Kasia Golomska jeszcze do niedawna wraz z Kamilem Durskim tworzyła zespół Lilly Hates Roses. Teraz światło dzienne ujrzała pierwsza płyta ich nowego projektu – Atlvnta. Kasia opowiada nam o zmęczeniu dotychczasową formułą i potrzebie odkrywania nowych muzycznych horyzontów. A także o tym, jak wyglądała jej droga do samoakceptacji, której zwieńczeniem stał się jeden z teledysków Atlvnty.

Jak wyglądał proces przemiany z Lilly Hates Roses w Atlvntę?

Ten proces trwał tak naprawdę przez kilka lat. Ciężko mi wyznaczyć granicę, moment, w którym stwierdziliśmy, że to już jest Atlvnta, a nie Lilly Hates Roses, bo to wszystko działo się powoli. Coraz bardziej rozjeżdżaliśmy się z LHR. Mieliśmy pomysły, które nie pasowały do tego projektu. Formuła akustycznego duetu, który gra coś w stylu amerykańskiego folku stała się dla nas ograniczająca. Zaczęliśmy słuchać trochę innej muzyki, chcieliśmy robić inne rzeczy. W pewnym momencie zauważyliśmy, że to wymaga od nas zmiany nazwy i od tamtego momentu zaczęło się nam łatwiej i przyjemniej pracować.

A jak w ogóle pracuje Wam się z Kamilem? Był taki moment, że angażowaliście się we własne projekty, poza zespołem. Jak teraz wygląda Wasz proces twórczy?

Sposób pracy też zmienił się od czasów Lilly Hates Roses. Kiedy Kamil mnie w to wszystko wrobił,  totalnie nie wiedziałam, jak napisać piosenkę, jak szukać nowych zespołów – byłam zielona. Wcześniej nie miałam obok siebie nawet nikogo, kto pokazywałby mi nową muzykę. Kamil tak naprawdę mnie wszystkiego nauczył. Zwłaszcza przy pierwszej płycie Lilly Hates Roses to on napisał wszystkie utwory, a ja dodawałam do tego swoje trzy grosze. Przy drugiej płycie, przy „Mokotowie”, było już trochę inaczej, ale nadal to było prowadzenie mnie za rękę. Musiałam nauczyć się wszystkiego przy Lilly Hates Roses, żebym mogła później przy Atlvncie dać z siebie więcej. Teraz nasz wkład dzieli się mniej więcej na pół.

Potrzebowaliśmy oddechu, to było ważne, żeby każdy porobił swoje rzeczy. Jesteśmy też parą i cieszyliśmy się wspólnym życiem z naszymi dwoma kotami. Potrzebowaliśmy pożyć sobie razem bez wspólnej pracy i zatęsknić za nią.

Gdy zaczynaliście jako Lilly Hates Roses, byłaś bardzo młoda. Czy zmiana wizerunku Atlvnty to też jest Twoje dorastanie?

Oj tak, bardzo.  Na pewno moja wyobraźnia trochę zakrzywia to, co myślę o czasach Lilly Hates Roses, ale wydaje mi się, że byłam wtedy jakby za ścianą i chciałam się schować za wszelką cenę. Nawet na koncertach, gdy rozstawiałam instrumenty, Kamil czasami mówił, żebym ustawiła je bokiem i wyszła trochę do ludzi. Bardzo nie chciałam tego zrobić. Stawiałam klawisze tak, by za wszelką cenę się odgrodzić. Ale musiałam to wszystko zrobić, by później bardziej świadomie wyjść do ludzi ze swoją muzyką.

Co jest takiego w Atlvntcie, na co teraz możecie sobie pozwolić, a na co nie było wcześniej przestrzeni?

Atlvnta to wolność. To jest dziwne, bo wcześniejsze granice sami sobie nałożyliśmy. Są zespoły, które totalnie zmieniają gatunek, w którym tworzą, zmieniają wizerunek i styl muzyki i ludzie to przyjmują. My sami się odgrodziliśmy, a teraz mamy wolność. Dotyczy ona i wizerunku, i stylu muzyki, bo na płycie są utwory hip-hopowe, bardziej techno, niektóre są popowe. Nie nakładamy już sobie żadnych ograniczeń.

Ta płyta faktycznie jest bardzo różnorodna. Z pośród tych wszystkich utworów, do którego jest Ci najbliżej?

Chyba na ten moment to jest Od jutra. To piosenka, o której mogę powiedzieć, że jest moja. To jest jeden z pierwszych utworów, do którego w całości napisałam muzykę i jestem z niego bardzo dumna. Wiem, że to się będzie zmieniało. Niedawno była premiera płyty i pewnie za kilka miesięcy będę przywiązana do innego utworu.

Jak już jesteśmy przy Od jutra, to trudno tutaj nie porozmawiać o teledysku. Jego sensualna i bliska ciału estetyka jest wciąż unikatowa w Polsce. Skąd pomysł na ten klip?

Zawsze chciałam zrobić taki teledysk, ale czułam, że jest mi bardzo daleko do momentu, w którym będę mogła się otworzyć i stanąć przed kamerą prawie naga. I chociaż chciałam, wcześniej nie byłam na to gotowa. Przyszedł taki moment, kiedy się otworzyłam. Dla mnie to podsumowanie wielu lat zamknięcia w środku.


Czyli to zwieńczenie Twojej drogi to samoakceptacji?

Tak, na pewno. Parę lat temu na pewno nie byłabym w stanie czegoś takiego zrobić. Chociaż nawet teraz montaż w klipie może sprawiać wrażenie, jakby to było dla mnie łatwiejsze niż w rzeczywistości. To nie było łatwe, ale bardzo się cieszę, że ten klip jest taki, jaki jest. Wiem, że niektórym się on nie spodobał. Rozumiem, że może być kontrowersyjny, bo jest dość nagi. Ale myślę, że mamy dużo pracy jako społeczeństwo, żeby się otworzyć na seksualność, na nagość i zrozumieć, że to nie jest nic złego.

Widziałam też sporo pozytywnych komentarzy, zwłaszcza od kobiet, które pisały, że teledysk dał im siłę.

Cieszę się, bo dokładnie o to mi chodziło. Dostaję też wiadomości na Instagramie. Jedna dziewczyna napisała, że dzięki mnie spojrzała na siebie trochę łaskawiej w lustrze. Była w stanie przyglądać się sobie i cieszyć się widokiem samej siebie. Ja kiedyś nie potrafiłam tego zrobić i nie zdawałam sobie sprawy, na ile aspektów życia wpływa to, że nie jestem w stanie spojrzeć na siebie łaskawie, wyrozumiale.

Jak radziłaś sobie ze wspomnianymi negatywnymi komentarzami, biorąc pod uwagę to, jak bardzo osobisty był proces nagrania tego teledysku?

W komentarzach zarzucano mi, że się sprzedałam, że ktoś mnie do tego zmusił. A to była moja własna decyzja, mój pomysł. Czułam nawet, że wytwórnia zgadzając się na ten klip, obdarza mnie pewnym zaufaniem. Nie rozumiem, dlaczego kiedy ja się otwieram i robię coś intymnego, co jest dla mnie bardzo ważne, jest to interpretowane jak coś skrajnie innego, opatrzonego cierpieniem. Wiadomo, że po tych komentarzach było mi przykro. Jeśli wykraczasz poza pewne granice, poza schematy, które mówią, że kobieta ma być skromna, powinna byś sexy, ale nie za bardzo sexy, to niektórzy chcą Cię sprowadzić do parteru, narzucić swoją moralność. To nie jest prawdziwa troska, to nie jest tak, że ktoś się martwi o mnie, o to, co się ze mną dzieje. To pokazanie, że jego moralność jest lepsza, to mówienie: „wracaj do parteru”.

Coś czuję, że już nie wrócisz…

Oj, nie. Nie chcę też, żeby to miało negatywny wydźwięk, bo pozytywnych komentarzy było zdecydowanie więcej, ale wiadomo, że te igiełki zawsze najbardziej bolą. To jest bez sensu, że ludzie się cieszą i pozytywnie reagują, a ty widzisz tylko te negatywne reakcje.

Przyznaję, że sama zajrzałam w komentarze i podbudowało mnie, że osobom, które krytykowały, inne osoby odpowiadały i pojawił się dialog, dyskusja. A jak się ogólnie czujesz z odbiorem nowego projektu?

Czuję się super! Fajnie jest widzieć pewne zaskoczenie i móc pokazać swoją nową odsłonę. To tak, jakbyś totalnie zmieniła fryzurę, zupełnie inaczej się ubrała i pokazała się swoim przyjaciołom: „Patrzcie, jak teraz wyglądam”, a oni mówią: „Wow, ale super”. Możesz pokazać coś nowego. I tak się czuję teraz przy Atlvncie, jakbym totalnie wszystko zmieniła. Zdecydowana większość reakcji jest pozytywna. Niektórzy w ogóle nie łączą nas z Lilly Hates Roses. Kiedy mówimy, że mieliśmy wcześniej taki zespół, to ludzie odpowiadają: „To wy? Serio?”. Jest też dużo zupełnie nowych osób, które nawet nie pamiętają Lilly Hates Roses, bo mają teraz 20 lat, a jak wydawaliśmy płytę, to mieli 13. Jestem mega podekscytowana tym, że możemy pokazać coś nowego. Już mi się trochę nudziło w LHR i cieszę się z tych zmian.

Wasze nowe utwory są bardzo bliskie temu, co teraz dotyka młode osoby. Z jednej strony są trochę nostalgiczne, z drugiej mam wrażenie, że ubierają w słowa pewną rzeczywistość, której odzwierciedlenie widzę np. w social mediach. Co chcieliście przekazać swoim słuchaczkom?

Teraz jesteśmy w stanie mówić otwarcie o pewnych zjawiskach. Materiał jest w całości po polsku, nie ukrywamy się już za językiem angielskim. Tak naprawdę po angielsku możesz dużo rzeczy napisać, one nie muszą wcale o niczym opowiadać i ludzie nie zwrócą na to uwagi. Sama mam takie piosenki, których teksty znam na pamięć, ale nigdy nie zastanawiałam się, o czym tak naprawdę są. Dużo naszych tekstów wynika z długich, całonocnych rozmów na jakiś temat. Często było tak, że Kamil przychodził do mnie z jakimś tematem, mówił, że chciałby o tym napisać piosenkę i dyskutowaliśmy. Czasami nawet się trochę kłóciliśmy. Samo napisanie tekstu mogło zająć Kamilowi godzinę, ale rozmawialiśmy o nim już od miesiąca i doszliśmy do wspólnych wniosków.

Powoli otwiera się sezon koncertowy, na który wiele osób czekało. Gdzie będzie można usłyszeć nową płytę na żywo?

Jesienią planujemy tylko kilka koncertów. Jeszcze ich nie ogłosiliśmy, ale wszystko będzie na naszym Facebooku i Instagramie. Chcielibyśmy na początku przyszłego roku pojechać w większą trasę. Marzy mi się, żeby znowu grać w małych klubach, dusznych piwnicach z odpowiednią atmosferą. Chyba na takich koncertach najlepiej się czuję.


Wywiad: Anna Ślusareńka (29) – od początku współtworzy redakcję „Szajn”. Fake gamer girl, uwielbia horrory, ukulele i retro sukienki. Martwi się na zapas i nieustannie wszystkim przejmuje, równocześnie marząc, że „zrobi się samo”.
Instagram: @luludewild

Zdjęcie w nagłówku: Zosia Zija, Jacek Póro