Kto ci powiedział, że wolno się przyzwyczajać?
Kto ci powiedział, że cokolwiek jest na zawsze?
S. Barańczak
Era internetu, popularnonaukowych treści i twojego własnego ja. Ja, ja i ja. Tak, tak, ta w lustrze to niestety ja. I to właśnie ty możesz osiągnąć sukces!
Nie jesteś odpowiedzialna za swoje emocje, ale masz wpływ na to, co z nimi zrobisz. Bądź najlepszą wersją siebie. Nie patrz na to, co myślą o tobie inni. Zaufaj sobie. Rób to, co chcesz. Nie przejmuj się. Działaj w swoim tempie. Nie pozwól innym mieć na ciebie wpływ. Idź za głosem serca. Wyglądaj, jak chcesz i kiedy chcesz. Zerwij z toksycznością. Skończ tę relację. Odetnij pępowinę. Przestań rozmawiać z rodzicami. Zmień znajomych. Zostań sama. W przybliżonym odbiciu lusterka oglądaj wszystkie pory. Nie pozwól, żeby jakakolwiek spontaniczna interakcja zakłóciła twoje plany. To ty wykładasz karty na stół.
Pierwszy, najtrudniejszy krok za tobą. Zerwałaś z przeszłością, pora na nowe życie. Próbujesz się dopasować. Zmieniasz rutynę makijażową, odkrywasz nowy przepis na makaron, zaczynasz biegać.
Mimo szczerego wysiłku, zauważasz, że nie pasujesz w pełni do żadnego ze światów. Nie możesz znaleźć sobie miejsca – twój dom jest wszędzie i nigdzie. że nie pasujesz w pełni do żadnego ze światów. Nie możesz znaleźć sobie miejsca, bo twój dom jest wszędzie i nigdzie. Z bólem serca godzisz się z prawdą, że nie jesteś w stanie stworzyć siebie na nowo. Choć czujesz się zerem, nie możesz od niego zacząć
Czas na nowy cel! Starasz się dowiedzieć, kim naprawdę jesteś. Analizujesz swoje zachowanie, jakbyś pisała charakterystykę bohatera literackiego, starając wstrzelić się w klucz, choć lekturę bardziej przekartkowałaś, niż przeczytałaś. Co twoje codzienne wybory mówią o tobie? Co sugeruje muzyka, której słuchasz? Co podpowiada algorytm Instagrama? Przeglądasz się w rozmowach ze znajomymi jak w lustrze. Wyłapujesz podprogowe komunikaty, wróżysz z emotek wysłanych w wiadomości. Robisz quiz, jakim rodzajem sera jesteś.
W nagłym przypływie błyskotliwości stwierdzasz, że jesteś sumą swoich doświadczeń. Zlepkiem brzmiących w tobie jak echo ludzi i miejsc. W uszach dzwonią wakacje Chorwacja 2010, w duszy gra ulubiona książka z liceum.
Zmieniasz otoczenie, zostawiasz za sobą te miejsca i tych ludzi. Ciągle coś gubisz, dalej szukasz, ale wciąż coraz bardziej się gubisz, niż znajdujesz. I znowu coś tracisz, i starasz się odkupić; neony promocji wydłubują ci oczy, i skuszasz się na nowe okazje, dodajesz do koszyka produkty, masz już otwarte pięćdziesiąt kart w przeglądarce, wszystkie są bardzo ważne (i nie możesz ich zamknąć). Czterdzieści osiem karteczek samoprzylepnych wisi nad biurkiem, żebyś nie zapomniała, żebyś nie zgubiła przypadkiem jakiejś cząstki siebie, bo twoja polonistka z podstawówki na pewno byłaby tym rozczarowana.
Dobra, spokojnie, przecież masz przy kluczach breloczek z nazwą swojego rodzinnego miasteczka. W dodatku wzięłaś go od babci, więc pamiątka liczy się podwójnie. Masz też słuchawki, w których jeździłaś autobusem do liceum. Zaczynają się rozklejać i nie wiesz, co zrobisz, jak już rozpadną się na amen. Nie liczą się pieniądze czy dostępność, a to, że są ostatnim łącznikiem między tobą a ławką w parku, gdzie w wakacje łuskałaś słonecznik.
Zastanawiasz się, czy zatraciłaś się wśród oczekiwań i presji nakładanej przez rodziców, nauczycieli, znajomych, sąsiadów. Ale w końcu jesteś im chyba coś winna, bo czy byłabyś w ogóle sobą, gdyby nie oni wszyscy: gdyby babcia nie nauczyła cię robić na drutach, gdyby ojciec nie krzyczał do ekranu telewizora, gdyby pierwszy chłopak nie okazał się dupkiem, drugi nie złamał ci serca, a przyjaciółka nie wyciągała na rolki?
Tysiące kilometrów od rodzinnego miasta, a ciągle czujesz, że powinnaś spłacić wobec niego dług zaciągnięty przez twoich rodziców, którzy postanowili cię tam wychować. To logiczne, tak skonstruowany jest świat, nic nie jest za darmo, prawo Hammurabiego obowiązuje poza czasem i miejscem. Przysługa za przysługę, a temu miastu za znoszenie wieloletnich humorów i nieregularnych powrotów córki marnotrawnej po prostu coś się należy.
Wracasz na stare śmieci gotowa na zanurzenie się w nostalgii i domowym cieple, ale krajobraz bardziej cię przygnębia, niż wzrusza; przypomina z jakiej gliny zostałaś ulepiona i grozi, że możesz tu zostać na zawsze, co przeraża do szpiku kości. Jak na dłoni widzisz braki możliwości, nierówne szanse, zaściankowość, wykluczenie komunikacyjne, gonienie za postępem, za mało wyzywające trendy i niewystarczająco prestiżowe szkoły. Pojawia się żal związany z tym, że wychowawczyni nie zabierała was w podstawówce na wernisaże – co najwyżej na ognisko nad jezioro. Stanisław Wokulski nie przechadza się po placu parodiującym stare miasto, Taco Hemingway nie śpiewa o tych ulicach. Jedyne, co się zgadza, to fakt, że przydałoby się trochę polotu i finezji w tym smutnym jak pizda mieście.
Widzisz twarze rozmazane przez pośpiech. Znasz te ścieżki bardzo dobrze – jak własną kieszeń, chciałoby się powiedzieć. Tylko, że wyrosłaś już z tej kurtki, ma rozpruty rękaw, a połowa guzików odpadła. Patrząc na nią, widzisz ogrom pięknych wspomnień, ale teraz masz nowe płaszcze, które bardziej pasują i które rzeczywiście nosisz.
Nie wytrzymujesz ciasnoty prowincji, jedziesz dalej. Powiedzieć, że masz apetyt na życie to jakby nie powiedzieć nic. Jesteś łakoma. Od zawsze nakładasz na talerz więcej, niż możesz zjeść. Wpychasz w siebie pełne garści. Doświadczenia zapychają przełyk, po brodzie spływają strużkami konsekwencje różnych decyzji. Nowoczesna kobieta renesansu. Wszystko, czego dotkniesz może kiedyś stanie się złotem. Zawsze w pełni skupienia, zawsze drapieżnie sięgając po więcej, łapczywie chwytając okazje. Kupujesz wymarzone plany na życie na wyprzedażach w supermarkecie. Black Friday możliwości. Szarpiesz się z innymi łowcami promocji. Wychodzisz z pojedynków zwycięsko, czujesz zawistne spojrzenia koleżanek twojej matki. Emocje opadają, produkt okazuje się przeterminowany, przereklamowany, niewarty zachodu. Serdecznie gratulujemy strzału w kolano i każdej decyzji podjętej przeciwko sobie!
Kołnierz rzeczywistości nieznośnie uwiera.
Zawsze o pół rozmiaru za mały, zawsze z drapiącą metką.
Próby naprawy z odwrotnym skutkiem. Gaszenie pożaru benzyną. Nieustanne przekładanie bałaganu z łóżka na krzesło i z krzesła na łóżko.
Wpadłaś w pułapkę zdefiniowania siebie i wykreowania nowego spersonalizowanego świata. W ramach wiosennych porządków pragniesz wyrzucić to, co napoczęte, przestrzeń zamienić na bardziej minimalistyczną i najbardziej zoptymalizowaną; bez szpargałów walających się po kątach, pamiątek znad morza zbierających kurz i kosmetyków po terminie ważności. Podjęłaś decyzję, nie zmienisz zdania.
Ty uciekasz.
Wydaje się, że przeskoczysz przez płot z cienia w słońce. Plan jest taki, żeby zamknąć za sobą świat numer jeden i wejść do świata numer dwa. Tylko, że podczas ostatniej przed-przeprowadzkowej inwentaryzacji okazuje się, że na ten świat składa się świat numer jeden A, świat numer jeden B, C, D, E, E1, E2, F, F1, G i H, a za rogiem kryją się jeszcze światy numer jeden i pół, jeden i dwie trzecie oraz jeden i trzy czwarte.
Nikt nie powiedział, że to będzie proste, nikt nie uprzedził, że wylejesz łzy, ale też znowu bez przesady. Ile można się szarpać, jak długo można się motać, kręcić w kółko jak to słynne gówno w przeręblu? Nikt uczciwie nie ostrzegł – choć niby wszyscy trzymają kciuki, kibicują, pytają, wywieszają motywujące transparenty. Miałaś być jak Legalna Blondynka, a coraz bardziej zaczynasz się utożsamiać z Syzyfem.
Po pięciu godzinach na Instagramie jesteś jednak bogatsza o nową wiedzę i gotowa wdrożyć ją w życie. It’s all about balance, balance is the key, balance baby!, krzyczą amerykańskie dziewczyny w sportowych legginsach modelujących pośladki, a mądrości influencerek wydają się być słuszne.
Błądzisz w labiryncie luster i już nie szukasz drogi wyjścia, podziwiasz odbicia wspomnień, pogłos minionych zdarzeń dzwoni w uszach w najmniej oczekiwanym momencie. Idąc obok rzeki, uśmiechasz się na widok kajaków sunących po jej tafli, bo pół życia spędziłaś nad wodą, a w dodatku podkochiwałaś się w kajakarzu. Wśród gwaru ulicy usłyszysz zagorzałą debatę członków twojej rodziny na imieninach babci. Tanie wino w supermarkecie przypomni o wakacjach z przyjaciółkami. Paczka nerkowców nosi wspomnienie wieczorów w pierwszym wynajmowanym mieszkaniu. Znajomy współlokatorki puści tę jedną piosenkę, której słuchałaś non-stop, spacerując w czasie kwarantanny po polu. Zaleje cię fala jednocześnie ciepła, gdy zobaczysz psa podobnego do twojego, i irytacji, bo razem z nim idzie identyczny, jakiego miał twój chłopak, który złamał ci wcześniej serce. Poczęstujesz się Oreo o smaku malinowym i poczujesz się, jakbyś jadła kaszkę mannę z sokiem w salonie u babci.
Lawirujesz pomiędzy wszędzie a nigdzie. Chcesz być wszędzie, ale nie możesz. Nie możesz być nigdzie, ale trochę tego chcesz.
Czy nikt ci nie powiedział, że nigdzie w świecie nie poczujesz się tak, jak u siebie w domu?
Tekst: Dominika Grzegorzek.
Korekta: Zuzia Sierleja.
Ilustracje: Krysia Wojtas – skończyła twórcze pisanie i marketing wydawniczy, ale na co dzień zakłada marynarkę i wklepuje numerki do systemu. Mało mówi za to dużo myśli – zwykle obrazami, dlatego wolny czas zapełnia rysunkami i historiami, które wykorzysta do swojej książki, którą kiedyś w końcu napisze. Na razie tylko je czyta. Uwielbia obserwować chmury, pieski na spacerach, spać i pić kawę – najlepiej taką czarną bez cukru albo cold brew w cieplejsze dni.