„Nie marudź, przecież nic ci nie jest, przestań się nad sobą użalać”.

„Ciągle tylko chodzisz i narzekasz, jak gdyby nie wiadomo, co się stało”.

Te słowa spędzają mi sen z powiek, chyba nawet nie potrafię wypowiedzieć ich na głos. Każde usłyszane tego typu zdanie boli i przypomina te momenty, których tak bardzo nie chciałabym pamiętać. Gdybym miała wybór i ktoś dałby mi magiczną możliwość wycięcia części wspomnień z mojego życia, zgodziłabym się prawdopodobnie bez najmniejszego zawahania. Ilość razy, kiedy zostawałam niesłusznie oceniona przez społeczeństwo, jest niezliczona. Bywały wręcz momenty, kiedy manipulowano mną do takiego stopnia, że przestawałam wierzyć samej sobie, a każdy ból, który czułam, traktowałam jak iluzję.

Chwile, które wymagały ode mnie wyjątkowej siły, ludzie z mojego otoczenia często komentowali po prostu stwierdzeniem „inni mają gorzej”. Jak gdyby porównywanie problemów miało mieć jakiś większy sens i do czegokolwiek prowadziło. Podważanie trudności, których nie widać gołym okiem, to nasza specjalność. Czasem mam wrażenie, że niektórzy obrali ją sobie za życiowy cel.

Jest milion chorób, których nie widać. Codziennie przechodzimy obok ludzi, którzy borykają się z niewyobrażalnymi problemami, mimo że ich ciało tego bezpośrednio nie ujawnia. Niestety często uważamy, że jeśli czegoś nie widać, a przynajmniej jeśli my czegoś nie dostrzegamy, to czyjeś schorzenia – czy to fizyczne, czy psychiczne – to zwyczajne marudzenie, lenistwo, próba użalania się nad sobą.

Jako osoba, która na pierwszy rzut oka jest idealnie zdrową, roześmianą i pełną energii dwudziestolatką, daję sobie sama prawo do mówienia o tym w śmiały i zdecydowany sposób. Staram się, jak mogę. Chodzę na spacery, jestem roślinną mamuśką i maniaczką peerelowskich mebli. Niestety nie potrafię afirmować codzienności tak bardzo, jakbym tego chciała. Zawsze wszyscy się śmiali i mówili mi, że całe szczęście po mnie „nic nie widać”, że jestem wewnętrznie schorowaną siedemdziesięciolatką. No tak, do niedawna też tak myślałam.

Czuje się jak zestawienie dwóch osób w jednym ciele – jedną, tą ze wspaniałą energią i milionem znajomych, i drugą, której tak naprawdę nikt nie chce widzieć i może nawet znać. To, że w dowodzie mam dwudziestkę, wcale nie znaczy, że tak się czuję. Czasem mam wrażenie, jakbym przeżyła już wszystko, co miałam, i mentalnie jestem najstarszą kobietą na osiedlu.

Jestem po paru operacjach, które niesamowicie zaingerowały w moje ciało. Na tyle mocno, że ta ingerencja, choć tak potrzebna, już nigdy nie będzie odwracalna. Przyzwyczaiłam się do tej myśli, nawet czasem byłam z siebie dumna, że tak super sobie radzę z tym wszystkim, że codzienna parogodzinna rehabilitacja i płacz związany z ogromnym bólem nie są dla mnie końcem świata, tylko nadzieją na lepsze jutro. Nauczyłam się radzić sobie z tą moją nie najłatwiejszą codziennością, ale utrudniają mi to ludzie – ci kiedyś ukochani i ci spotykani na ulicy. Oni wszyscy dali sobie prawo do oceny, komentarza i wzroku, którego naprawdę nie byłoby trudno powstrzymać przy odrobinie chęci.

To, że siedzę w tramwaju, nie oznacza, że jestem wyrachowaną gówniarą, która nie ustępuje miejsca starszym. To, że nie ćwiczę na wuefie, nie oznacza, że jestem leniwa i obżeram się nocami oglądając netfliksa. To, że idę po ulicy, czasem kulejąc, nie znaczy, że chcę zwrócić na siebie uwagę. Wręcz przeciwnie – zrobiłabym wszystko, żeby jej nie zwracać. To, że czasem płaczę, nie chcąc powiedzieć dlaczego, wcale nie jest jednoznaczne z tym, że potrzebuję twojej atencji. Nie daje ci to również prawa do mówienia mi, że mam się nie mazgaić, bo przecież inni mają gorzej. Mają, oczywiście, że mają, jednak dla kogoś, kto mierzy się z czymś, co go maksymalnie przygniata, niewiele to zmienia.

Chciałabym dojść do momentu, gdzie nie będę słyszała porównań, wyzwisk, poniżeń ani upokorzeń.

Czuje, że mówię to w imieniu miliona ludzi porozrzucanych po całym wszechświecie, którzy się boją i już nie mają siły. A ja im się wcale nie dziwię, bo sama lecę na ostatkach. Może kiedyś wrócę do cieszenia się z każdego zakupu w tajgerze i każdej wypitej herbaty. Niestety teraz nie mam na to siły, w końcu każdy ma jakieś nieprzekraczalne granice. Trzymam kciuki za każdego, kto codziennie musi udowadniać swój uśmiech i swoją nadnaturalną siłę.


Tekst: Dominika Glica – studentka historii sztuki i roślinna matka, nałogowo poszukująca ładnych rzeczy. Docenia każdą wypitą herbatę i każdy nowy kubek, których ma już chyba z tysiąc. Urzekają ją stare meble, choć nie potrafi o nie dbać. Lubi czarną kawę i ciasto marchewkowe.  Ciężko stwierdzić o czym marzy, bo ciągle zmienia zdanie. W niedalekiej przyszłości chętnie zaadoptuje pieska.
Instagram: @dominika.glica

Ilustracje: Anna Maria – niepoprawna maniaczka używanych książek, dla bliskich babcia, kociara, kobieta, przyjaciółka, fanka marchewkowego pesto, podróżniczka wgłąb siebie, lekarka smutnych dusz, feministka, pokrzepicielka prawdziwych ciał, ciałaczka, wielbicielka motyli i zapachu mokrego lasu, wojowniczka przeciwko wykreowanym społecznie schematom. Osoba-Całość.
Instagram: @annmariezuzu

Redakcja: Emilia Mędrzecka.

Korekta: Anita Głowacka (24).