Czy zdarzyło się Wam zamknąć siebie w gotowej formie? Myśleć o sobie jak o gotowej babce – ma swoje granice, ma swój smak, myślałam. Do niedawna wydawało mi się, że na tym właśnie polega samoakceptacja. Przyjęłam jakąś formę i oswojona z nią, siebie (w sposób świadomy) nie ruszałam. Musiała się wydarzyć w moim życiu głośna burza, żeby mnie z tej wygodnej, bo nie wymagającej działania, myśli wypłoszyć.

Kilka miesięcy temu, mając właściwie wszystko, o czym na dany moment marzyłam, zapisałam w notesie, że czegoś mi brakuje. Nie potrafiłam zrozumieć czego. Ale jakaś  zgoda na bezruch, na leniwe “ja”, pozwalała mi siedzieć na czterech literach i promować wizerunek szczęśliwej siebie. Sama sobie w to szczęście uwierzyłam. Byłam już gotowa wiązać się na lata i łatać swoje braki związkiem, dziećmi. Bo przecież skoro lubię swojego partnera, to czy naprawdę muszę lubić siebie? Wydawało mi się, że samoakceptacja jest, czasem nawet samochwalstwo się pojawiało. To drugie było podejrzane, czuć było goryczkę kompleksów, ale można było ten mały niepokój uciszyć, udobruchać, zjeść czekoladkę.

Gdyby nie noce, co każą się człowiekowi mierzyć z własnymi demonami, trwałabym sobie w „gotowej formie” do tej pory. Obawiałabym się tego i tamtego, a odwagę okazywałabym wtedy i wtedy. Zdefiniowałam siebie i myślałam, że taka jestem i taka pozostanę. Powtarzałam, że umiem to i tamto, a nie umiem na przykład gotować, prowadzić auta ani grać na pianinie. Od tylu lat nie umiem, że zdążyłam się już przyzwyczaić. I dopiero teraz widzę moje dwie ręce, które mogą się jeszcze wiele nauczyć. A wymienionych tu umiejętności akurat nauczyć się chcę.

Teraz myśląc: “przyszłość”, myślę: “praca nad sobą”. Nie wyobrażam sobie pozostania w miejscu.

Cóż to byłaby za utrata potencjału! Ciekawe, że czasem trzeba się przesiąść z wygodnego fotela na niewygodny taboret, żeby zadziało się coś twórczego. Nawet ten tekst jest wynikiem ruchu, w który wprawiła mnie dramaturgia rozstania i wymuszonej przeprowadzki. Do niedawna sobie tej sytuacji współczułam, a teraz myślę o niej jak o wybawieniu od zastanej formy, w której trzymałam twórczą siebie.

Głowię się teraz, jak to możliwe, że wyobrażałam sobie, że jestem już „gotowa” w tak młodym wieku – dwadzieścia kilka lat… I co? I miałabym „jechać” przez życie w niezmiennej formie przez kolejne pięćdziesiąt? Myślałam sobie, „jestem urocza”. Serio?

Dziś jest inaczej. Nie minęło wiele czasu od zamknięcia poprzedniego rozdziału życia, a zmiana w myśleniu jest ogromna i niezwykle się z niej cieszę. Jestem zawieszona w zupełnie innej atmosferze i z zaciekawieniem zaglądam w przyszłość. Patrzę na nadchodzący rok i wyraźnie widzę swoje własne cztery kąty, wynajęte, ale tylko dla siebie. Nigdy wcześniej nie miałam całej przestrzeni mieszkania na wyłączność. Najpierw była rodzina, później współlokatorzy, chłopak, nigdy jeszcze nie było dużego jaaaaa.

Spoglądając w przyszłość, widzę sporą kuchnię, sprzyjającą nauce gotowania. W niej ja i moja babcia, krzątamy się, realizując wydziwione przepisy, śmiejemy się. Widzę też siebie za kółkiem, siedzę na fotelu kierowcy cała spięta, kurczowo trzymam kierownicę, rozglądam się na wszystkie strony i próbuję ogarnąć, co i jak. Dawno nie wystawiałam siebie na taką próbę. Ta wizja mnie ekscytuje. Mogę w tym życiu coś jeszcze osiągnąć, zdobyć niewielką kartkę z napisem „prawo jazdy” i zacząć uczestniczyć w ruchu drogowym. Drżyjcie kierowcy, nadchodzę, a właściwie, nadjeżdżam!

Jest jeszcze jeden obraz, który zanurzony jest w dzieciństwie. Jako maluch chodziłam do szkoły muzycznej na lekcje gry na fortepianie i miałam taką fantastyczną książeczkę, w której każda z nut była dzieciakiem o adekwatnym imieniu. Nuta e, była Ewą. Ach, jak bardzo mi się ta postać podobała! Chciałam koniecznie mieć tak na imię, nie rozumiałam, dlaczego mama upiera się przy Agacie. Właśnie w tej chwili znalazłam w internetach ten dziecięcy podręcznik. Ach, internety, dzięki, że jesteście! To książka „Bajka o piosence i nutkach” Lidii Bajkowskiej, która jak się okazuje, była bestsellerem. Wracając, przerwałam lekcje, gdyż nauczycielka, ciepła staruszka, z którą zdążyłam się z zżyć przez rok, odeszła z tego, a właściwie z tamtego świata (jak bardzo świat dzieciństwa wydaje się dziś odległy!). Od kilku lat opowiadam tę anegdotę, a kilka dni temu wymyśliłam wspaniały prezent dla siebie, na 29 urodziny. Będzie to pianino. W pakiecie z pianinem podaruję sobie lekcje, i może właśnie tę wspaniałą książeczkę po brzegi wypełnioną sentymentem. Nigdy nie dałam sobie niczego równie pięknego.

Nadchodzi przyszłość. Wszystko o czym piszę, ma się wydarzyć wiosną roku 2019. Dziś raduję się tymi wyobrażeniami i z niecierpliwością wypatruję marca. Ja w formie niezamkniętej, otwarta na zmiany, wchodzę w nowy rok. Tak sobie myślę, że wiosną z chęcią podzielę się tym, jak mi ze zmianami idzie i jaką babką się staję w wiosennym słońcu.


autorka tekstu: Agata Kępińska (28 lat, nie może w to uwierzyć), socjolożka, badaczka społeczna i badaczka rynku, a obecnie przede wszystkim strateżka zajęta brandingiem. Umie chodzić na niskich szczudłach, fantastycznie parodiuje własne życie, od niedawna optymistka.

autorka ilustracji: Aleksandra Żukowska – slawistka, rodowita jeleniogórzanka na co dzień mieszkająca w Czechach. Uwielbia uczyć się nowych języków, chodzić po górach i słuchać GusGus. Ma nadzieję spełnić swoje podróżnicze marzenia. Od siedmiu lat tworzy analogowe kolaże, które pomagają jej się zrelaksować i wyrazić myśli.
Więcej na Instagramie: @ucze_milczenia_collages
albo Facebooku: @Uczemilczeniawewszystkichjezykach