„Żyjemy w najlepszym z możliwych światów” to niezwykłe przedstawienie stworzone przez młode debiutantki – Karolinę Kowalczyk i Alicję Kobielarz. Spektakl opowiada o dziewczynach z międzywojnia, które stoją na progu dorosłości: Hanka dostała się właśnie na medycynę, Wanda planuje ślub, Rebeka chce zostać modelką, a Zofia próbuje pogodzić się z bolesną przeszłością. Te cztery przyjaciółki, chociaż żyją w innych czasach, są do nas podobne i przez to stają się bliskie.
Z reżyserką Karoliną Kowalczyk Anna Ślusareńka z Szajn miała okazję pogadać o dziewczyńskości i związanych z nią problemach, licealnych przedstawieniach i debiucie na dużej scenie.
Pomysł na spektakl zaczął się od fotografii. Co było w niej tak niezwykłego?
My. To znaczy, widzę nas w tych czterech dziewczynach, które biegną po plaży. Pomysł zrobienia spektaklu opartego na tej fotografii wyszedł od dyrektora artystycznego teatru, w którym zrealizowałyśmy przedstawienie. Chciał oddać to zdjęcie jakimś młodym dziewczynom. Intuicja podpowiadała mu, że to jest temat, który może nas zainspirować. I tak się właśnie stało. O tym zdjęciu nie wiadomo prawie nic, oprócz tego, że zostało zrobione w 1927 roku na plaży po praskiej stronie Wisły. Nie są to informacje, na których można zbudować historię, która byłby w jakimkolwiek stopniu prawdziwa. Jednak zarówno mnie, jak i Alę, poruszyła emocjonalność zdjęcia, ponieważ jest ono bardzo ekspresyjne. Nie skupiłyśmy się na tym, kim są osoby na tej fotografii, lecz na tym, co jest w tych dziewczynach znajomego, co pokazuje ich „dziewczyńskość” Wiem, że to słowo nieco skompromitowane, ale fajne i bardzo je lubię.
Faktycznie „dziewczyńskość” przebija z waszego spektaklu. Czy wynika to z tego, że zdjęcie pochodzi z lat 20. – okresu pewnej rewolucji obyczajowej i zmiany sytuacji kobiet?
Trochę tak. Z jednej strony mamy młode dziewczyny na plaży, czyli w miejscu, w którym temat kobiecości, cielesności, ale też młodości trochę się narzuca, bo przecież one biegną, śmieją się, trzymają się za ręce, może odpoczywają po maturze. Z drugiej strony mamy tu kontekst roku 1927, który był dla nas bardzo ważny. Ala przeczytała miliardy tekstów i przejrzała miliardy źródeł związanych z dwudziestoleciem międzywojennym właśnie z punktu widzenia kobiet i ich praw, ich kształtującej się mentalności i rewolucji obyczajowej, o której wspomniałaś. Dzięki tej lekko sentymentalnej stylizacji mogłyśmy mniej wprost, i posługując się metaforą, mówić o tym, co jest dzisiaj. Ta niewinna retro-otoczka posłużyła nam w tym spektaklu do mówienia o tym, co jest teraz, bo problemy są podobne, tylko moda i ubrania się zmieniły.
Czy to znaczy, że te bohaterki, które w spektaklu zmagają się z mizoginią czy brakiem dostępu do nauki miałyby podobne trudności również w 2017 roku? Czy jednak są jeszcze jakieś nierozwiązane problemy, na które spektakl może zwracać uwagę?
Na pewno sytuacja społeczno-ekonomiczna nie przekłada się w stosunku jeden do jednego. Nie jest tak, że nic się nie zmieniło i nie próbujemy tego powiedzieć tym spektaklem. Ale na poziomie, nazwałabym to kulturowo-psychologicznym – czyli tym, w jaki sposób nasze poczucie wartości i miejsca kreowane jest przez społeczeństwo, w którym żyjemy – wciąż są takie problemy. Wtedy metafora kobiety, która nie ma dostępu do nauki, nie służy tylko temu, żeby pokazać, że jakaś instytucja działa w sposób ograniczający, ale służy temu, żeby pokazać, jak czuje się dziewczyna, która przez swoją płeć, lub inną część jej tożsamości, zostaje pozbawiona ważnych dla niej rzeczy.
A czy Ty doświadczyłaś kiedyś podobnej dyskryminacji? Czy to bazuje na jakimś waszym doświadczeniu?
W spektaklu pojawia się konkretna szowinistyczna scena*, która faktycznie jest dosłowna. Jest to właściwie pewien symbol. Ja sama nie miałam nigdy takiej sytuacji, w której ktoś mi czegoś zabronił, bo jestem kobietą, ale miałam takie sytuacje, że czułam się głupio w swojej tożsamości płciowej. Miałam poczucie, że jest ona w jakiś sposób narzucona z zewnątrz i że mi się to nie podoba. To są rzeczy, które nie zawsze są tak oczywiste. Zwłaszcza jako nastolatka czułam się zmuszana przez społeczeństwo, żeby być jakąś, żeby ubierać się w konkretny sposób, żeby się w jakiś sposób zachowywać. To jest właśnie ta pułapka szowinizmu, że on jest coraz mniej oczywisty, że już rzadko polega na wypowiedziach Korwin-Mikkego, które są powszechnie uważane za niedopuszczalne. Ale nadal jest i w dyskretny sposób działa i wpływa na młode dziewczyny.
Czy właśnie Hanka, jako postać, która przeciwstawia się szowinizmowi, byłaby tą, z którą najbardziej się utożsamiasz, czy może wybrałabyś inną bohaterkę przedstawienia? Czy jest w ogóle jakaś postać, do której czujesz szczególną sympatię?
Lubię wszystkie bohaterki, bo wszystkie rodziły się z naszych rozmów. W każdej z nich jest coś z nas. Jeżeli cztery postacie spaja temat kobiety i każda z nich ma właściwie jedną scenę, która jest, jak to lubi określać Ala, „ostatnią sceną z filmu” o niej, to nie do końca przywiązujesz się do postaci, a bardziej do idei, które za nimi stoją. A każda z tych idei jest mi bliska i mnie porusza. Od tego zaczął się nasz pomysł na przedstawienie.
A od czego zaczęła się Twoja przygoda z teatrem?
Tego się nigdy do końca nie wie. Trudno powiedzieć, czy to było już w momencie, gdy jako mała dziewczynka przygotowywałam urodziny dla mojej mamy, wymyślałam wierszyki i śpiewałam jej piosenki Młynarskiego. A może dopiero, gdy pisałam olimpiadę teatralną i chodziłam do teatrów na spektakle, których wtedy jeszcze nie rozumiałam, a które mimo to mnie fascynowały. Robiłam też sztuki w liceum. Razem z moim rocznikiem zrobiliśmy spektakl na podstawie „Wesela” pod tytułem „Weseli”. Opowiadał o młodych ludziach, którzy po maturze spotykają się na melanżu i strasznie się upijają, bo strasznie boją się przyszłości. Wystawiliśmy to w lutym, przed maturami. To był dla mnie ważny moment, bo uświadomił mi, że teatr to miejsce, w którym widzowie i aktorzy naprawdę się zmieniają, że sztuka może coś zmienić i ma sens. Wtedy na sali gimnastycznej w liceum zagraliśmy siebie. Zabawne jest to, że na maturze z polskiego faktycznie było „Wesele”.
To pewnie wszystkim świetnie poszło?
Nie do końca. Nikt z nas nie rozumiał tego tekstu tak naprawdę, rozumieliśmy go przez nasze własne doświadczenia, a wątek krakowski czy chłopski, który był poruszany w kluczu w ogóle nas nie interesował.
Za to „Żyjemy w najlepszym z możliwych światów” to Twoje pierwsze poważne, zinstytucjonalizowane przedstawienie?
Tak, to był mój debiut.
Czy w wieczór premiery odczuwałaś tremę?
Trema była ogromna. Wydaje mi się, że nie da się przygotować na to doświadczenie, jakoś nastawić, trzeba je przeżyć. Bałam się, bo i teatr jest intymny, i historia była dla nas intymna. Ale z drugiej strony cieszyłam się, że się udało, że przez to przeszłyśmy. Komfort premier polega na tym, że przychodzą na nie głównie ludzie, których znamy, i dla których to doświadczenie jest ważne, bo ma ono znaczenie dla nas. Mimo to jest to stresujące i przed takim stresem trudno się uchronić – jest on elementem życia.
Na koniec zapytam jeszcze, skąd pomysł na tak intrygujący tytuł? Dlaczego uznałyście, że to zdanie najlepiej podsumowuje to, o czym chcecie mówić?
Pomysł zrodził się na jednym z pierwszych spotkań, gdy rozmawiałyśmy o fotografii i planowałyśmy kompozycję spektaklu. Najpierw przeszłyśmy przez tytuły typu „Fotografia”, „Poniatówka” i inne równie banalne pomysły. Zaczęłyśmy myśleć trochę o kontekście metafizycznym tych historii, jak o opowieści o losie w ogóle. Ja mam zaplecze filozoficzne, kręci mnie to i czasami lubię posłużyć się jakimś cytatem**, żeby trochę udawać, że to nie do końca ja tak powiedziałam, i że to nie ja tak myślę. Wiedziałam, że trudno nam będzie uniknąć kontekstu wojny i na pewno przez niego ten spektakl będzie czytany, że to straszne, że te dziewczyny prawdopodobnie nie żyją. Pomyślałam, że 1927 to rok, który za kilkanaście lat zamieni się w koszmar, ale może opowiemy jeszcze przez moment o najlepszym z możliwych światów, bo przecież na tym polega młodość.
*Chodzi o scenę, w której ciężko chory pacjent odmawia leczenia, ponieważ nie chce być operowany przez kobietę.
**”Żyjemy w najlepszym z możliwych światów” to słowa Gottfrieda Leibniza XVII-wiecznego niemieckiego filozofa.
Spektakl “Żyjemy w najlepszym z możliwych światów” można zobaczyć
w Teatrze Soho (ul. Mińska 25) w Warszawie:
16.05.2017, godz. 19:30,
17.05.2017, godz. 19:30
bilety 20/30zł
Karolina Kowalczyk (22) – studentka Wiedzy o Teatrze na warszawskiej Akademii Teatralnej. Gdyby nie pracowała w teatrze, chciałaby być nurkiem. Obecnie manewruje pomiędzy próbami do nowego spektaklu a pisaniem pracy licencjackiej. Ma nadzieję, że można nosić trochę dziwne ubrania w zwierzęta przez całe życie.
Wywiad przeprowadziła: Anna Ślusareńka (24) w redakcji „Szajn” zajmuje się przede wszystkim kulturą. Fake gamer girl, uwielbia horrory, keczup i pin-upowe sukienki. Martwi się na zapas i równocześnie marzy, że jej magisterka napisze się sama.
Zdjęcia: Tomek Słupski – portfolio: www.tomekslupski.com | facebook: www.facebook.com/SlupskiPhotography
Fotografia ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygnatura 1-U-7420-2