Klejenie kolaży to naprawdę fajny proces. Fajniejszy niż pisanie, bo, wierzcie mi, nie ma nic fascynującego w lasce, która wali wieczorami w klawiaturę laptopa. Jeśli jeszcze waliłaby w klawisze pianina i do tego wiedziałaby, w które walnąć, to miałoby to sens i dałoby się tego słuchać. Ale nie da się słuchać laski walącej w klawiaturę. Przynajmniej ja nie potrafię i wygłuszam swój proces twórczy stoperami. Jeśli ktoś by mnie spytał, co najbardziej kojarzy mi się z pisaniem i literaturą, to są to właśnie pomarańczowe stopery do uszu z hipoalergicznej pianki za 1,20 zł. Jeśli ktoś zdołał napisać dobrą książkę bez takich korków w kanaliku słuchowym, to jest albo geniuszem i czeka go rychły Nobel albo jest po prostu głuchy.

Dlatego dużo bardziej niż pisać lubię kleić kolaże. To coś, co przychodzi do mnie samo i naturalnie, coś, co mnie nie męczy. Kiedy wracasz z pracy po ośmiu godzinach przeklikanych nad klawiaturą, ostatnie na co masz ochotę, to poklikać jeszcze w swoją. Klejenie to przełączenie mózgu na inny tryb. Po nocy zarwanej nad kolażem naprawdę masz większą chęć na to, żeby następnego dnia usiąść przed kompem, a po nocy zarwanej nad tekstem, chcesz sobie co najwyżej wyrwać włosy z głowy i klawisze z laptopa.

„Kolażowanie” oczyszcza głowę podobnie jak pisanie (przynajmniej moją), a nie pociąga za sobą negatywnych skutków ubocznych. Na przykład kiedy piszę scenę dialogową, jestem tak umordowana, jakbym co najmniej sama zagrała tę scenę, wszystkie postaci po kolei, na sto sposobów, w tłumaczeniu na wszystkie znane mi języki, plus w adaptacji na język migowy. Jednym słowem jestem bardziej nieżywa niż dynia na Halloween. Kiedy kończę kleić kolaż, od razu mam ochotę skleić pięć następnych. Dlatego też często robię je w cyklach. Na przykład ten cykl luźno poświęcony ambicjom, celom i ciału.

Jedyną trudnością w klejeniu kolażu jest chyba „ale o co w nim chodzi?” wystrzelone w kierunku co trzeciego kolażu, który zrobię. „Ale o co w nim chodzi?”, „a ten czemu taki?, „a ten kot to po co?”. Pytania piętrzą się jak warstwy na kolażach i sterty gazet na moim strychu.

Każdy kolaż jest inny i nie zawsze musi on mieć konkretny temat, a tłumaczenie się ze sztuki jest trochę jak tłumaczenie się z samego siebie, ze swojej wrażliwości i gustu. Dlatego, zamiast tłumaczenia – kolażowy tryptyk!


Autorka tekstu i ilustracji: Agata Wieczorowska, pisze, klei kolaże, szuka sensu w Krakowie. Filolog języków obcych (angielski) i bardzo obcych (portugalski i rumuński). Z urodzenia Podlasianka, z zamieszkania Smogowianka. Po godzinach trenuje taniec orientalny, a w godzinach pracuje z muzeami z Angoli. Autorka bloga Kałuże i Róże.
Instagram: @kaluze.i.roze
Facebook: kaluzeiroze