Greta Gerwig w końcu zadebiutowała jako reżyserka. Możecie ją znać z paru naprawdę dobrych ról aktorskich, na przykład z Frances Ha, w której wcieliła się w poszukują swojego sposobu na życie dwudziestokilkulatkę. W Lady Bird reżyserka powraca myślami do wczesnej, nastoletniej młodości i serwuje nam świetne coming of age story.
Obserwujemy tytułową bohaterkę podczas jej ostatniego roku w szkole średniej. Dziewczyna buntuje się przeciwko autorytetom, marzy o wyrwaniu się z rodzinnego miasta, przeżywa pierwsze miłości i kłótnie z przyjaciółką. Brzmi znajomo? Wielu zarzuca, że wręcz banalnie. Zbyt sztampowo. Mnie to jednak niezbyt obchodzi, bo film urzeka swoją prostotą. Jeśli więc tak jak ja masz w sobie całe pokłady ckliwości, wzruszasz się przy I’m not a girl not yet a woman i traktujesz nastoletnie rozterki całkowicie poważnie, to chodź, porozpływajmy się razem w obrazkach z dorastania.
Oglądając film, miałam wrażenie, jak gdybym kartkowała album ze zdjęciami jakiejś bliskiej mi dziewczyny. Gerwig rozpoczyna każdą scenę w momencie, który najbardziej ją interesuje. Nie martwi się o zarysowanie dokładnego kontekstu każdej z nich. Pokazuje pozornie nic nie znaczące wydarzenia. Plotki z przyjaciółką o prysznicowej masturbacji podczas wyjadania hostii (spokojnie, niekonsekrowanych!) podwędzonych ze szkolnej kaplicy. Pierwsze popalanie trawki i pierwsze rozchichrane gastro w domowej kuchni z niczego nie podejrzewającymi rodzicami za ścianą. Rozmowa z oczytanym, niedostępnym chłopakiem, który skręcając swojego fajka z pogardą wypowiada się o mainstreamowych papierosach w paczce. Tęskne spojrzenia kierowane w stronę wystawnych domów z bogatego sąsiedztwa podczas powrotu ze szkoły. Wieczór w swoim zgoła niewystawnym pokoju w innej części miasta, spędzony na zapisywaniu długopisem na ścianie imienia swojego aktualnego crusha. Sprzeczka z mamą w lumpeksowej przymierzalni.
Lady Bird zbudowany jest ze wspomnień, a relacja między córką i matką zajmuje w nich bardzo ważne miejsce. Dziewczyna widzi swoją przyszłość w college’u z dala od domu, natomiast mama próbuje odwieść ją od tego pomysłu. Gerwig jest empatyczna i wyważona w przedstawianiu więzi, ale i odmiennych racji tych dwóch kobiet. Zgrabnie balansuje pomiędzy prozaicznymi utarczkami a scenami pokazującymi ich czułości i przywiązanie do siebie. Starcia z mamą, która co i raz rzuca kąśliwe uwagi dotyczące zachowań i aspiracji córki, składają się na słodko-gorzki obraz dorastania i poszukiwania własnej tożsamości. Reżyserce nie brak poczucia humoru i całkowitego zrozumienia dla obydwu postaci – dzięki temu nie dostajemy po twarzy przesadnym patosem, a żadna z bohaterek nie zostaje jednoznacznie osądzona.
W samej decyzji, by oczami nastolatki spojrzeć na jej relacjach z otoczeniem, tkwi siła i świeżość. To obraz bez sensacji czy szalonych zwrotów akcji, za to z morzem szczerych i niepodkoloryzowanych emocji. Siła prostoty. Nagle okazuje się, że pozornie przeciętna mama z córką mogą opowiedzieć nam o miłości i trosce znacznie więcej niż niejeden melodramat. Kobiece spojrzenie plus codzienne HerStory w zmaskulinizowanym Hollywood. No dziewczyny, nareszcie się doczekałyśmy.
Przyjrzyjmy się jeszcze przez chwilę postawie głównej bohaterki, bo jest tu z kogo czerpać inspiracje i to pełnymi garściami. Jaką siłę ma ta dziewczyna! Idzie po swoje, konwenanse ma gdzieś. Nie boi się prosić o pomoc albo nagle zmienić zdania i wycofać z sytuacji, w której czuje się niekomfortowo. Nawet imię, którym zwracają się do niej inni, nadała sobie sama, bo, psst, tak naprawdę to w papierach wpisane ma Christine. Jasne, w ostatnich latach powstało sporo filmów o silnych kobietach z ciekawym życiorysem. Tylko że Lady Bird nie jest milionerką, tajną agentką czy prezydentką. Z czego więc jest taka dumna, skoro nie ma żadnych szczególnych osiągnięć? Dlaczego ot tak, bezwarunkowo wierzy w siebie? Czy oby nie przesadza? Czy tak wypada młodej pannie? Lady Bird zdaje się uparcie ignorować te wdrukowane w głowy nastolatek pytania. Dla mnie jest chodzącym ucieleśnieniem „you go girl” powtarzanym samej sobie. Pod nosem, ale konsekwentnie.
Czytałam wiele opinii, jakoby był to przegadany film o nic nie znaczących, wyssanych z palca problemach. Czy tak jest naprawdę? Odpowiedź pewnie zależy od perspektywy. Ale hej, tej dziewczynie wreszcie dano głos. Pozwólmy więc jej mówić, nie krzycząc, że nie ma w niej niczego szczególnego. Ona wie, że jest inaczej i tak się składa, że zdanie swoich krytyków ma po prostu w głębokim poważaniu.
autorka tekstu: Magda Falińska (25) -uzależniona od hummusu studentka kulturoznawstwa. Interesuje się filmem, popkulturą, zwiedzeniem najdziwniejszych zakamarków internetu i wszystkim co dotyczy szeroko pojętego temetu gender. Edukatorka seksualna Grupy Ponton.
Wszystkie gify pochodzą ze strony giphy.com