Myślę, że nie należę do grupy docelowej książki „Feminizm jest sexy”. Czy jestem po prostu za stara? Nie wiem, nie sądzę. Chyba właśnie kobiety w moim wieku – niedawno skończyłam 23 lata – najczęściej sięgają po literaturę tego typu. W idealnym świecie o feminizmie powinno się nauczać od samego początku edukacji, a w wieku nastoletnim dziewczyny mogłyby się interesować tym, jak seksowną feministką zostać. Nie uważam, by teraz tak było. Co więcej, mam wrażenie że atakowanie określeniem „seksowna” wpędza czytelniczki w zażenowanie. To jak rozmowa z ciocią, która sili się na bycie młodzieżową i posługuje się bez wyczucia słownictwem zapożyczonym z sekcji „jak zrozumieć nastolatki?” z ulubionej gazety.
Może jednak zażenowanie „seksowną” wynika z języka polskiego, a nie jest winą autorek? Myśląc nad tym, mam w głowie felieton Doroty Wellman „Sexy znaczy wszystko i sprzeda wszystko. Dziś już nawet lotnisko musi być sexy”. Czy to nie jest po prostu kalka z angielskiego, która w naszym języku nie odnalazła się zbyt zręcznie?
Dlatego też czytając, założyłam sobie, by zamiast „seksowna” wstawiać „współczesna” – i wtedy wszystko stało się bardziej zjadliwe.
Sama treść książki dostarczyła mi wielu skrajnych emocji. Ekspertką do spraw feminizmu nie jestem, jednak wydaje mi się, że jakieś podstawowe założenia znam, a sporo rzeczy opisanych w książce kłóci się z moją wizją feminizmu. Z resztą autorki w wielu fragmentach same sobie zaprzeczają, dlatego na próżno szukać tu większej logiki. Czy naprawdę stereotyp feministki jako „babochłopa” nadal jeszcze istnieje i trzeba z nim walczyć? Myślę, że nie. Pamiętam, że kiedyś takie żarty się zdarzały, to prawda. Lecz ja ledwo je pamiętam, a co dopiero nastolatki. Czy przypadkiem odwoływanie się do takiego stereotypu nie jest jego automatycznym wskrzeszaniem? Moim zdaniem do tego to może prowadzić, jednak nie mam wiedzy jak obraz feministki kształtuje się w innych środowiskach, dlatego nie mogę niczego założyć „na pewno”.
Co do wewnętrznych sprzeczności i wartościowania – mimo dobrych intencji autorek kompletnie nie mogę zrozumieć, dlaczego – ciągle podkreślając, że kobiety mogą robić ze sobą co chcą, ich ciała ich sprawa i tak dalej – wygłaszają opinie w stylu: „wydawanie równowartości czynszu w Sephorze nie jest feministyczne, tylko głupie”. Parę rozdziałów później czytam – „a jeśli stać ją [kobietę] na wydawanie 400 dolarów na obcasy – należy się tylko cieszyć, że nastąpił taki postęp”. I co ja mam teraz myśleć? Mogę kupić te drogie kosmetyki? Będzie to skrajną głupotą czy feministycznym manifestem? Kto dał prawo do oceniania? Tak samo „powiększanie biustu nie jest feministyczne”. Patrząc na sprawę globalnie – to prawda, nie jest. Jednak powiedzenie dziewczynie, która ma ogromny kompleks (albo już takiej operacji się poddała), że to się z postawą „seksownej feministki” kłóci, na pewno nie pomoże jej w samoakceptacji. Zmieńmy wzorce, które inspirują młode dziewczyny, zaproponujmy im idolki wyemancypowane, które swoja charyzmą wybiją im z głowy pomysł chirurgicznego zmieniania swojego wyglądu, nie wpędzajmy młodych kobiet w poczucie winy. Żeby nie było, że rzucam słowa na wiatr, cytat z książki: „tylko Ty decydujesz co wkładasz do ust. Bądź świadoma tej odpowiedzialności”. Co może spowodować u czytelniczek taka rada, jak nie tylko wyrzuty sumienia przed którymi autorki (w rozdziale o dietach) niby próbują nas uchronić?
Uważam, że ta książka nie jest szkodliwa. Jest tu trochę powielania stereotypów, sprzeczności, wartościowania, troszkę owczego pędu, ale też jestem świadoma, że to nie jest książka nawet aspirująca do miana literatury popularno-naukowej.
Staram się podchodzić do tego jak do „bloga na papierze”; zbioru rad i opinii autorek. Utwierdza mnie w tym przekonaniu język, jakim operują.Wyjątkowo nie lubię, gdy dorośli ludzie próbują podchwycić „młodzieżowy styl” by lepiej do nas trafiać. Nigdy nie lubiłam (i nadal nie lubię!), gdy przekazując mi wiedzę, ktoś traktuje mnie z góry. Nie jestem też na tyle w temacie obeznana, by mówić co na dorastające dziewczyny mogłoby lepiej wpłynąć, jednak czytając Feminizm jest sexy moje myśli same porównywały niektóre wątki z Mitem urody Naomi Wolf. I właśnie takie tłumaczenie mechanizmów, sięganie do historii kobiet, zrozumienie zmian i nadal istniejących ograniczeń, a nie proste rozwiązania, mogą sprawić, że staniesz się „prawdziwą, seksowną feministką”. Wędka, nie rybka!
Tytuł oryginału: Sexy Feminism: A Girl’s Guide to Love, Success, and Style
Autorki: Jennifer K. Armstrong, Heather W. Rudulp
Liczba stron: 320
Wydawnictwo: Krytyka Polityczna
________________________________________
autorka tekstu: Andra Wiśniewska (23 choć rocznikowo już 24) – z wykształcenia fotografka, do tego feministka, pisząca w internecie o cielesności i problemach psychicznych. Kocia mama, piątkowa uczennica. Złote dziecko. Instagram: andra.wisniewska