Są dziewczyny

są dziewczyny piękne od miłości nienawidzące swojego odbicia

są dziewczyny o dumnej głowie
rozbitej po kątach własnego domu

są dziewczyny o zadartym nosie
prostowanym nie raz na raz przez raz

są dziewczyny o ruchu subtelnym
wystudiowanym pocichupokątnym

są dziewczyny mądre od uczucia
z twarzami opuchłymi od tryskających wymiocin

są dziewczyny o tulącym tonie głosu
których podniebienia krwawią po paznokciach

są dziewczyny o filigranowych dłoniach
w strupach własnych kwasów

są dziewczyny zmarmurzone od symetrii
tresowane przez wenus do prawidłowości kształtu

są dziewczyny o melodyjności linii szczęki
której mięśnie kamieniały w chwilach strachu

są dziewczyny o ogniu między udami
z których ciepło ścieka żłobiąc arabeski

są dziewczyny mające uścisk zmienny od emocji
które duszą poduszką wciskaną w nieme łkanie

są dziewczyny o słuchu lirycznym
i wersowanej symfonii spazmatycznego szlochu

są dziewczyny o kojącej aurze zrozumienia

którym głos się łamie gdy mówią osobie

są dziewczyny nienawidzące swojego odbicia, piękne od miłości

Do pojedynczych chropowatości

Krzysztofowi Czyżewskiemu

Zasypiając szukam pod nogami jakiegoś oparcia wśród kipieli kołder i pościeli. Chwytam rękami wezgłowie łóżka i wyciągam się najdalej jak tylko mogę, by dosięgnąć stopami twardego, drewnianego gruntu, lecz nieustannie pozostaje on poza moim zasięgiem. Wystawiam najlepsze rumaki podczas kawalkady myśli. Patrzę jak zmieniają się układy cieni i czekam, aż wraz z godziną ogier – faworyt – przemieni się w naszą szkapę.

zegarem odliczam pojedyncze tiki
mną wstrząsają nagłe drobne małe
mi kiszki pali głodem jelita skręca
kołaczy brakuje w brzuchu pusto
stanem miernym leczę grzech niby w piekle
się przejmuję srogo wielce
wielmożnych pluton depcze mi po twarzy
tej ni zniosę boże zrób coś wreszcie
proszę

(skończ ze sobą)

zegar odlicza wyrwane życiu tiki
takim pluskwim miotem czerpie ssie
bie nic nie dając wrzyna się w cudze ciepło
motem uczą aż do ziemi kłaniać czoło
bitny duch zelżony pada
czkowym skrętem konwulsyjnie toczy pianę
dza gniecie w rulon zwija śmieć wyrzuca
co robić? ratujcie panie

(most jest obok)
zegarem odliczane tik tak
i brzmią bielą barwą brzękiem
srebrne szumią syczą sennie
stuktukają takie tycie tętnią tempem
tańczą tanem w rytm pochodu

(skocz ze sobą)

tik tak
toną sekund ton obniża
obelżywie siada
skrapla spada
wodospadem spływa
odkaszlnięty charczy mazią
defekuje rzadkim ciemnym sraczem
w łóżku klinicznym w kaftan się spuszcza
szarpie klamrą w rytmie jebań
muli spermą odpływ ścieku
tnie i sieka rżnie ćwiartuje
brzytwą chlaszcze:
liszaje
parchy
krosty
wrzody
cesty
pryszcze
pachy
zgięcia kolan
błony palców
bezustny blady uśmiech szczerzy zęby w klinie warczy
kły piłuje
mięso szarpie
steka płodzi
truje pleśnią
gnije flakiem
mnoży się zaraza
ruch się wzmaga –
bieg czerwiowy tkankę kładzie –
szmer się ziarni drobnym makiem –
chitynowy zgiełk robali

(skocz z osobą)

tik tak tika takim dreszczem mierzi głodu pustka bieda piszczy larwim jadem się ociepla pianę toczy narodowy marsz po mordzie małe ząbki zgrzyt popełnią kraulem w charze rozpłód tworzy tnąc narośla sztukę robi bielą kości smrodem mięsa źrenic wielkość i ohydę wznieci koniec nici – myśl szaleńcza:

skoczę z tobą

Oda – plecy

Jedna była znaczona razem
Druga opętana tworem osy
Tamta nosiła ślady cięgów
(co świadczy o Jej mocy)
Ta zaś śpiewna wyzwoleniem
Czasem marzę – w nie patrzenie,
zwieńczone całowaniem
i pieszczotą w świetle świecy

Za plecy!

One są dwie – dwie krainy osobne,
Zamknięte w horyzontach,
upięte wertykalnie
w dumnych linii opadanie
prężne spięcie skosów na Niej
Czułe, zakazane dotykanie
polifagia w brzuchu rodzi głodu męki
– sen zsyła pożeranie

Wasza Mięsistość! Spojrzyj na mnie.

A pośrodku – rynna – tędy strumień lśniący płynie
Ożywia twardość szczytu tarczy
tępi ostrza mieczy
Nią się skrzy złocistość lata
Ach! plecy
Kocham je w odwrocie, gdy na rewers spoglądam persony
Kocham je w muzyce, gdy w ruchu ukazuje fluktuacje i odsłony
Kocham je w ciemności, gdy wyczuwam zagięcia, pieprzyki, strupy, zadziory

Jest tam szelest rzek podskórnych
Jest lądów powstawanie
Jest zbiegnięcie obu krain
W ścianę płaczu
po niej paznokciem skrzeczy chrobotanie
Miękki w nogach, ogłupiały – niech Jej ciepło mnie uleczy
Jak z ogarkiem, na paluszkach skradam się przez plecy


Autor wierszy: Mikołaj Świerkula (22) – myśli o poezji jako rytmizowanej, płynnej, emocjonalnej, gęstej mowie. Pasjonuje go wers długi, jako ten, w którym konieczne jest wyczucie rytmu, kondensacja znaczeń, wolność myśli i słowna żonglerka. Rzadko bywa metaforyczny. Twierdzi, że należy czytać „tak jak jest”. Nałogowo poznaje bezdomnych Warszawy. Pracował przy budowie świątyni opatrzności bożej, podczas której (niechcący) ułamał krzyż wiszący na ołtarzu. Interesuje się tekstami Thelemy, amatorsko kabałą, symboliką alchemiczną i teorią monomitu.

Autorka ilustracji: Iga Nawara – nieprzerwanie rysuje odkąd stanęła na nogach, zapełniając szkicowniki rysunkowymi notatkami z tego co zobaczy w życiu lub wyobraźni. Kocha spontaniczne wycieczki, dobrą herbatę i portugalskie ciastka. Poszukuje pewności siebie i swojego miejsca na świecie, może kiedyś uda jej się ją znaleźć.
Instagram: @miga_iga