Miesiączka może być czymś więcej niż „trudnym tygodniem”, bywa nauczycielką, rytuałem, a nawet bramą do twórczości. O nowej idei douli miesiączki, Czerwonych Namiotach i siostrzeństwie wokół kobiecej krwi
Nie nauczono mnie jak krwawić i co to znaczy być istotą krwawiącą. Miesiączka przyszła do mnie, gdy miałam 13 lat. Wszystkie dziewczyny już krwawiły, ja też bardzo chciałam mieć wreszcie tę moc. Jednak pierwsza krew przyszła ostatecznie nagle, po cichu, w szkolnej toalecie. Wstydliwie oderwałam kawałek papieru, wsunęłam w majtki i wróciłam na lekcję matematyki. Nie było ognia, nie było śpiewu, nie było starszej kobiety, która usiadłaby ze mną w kręgu i powiedziała: „To teraz, twoje ciało mówi: jesteś gotowa na siebie!”. Już druga miesiączka była bardzo bolesna i obfita. Przez lata cierpiałam na migreny związane z moim, zaburzonym przez styl życia zgodny z naszą mainstreamową kulturą, cyklem hormonalnym. Uczono mnie być zdyscyplinowaną, produktywną, zawsze do przodu. A moje ciało co 28 dni przypominało mi, że jednak jest inaczej. Uczyło, że jestem cykliczna, że jestem pełnią i pustką, że bywam dniem i nocą, że czasem tworzę, a czasem nie i że wszystko to jest ok i się we mnie mieści.

A jednak ta święta cykliczność, ta krew będąca znakiem życia, w naszej kulturze wciąż okryta jest milczeniem i wstydem. To milczenie ma swoją realną, bolesną cenę. W kraju, w którym żyjemy, wciąż brakuje rzetelnej edukacji na temat menstruacji. Szacuje się, że niemal co trzecia nastolatka nie jest przygotowana na nadejście pierwszej miesiączki, a wiele dziewcząt czerpie wiedzę o własnym ciele głównie z niepewnych źródeł internetowych lub od rówieśniczek. Rozmowa o okresie, nawet w domu, bywa krępująca. Co gorsza, tabu i brak systemowych rozwiązań rodzą konkretne wykluczenie: według danych Kulczyk Foundation, aż 39% kobiet z ubogich domów w Polsce musi czasem rezygnować z zakupu środków menstruacyjnych na rzecz innych domowych wydatków, a nawet co szósta uczennica opuszcza lekcje z powodu braku dostępu do podpasek czy tamponów. Jak mamy w pełni czuć się bezpiecznie i godnie w naszych krwawiących ciałach, skoro sam fundament naszego cyklu bywa powodem wstydu, niewiedzy lub materialnego niedostatku?

Ja sama długo nie umiałam przyjąć tej części siebie. Miesiączka była czymś, co trzeba „przetrwać”, o czym mówiło się szeptem, najlepiej ironicznie. Długo szukałam wspólnoty. Przestrzeni, w której kobiety nie tylko mówią o „self-care”, ale prawdziwie nazywają całość egzystencji w kobiecym ciele, dbają o siebie i o siebie nawzajem. Ale potem, po wielu prostych i pięknych zmianach, byłam gotowa, by przyjąć mądrość mojej nauczycielki miesiączki. Zaczęłam trafiać na inne kobiety, które patrzyły mi w oczy bez potrzeby udowadniania czegokolwiek. Odkryłam, że podczas krwawienia jestem najmądrzejsza w całym cyklu. Krew przynosi mi nieustrukturyzowaną wiedzę płynącą prosto ze źródła mojej intuicji. Mam wtedy najgłębsze wglądy, najsilniejsze sny, a bóle menstruacyjne leczę, dając przepływ mojej twórczości. Piszę wtedy szczere teksty, rysuję potężne wizje i wymyślam eventy moich marzeń. Świadoma miesiączka to najpiękniejszy prezent, jaki sama sobie sprawiłam. Ostatnie lata – może to kwestia wieku, doświadczenia i coraz głębszej relacji z samą sobą, z własną miesiączką – coraz częściej tworzę kręgi, do których naprawdę chcę należeć: pachnące ziołami, parzoną pokrzywą i dzikim śmiechem, z miejsca na płacz bez poczucia winy. Są to wspólnoty, gdzie niebinarne siostrzeństwo rodzi się nie w teorii, ale w tym, że można nie dawać rady, że jedna osoba potrzyma drugą za rękę, kiedy boli, albo poda termofor, a menstruacja nie jest wstydem, tylko przypomnieniem: że jesteśmy z tej ziemi.
W mainstreamowej kulturze brakuje nam rytuałów przejścia, które zaznaczają: coś się skończyło, coś się zaczęło. Brakuje nam wspólnych przeżyć, które zszywają tożsamość, dają poczucie przynależności. Zamiast tego mamy zbiorowy PMS i reklamy podpasek, które nijak mają się do rzeczywistości wielu z nas. A przecież kobiecość to nie towar, tylko spektrum, fala, przypływ i odpływ. Z tego powodu urodziłam sobie pojęcie douli miesiączki, nową ideę, którą wprowadzam w życie swoją praktyką towarzyszenia istotom krwawiącym. Tak jak przy narodzinach: doula miesiączki to osoba, która towarzyszy na początku krwawienia, ale też później, na kolejnych etapach cyklu, aby tą część egzystencji objąć holistycznym zrozumieniem i przyjąć. Jako doula miesiączki tworzę bezpieczną przestrzeń, dzielę się doświadczeniem, troszczę o emocje i ciało krwawiące drugiej osoby. Pomagam stworzyć rytuał, który byłby rzeczywistym przejściem – ze wstydu do akceptacji, z odcięcia do połączenia. To nowa rola, zakorzeniona jednak w najstarszych tradycjach.

Tu pojawia się coś jeszcze: Czerwony Namiot. Stara jak świat, kiedyś praktykowana przestrzeń kobiecej regeneracji, odpoczynku podczas menstruacji i dzielenia się opowieścią. Dziś, przywracany przez kobiety, które czują, że nasze ciała zasługują na więcej niż jednorazowe podpaski i bolesną cenzurę. Czerwony namiot można stworzyć wszędzie: w miejskim studio jogi, u siebie w domu, na łące, w małym namiocie rozstawionym gdzieś pośród drzew… Nie chodzi tu o dosłowny powrót do „natury”, ale o powrót do rytmu, do bycia ze sobą i z innymi bez konieczności udowadniania, że wszystko jest w porządku.
Takie przestrzenie tworzy Iza Moczarna-Pasiek, artystka i aktywistka ciała. W jej warsztatach „Ćwiczenia z krwawienia” i działaniach w Czerwonym Namiocie Iza stworzy warunki, w których ciało miesiączkujące może po prostu być, bez poprawiania, bez zawstydzania, bez konieczności działania. Iza pisze, że „traktuje miesiączkę jako nośnik informacji, komunikat z wnętrza, drogę kontaktu z intuicją”. W kulturze, która rytuały przejścia oddała reklamom, a podstawowe potrzeby ciała czyni problemem jednostki, Czerwony Namiot jest przestrzenią odzyskiwania symboli i godności. Powrotem do wspólnoty, w której kobieta nie jest tylko jednostką produkującą wyniki, ale istotą połączoną z ziemią, księżycem, cyklem i innymi istotami krwawiącymi.

Te jakości, tak potrzebne i zapomniane, są również sercem Festiwalu Krwawnik. Bo te wszystkie miesięczne opowieści będziemy snuć właśnie tam: na polanie, w lesie, w kręgu kobiet. Krwawnik wyrósł z potrzeby regeneracji, odzyskiwania sprawczości i powrotu do cyklicznego rytmu życia. To miejsce, w którym Czerwony Namiot staje się żywym sercem wspólnoty: nie tylko symbolem, ale doświadczeniem. Krwawnik jest małym, kameralnym festiwalem, a każda jego edycja poświęcona jest innej fazie cyklu menstruacyjnego i spleciona z porą roku. W lipcu 2025, podczas letniej edycji w DOM I LAS w Chlebowie (Wielkopolska, powiat obornicki), będziesz mogła nie tylko odpocząć i zadbać o siebie, ale też zanurzyć się w rytuałach, warsztatach i opowieściach tworzonych przez kobiety, które – tak jak Ty – czują, że czas menstruacji zasługuje na coś więcej niż ignorancję i ból. Krwawnik to nie tylko festiwal. To święto naszej krwi, cykliczności, a już tego lata – także owulacji.
Nie wiem, gdzie jesteś na swojej mapie. Może masz dwadzieścia lat i dopiero uczysz się siebie, zmagając się z ciszą lub dezinformacją wokół własnego cyklu. A może jesteś matką, wiedźmą, kobietą po trzydziestce, która właśnie odkrywa, że wszystko, czego szukała, jest w brzuchu, a może już nie miesiączkujesz od dawna i dzielisz się z innymi swoją perspektywą. Może marzysz o tym, by raz do roku pojechać gdzieś, gdzie nic nie trzeba udawać. Gdzie twoja krew, twoje słabości, twoja moc są nie tylko mile widziane, ale potrzebne. Jeśli tak, jesteśmy gdzieś blisko.
https://www.krwawnik.pl/lato.html
Tekst: Ewka Mrozikiewicz – feministka z lasu, czarownica od wspólnoty i storytellingu. Tworzy Festiwal Krwawnik, buduje DOM i LAS, a w wolnych chwilach próbuje dokończyć herbatę zanim wystygnie (bez skutku). Wierzy, że empatia zmieni świat, a matki to ukryte superbohaterki. Mówi, że nie ogarnia, ale i tak robi swoje. Instagram Ewki.