieniła w tej kwestii, pomimo emancypacji kobiet?
Pamiętam, że będąc nastolatką uważałam się za feministkę, ale tak naprawdę nie widziałam wtedy, co to oznacza. Gdy się nad tym dłużej zastanowię, muszę przyznać, że byłam wręcz jej antyprzykładem. Nie lubiłam kobiet. Krytykę z ich strony traktowałam jako atak. Postrzegałam kobiety jako zagrożenie, nie chciałam się z nimi identyfikować ze względu na negatywne dla mnie konotacje ich natury, związanej ze słabością, zależnością, niemocą. Ja chciałam przecież być wolna i niezależna – jak każda feministka, zaczęłam więc nazywać siebie „chłopczycą”.
Termin „chłopczyca” według Słownika Języka Polskiego PWN oznacza:
- pot. «dziewczyna podobna do chłopca lub zachowująca się jak chłopiec»
2. pot. «dziewczyna zabiegająca o względy chłopców»
Te dwie definicje wydają mi się być bardzo sprzeczne – chcemy być jak chłopcy, czyli chcemy być brane po uwagę, chcemy być ważne, dzielne, swobodne i pewne siebie, ale jednocześnie chcąc zabiegać o względy owych chłopców, według patriarchalnych schematów, powinnyśmy zachowywać się zupełnie odwrotnie – być uległe, miłe, uprzejme, zachowawcze, pokorne. Gdy nagle zaczniemy być pewne siebie jesteśmy odbierane jako „te, co zadzierają nosa”, albo „te, co się wymądrzają”. Gdy poczujemy się zbyt swobodnie ze swoją seksualnością, kwestią czasu jest, aż ktoś wytknie nam „rozwiązłość”, przypomni, że jedyne, co powinnyśmy czuć w tej sferze naszego życia to wstyd.
Termin „chłopczyca” jest bardzo pojemny, wiele osób lubi to spolszczenie i tak określa swoją ekspresję genderową.
„Chłopczyca”, którą ja mam na myśli, nie ma z tym za wiele wspólnego. Ta z mojej definicji to bardzo zagubiony i niepewny siebie patriarchalny twór, zbudowany ze stereotypów i oczekiwań dotyczących płci żeńskiej, uwikłany w niekończącą się walkę z samą sobą. Bycie zdeklarowaną „chłopczycą” wywoływało to nieznośne poczucie dysonansu, a co za tym idzie – braku pewności siebie i niskiego poczucia własnej wartości. Było to uciążliwe nie tylko dla mnie, ale również dla bliskich mi osób, chociażby partnerów, ponieważ zawsze towarzyszyło mi poczucie zagrożenia ze strony innych kobiet, które przejawiało się bardzo toksyczną zazdrością.
Dużo czasu zajęło mi zrozumienie absurdu wynikającego z tych sprzecznych oczekiwań. Dotarło do mnie, że coś się bezpowrotnie zmieniło. Zrozumiałam też (w końcu) czym jest patriarchat i że to właśnie z jego powodu nie potrafiłam odnaleźć w sobie kobiety. Byłam narzędziem, niczego nieświadomą sojuszniczką tego opresyjnego i podstępnego systemu, a moje zachowania, niechęć i nieufność w stosunku do innych kobiet były tego najlepszym dowodem. Po 29 latach zdałam sobie sprawę, że „chłopczyca” była ze mną zbyt długo i najwyższa pora się rozstać. Zaakceptowałam dobre intencje innych kobiet, nawet je polubiłam. Poczułam znów ciekawość, empatię, odwagę, asertywność, chęć zmian – coś, czego brakowało mi przez tyle lat. Poczułam cholerną ulgę.
Tekst i ilustracje: Daria Godyń – animatorka 2d/graficzka założycielka Framesquad studio oraz właścicielka jednoosobowego przedszkola, którego jedyną podopieczną jest jej córka Mira. Odkąd Mira przyszła na świat jej mama postanowiła zacząć zabierać głos w sprawach, które ją wkurzają. Bardzo nie lubi bezpodstawnego poczucia winy u kobiet. Bardzo lubi wspinaczkę skałkową. Jej marzeniem jest dotknąć Nicka Cave’a na koncercie.
Instagram: @agent_kleszcz_007
Instagram Framesquad studio: @framesquad_studio
Korekta: Anita Głowacka. LinkedIn.