Za każdym razem, kiedy odwiedzam rodziców i śpię w moim dawnym pokoju, przeszywa mnie na nowo lekki dreszcz wstydu. Pokój jest zielono-różowy: dwie zielone ściany, dwie różowe. Nie wiem, co mi przyszło do głowy, kiedy zdecydowałam się na tę kombinację. Z drugiej strony staram się zrozumieć nastoletnią mnie, moją fazę fascynacji latami 50. i pin-up girls. Przypominam sobie pragmatycznie białe ściany mojego pierwszego mieszkania i o potrzebie urządzenia mojego pierwszego własnego pokoju wedle mojego gustu. W tym kontekście zielono-różowy pokój (który wcześniej był żółto-pomarańczowy, a jeszcze wcześniej – biało-biały) ma sens. Pomimo odważnej kolorystyki przebywanie w nim zawsze bardzo mnie relaksuje. Mój pokój w każdej swojej inkarnacji był odbiciem tego, kim byłam w danym czasie. Teraz czas stanął tu w miejscu, półki wypełnione są nienaruszonymi wspomnieniami, artefaktami dawnego życia, a ja wśród nich mogę poczuć się znów jak dziecko, chociaż przez parę dni.

Pokój to bardzo intymna sfera i zarazem przedłużenie osobowości tego, kto go zamieszkuje. Za każdym razem, kiedy odwiedzam kogoś po raz pierwszy, przyglądam się danemu lokum wyjątkowo dokładnie: jakie kolory lubi ta osoba? Jest bałaganiarzem, czy ma wszystko ustawione pod linijkę? Jeden rzut oka na czyjąś półkę z książkami może nam często powiedzieć o kimś więcej, niż można by się dowiedzieć z rozmowy z nim – chociażby dlatego, że swój pokój urządzamy zwykle dla siebie samych, a nie żeby sprostać jakimś normom społecznym. W ten sposób ta przestrzeń daje nam możliwość najbardziej autentycznego wyrażenia siebie. A im bardziej niestały i chaotyczny staje się świat wokół nas – czy to ten prywatny, w miarę gdy dorastamy i konfrontowane jesteśmy z coraz większą liczbą obowiązków i wyzwań, czy też ten w skali makro – tym bardziej potrzebujemy miejsca, w którym możemy naprawdę być sobą. Nieważne, czy jest to pokój w domu rodziców, pierwsza wynajęta kawalerka czy nawet pół pokoju: każdy własny kąt zasługuje na uwagę – w ten sposób wyświadczamy przysługę sobie samym. Parę porad, jak to zrobić, których osobiście się trzymam:

Zielono mi

Uwielbiam kaktusy i sukulenty – choć wszędzie ich pełno, jeszcze mi się nie opatrzyły. Ich bezsprzeczną zaletą jest to, że są niewymagające. Nawet jeśli masz dwie lewe ręce do roślin, tak jak ja, ususzenie sukulentów jest prawie niemożliwe – wystarczy, że podlewam je, kiedy mi się przypomni. Rośliny pokojowe poprawiają jakość powietrza, filtrując zanieczyszczenia, a soczysta zieleń odpręża oczy. Jeśli okna pokoju nie wychodzą na drzewa i krzewy, parę doniczek z roślinami na parapecie potrafi zdziałać cuda.

Kontrolowany materializm

Jeszcze jako lokatorka zielono-różowego pokoju marzyłam o czerwonym obrotowym fotelu z Ikei, właściwie zupełnie normalnym, produkowanym masowo, ale dla mnie był on prawie nieosiągalnym obiektem pożądania. Do tej pory pamiętam, że kupiłam go w końcu za moje pierwsze zarobione pieniądze. Przedmioty dla ciebie ważne – coś, co zbierasz, coś związanego z twoim hobby, coś zdobytego w specjalnych okolicznościach – cokolwiek by to nie było, zasługują na specjalne miejsce. Staram się nie przesadzać z gromadzeniem tak zwanych durnostojek, ale mam kilka wyeksponowanych unikatowych przedmiotów z historią. Lubię je nie tylko z estetyczno-materialistycznych pobudek, ale dlatego, że przypominają mi o konkretnych przeżyciach i miejscach, które odwiedziłam: szkliwiony owoc granatu z Turcji, abstrakcyjny plakat z Korei, kiczowaty kotek znaleziony na jednym z pchlich targów w Berlinie. Totalny minimalizm w wystroju wnętrz nie jest dla mnie realistycznym rozwiązaniem, ale umiar w kupowaniu nowych elementów wystroju, zwłaszcza mebli oraz kierowanie się ich jakością – jak najbardziej.

Pokój jako prywatna galeria

Traktuję mój pokój jako pewnego rodzaju przestrzeń wystawową. W pierwszym wynajmowanym mieszkaniu bałam się wbijać gwoździe w ścianę, przeszło mi, kiedy nauczyłam się, jak szpachlować dziury. Teraz z wygody wracam co i rusz do nieinwazyjnych metod (ładna taśma papierowa, która nie zrywa tynku, klips do papieru zawieszony na szpilce, obraz w ramie oparty o ścianę). Lubię co jakiś czas zmieniać swoją „ekspozycję”, żeby móc zawiesić wzrok na czymś inspirującym, kiedy pracuję w domu albo po prostu rozmyślam, leżąc na kanapie.

Porządek zewnętrzny = porządek wewnętrzny

Kiedyś uważałam, że bałagan w moim pokoju to kreatywny chaos, który wcale mi nie przeszkadza. Z czasem zauważyłam, że im lepiej uporządkowany jest mój pokój, tym lepiej się w nim czuję (sorry mamo, miałaś rację!). Jeśli muszę pracować w domu, nie mogę zacząć, dopóki moje otoczenie nie jest jako tako doprowadzone do ładu, co czasami przeradza się w przesadne sesje sprzątania, które właściwie są formą prokrastynacji – wyjątkowo perfidnej, bo udającej pożyteczne zadanie. Przyznaję, mój pokój nie wygląda zawsze jak z katalogu, ale zwykle stan nieładu jest odbiciem mojego aktualnego samopoczucia (co działa w obie strony). A im mniejszy pokój, tym ważniejszy jest porządek.

 

autorka tekstu i zdjęć: Magdalena Augustyniak (26) – jako dziecko pisała i ilustrowała własne książeczki i chciała zostać Szymborską. Teraz na drodze do spełnienia tego marzenia pisze teksty reklamowe, a po godzinach – te prawdziwe. Mieszka w Berlinie.