Ostatnio kolejny raz  miałam okazję zobaczyć film Jeana Eustache’a Mama i dziwka. W pewnym momencie uderzył mnie fakt, że chociaż od premiery filmu minęło już czterdzieści osiem lat, niektóre sprawy nie straciły na aktualności. Opowiada on historię młodego chłopaka (Jean-Pierre Léaud), który zakochuje się w dwóch kobietach, znacznie różniących się od siebie. Marie (Bernadette Lafont) opiekuńczej niczym matka i Veronice (Françoise Lebrun), tytułowej dziwce, często przeżywającej przelotne romanse. To właśnie z jej ust w pewnym momencie padają słowa – You can suck anyone, get fucked by anyone, you’re no whore. Bohaterka pyta też zmartwiona, dlaczego kobiety nie mogą mówić głośno o tym, że chcą uprawiać seks. Współcześnie ten problem nazywamy slutshamingiem (działaniem mającym sprawić, żeby kobieta czuła się źle ze względu na swoje życie seksualne, zarówno te prawdziwe, jak i dopisane jej przez innych), i co przerażające, wciąż ma się on niebywale dobrze. 

Któryś z kolei mężczyzna, kolega, kumpel, ojciec, mąż rzuca, że skoro kobieta tak się ubrała to po to, żeby się na nią gapić i widocznie czegoś chciała. Nawet jeśli zrobiła to w takim celu, nie ma w tym nic złego, ma do tego prawo. Problem pojawia się wtedy, kiedy ktoś inny niż ona próbuje określić jej intencje, jednocześnie uznając ją za tę legendarną puszczalską, “która sama się prosi”.  Będąc w zwyczajnym, codziennym stroju, dopiero co poznany chłopak klepie mnie w tyłek, mówiąc że chciał mnie sprawdzić, inny po moim pierwszym rozstaniu rzuca, że pewnie brakuje mi mężczyzny, wywołując we mnie obrzydzenie. 

Kiedy wkładam sukienkę z dekoltem czy obcisłe spodnie, nie robię tego po to, żeby jakiś mężczyzna nachalnie się na mnie gapił. Kiedy dodaję gdzieś swoje artystyczne nagie zdjęcie, to nie dlatego, że liczę na randkę i seks. Oczywiście, każda z nas ma prawo do tego, żeby robić to właśnie po to – być seksowną, kokietować. Możemy robić rzeczy, które podbudowują nasze poczucie własnej wartości, nawet jeśli ktoś uzna, że to poddawanie się patriarchalnym wzorcom kobiecości. Mam ochotę uwodzić, podobać się, to naturalne. 

Chcemy być zmysłowe i niezależnie od kontekstu nikt nie powinien czuć się upoważniony do dopisywania sobie własnego, i określania kobiet różnego rodzaju inwektywami, tylko dlatego, że są świadome swojej seksualności. Bo  samomiłość, autoerotyzm (mam niebotyczną słabość do tych słów, brzmią pięknie) są ważne. Nie uprzedmiatawiam się, wręcz przeciwnie, taka właśnie jestem, to część mojego życia. Każda blizna, tatuaż, zadrapanie i pieprzyk to część mojego życia. Tak samo jak cipka (pozwólcie, że zostanę przy tym słowie, bo inne wydają mi się fatalne, zaczynając od sromu, który oznacza wstyd i odnosi się tylko do zewnętrznej części żeńskich narządów, po waginę i pochwę, które są medycznie i nijak nie opisują całości tego, co mam między nogami) jest częścią mnie. 

Kiedy byłam nastolatką, rysowanie penisów w zeszytach było przecież cholernie śmieszne, nikt nie traktował tego z obrzydzeniem. Penisami okrywa się mury, kreśli ich kształt na brudnych autach, tworzy wlepki z “karnym kutasem” za złe parkowanie. Penisy otaczają nas zewsząd, dlaczego zatem cipka ma być taka wstydliwa? Moje ciało to ja, a przecież ono ma wiele innych funkcji niż bycie obiektem seksualnym. Pozwala śnić, czuć, oddychać, doświadczać, żyć, przeżywać emocje, także te najbardziej skrywane i intymne, strach, ból, który czasem bywa tak dotkliwy, że nie pozwala się ruszyć, ale też ekscytację, i szczęście, z którego zdarza mi się płakać. Seks to ciało, jesteśmy seksualne i sensualne, uprawiamy ze sobą sensy i bezsensy. Ale moje ciało to ja. Należy do mnie, nie jest powodem do wstydu ani do nazwania mnie szmatą, kiedy wrzucę gdzieś swoje nagie zdjęcie. Oczywiście nie mam na myśli obscenicznych zdjęć w przestrzeni publicznej, wysyłania komuś uwiecznionych telefonem narządów płciowych, o które nie prosił. To zawsze, bezsprzecznie jest złe. Problem w tym, że nigdy nie słyszałam, żeby to któryś_aś z moich znajomych dostał niechciane zdjęcie cipki, choć nie wykluczam, że to się zdarzyło, ale jednak zdjęcia penisów traktuje się już jako swego rodzaju normę. Paradoksalnie, najczęściej posługują się nimi ci, którzy sami mają bujne życie erotyczne. Nie zrozumcie mnie źle, w bogatym życiu erotycznym nie ma nic złego. Seks jest spoko, bo przecież jest. Jednak wielu mężczyzn wysyła obcym kobietom zdjęcia swoich narządów, po czym atakuje w mediach społecznościowych te z nich, które dodają swoje akty. 

Ten tekst miał wyglądać nieco inaczej, ale kiedy widzę niektóre komentarze pod filmikami kobiet na Instagramie, czy komentowanie w telewizji publicznej tańca Mai Staśko i mówienie, że trudno się potem dziwić, że mężczyzna będzie myślał, że chce seksu, to jedyne co czuje to złość i bezradność, bo chociaż tyle się o tym mówi, mam wrażenie, że niewiele tak naprawdę się zmienia. Kobiety są traktowane jak obiekty seksualne, jak przedmioty, które mają zaspokoić mężczyznę i sprawić, że poczuje się ważny. Któryś z moich byłych partnerów humorystycznie nazwał mnie nimfomanką, cokolwiek to dla niego znaczyło. Nie zdawał sobie tylko sprawy, że po prostu nie był w stanie mnie zaspokoić, a poza tym chwile w łóżku były błaganiem o choć odrobinę czułości, którą rzadko otrzymywałam na co dzień.

Nie winię go za to, ani jego, ani żadnego z innych partnerów, bo tak naprawdę z żadnym mężczyzną do tej pory nie było mi lepiej niż z samą sobą. Ale to mój ówczesny brak umiejętności komunikowania się, mówienia o potrzebach, wstydu który czułam, który zrodził się na kanwie różnych moich doświadczeń i poczucia obowiązku do tego, żeby po stosunku on czuł się dobrze. To przez brak umiejętności powiedzenia „Ej stary, nie, nie doszłam, ale seks to nie konkurs na osiągnięcie jak największej liczby orgazmów. Chcę być z tobą blisko, bo mi zależy/bo mnie pociągasz/bo cokolwiek”, zamiast udawania kilku orgazmów w trakcie jednego stosunku. Swoją drogą nie wiem, dlaczego niektórzy mężczyźni myślą, że to możliwe, ale może nauczyła ich tego pornografia z nienaturalnymi ciałami kobiet, które zwijają się i wrzeszczą z rozkoszy, kiedy tylko się je dotknie. W ogóle z przechwałkami na temat tego, jaki dobry koleś jest w łóżku (oczywiście nie twierdzę, że kobiety tego nie robią), jest trochę jak z opowiadaniem legendy, której nikt nigdy nie widział i chęcią utwierdzenia drugiej osoby w przekonaniu, że tak naprawdę było. Sama też jestem temu wszystkiemu w jakiś sposób winna,  kiedy kolejny raz udawałam orgazm, bo w głowie miałam już tylko myśl o tym, żeby stosunek się skończył. A przecież wtedy wydawało mi się, że kobieta musi dojść, bo inaczej facet poczuje się źle, że seks to trochę mój obowiązek, więc udawałam, i jak wiem z rozmów z bliskimi mi kobietami, udawałyśmy. Ważnym jest to, że sama nawet nie poznałam wtedy siebie wystarczająco. Swoje narządy płciowe zaczęłam obserwować, oglądać i szukać tego co lubię, tak naprawdę dopiero w wieku dwudziestu lat. 

Jest we mnie wściekłość. Ta, której wielokrotnie mi zabraniano, tylko dlatego, że jestem kobietą. Wściekłość, na którą odpowiadano żartami na temat tego, że dawno chyba nikt mnie nie wyruchał. Nie chcę dłużej wstydzić się swojej seksualności. Nie chcę, żeby wstydziły się jej kobiety wokół. Chcę, żebyśmy głośno mogły mówić o swoich cipkach. Bo tak, cipka to też ja. O tym co lubimy, a czego nie, że NIE znaczy NIE i nikt nie ma prawa dotykać nas bez naszej zgody, nawet jeśli staniemy przed tym kimś nagie. Nie chcę się wstydzić, że mam wibrator i jest mi z nim świetnie, ale mimo to mam ochotę uprawiać seks z mężczyznami i nie chcę się nikomu tłumaczyć, ilu ich było albo czy byli w ogóle. Jestem człowiekiem i mam potrzeby seksualne. Pragnę ciała drugiej osoby, czułości. Wiem kiedy i w jakiej formie chcę to dostać. Teraz wiem. Mogę to robić z facetem, mogę to robić z drugą kobietą, w trójkącie, pięciokącie, z wibratorem, przez Internet. Mogę wszystko, bo seks nie jest tabu, seks jest codziennością. Taką o której mężczyźni na co dzień żartują, którą się przechwalają.I tak, jestem sfrustrowana. Jestem sfrustrowana sytuacją na świecie, sytuacją w tym kraju, tym że coraz bardziej zatapiamy się w patriarchalnej brei, a młodzi mężczyźni oddają głos na partię homofobów, seksistów, ksenofobów. Jestem sfrustrowana, że słowo homofobia właśnie zostało podkreślone w edytorze tekstu na czerwono, tak jakby nie istniało. I tak, jestem sfrustrowana, ale moje życie seksualne nie ma z tym nic wspólnego. Chcę, żeby kobiety zostały usłyszane, ale czasami już nie wiem jak to zrobić, skoro ciągle jesteśmy postponowane, chce się nam odebrać  prawo do decydowania o własnym ciele, o tym co z kim i gdzie robimy. A nasz głos, orgazm i prawo do decydowania o sobie powinien wybrzmieć zdecydowanie mocniej. Jest XXI wiek i jeśli jeszcze kiedyś będziecie chcieli obrazić jakąś kobietę ze względu na to, że ma ciało i potrzeby, przypomnijcie sobie słowa Veroniki z filmu Jeana Eustache’a. Możesz ssać komu chcesz, możesz pieprzyć się z kim chcesz, nie jesteś dziwką. Bo jak mamy być usłyszane, kiedy nie możemy decydować nawet o własnym ciele?


Autorka tekstu: Oliwia Grysko (23) – studentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej, feministka, miłośniczka sztuki, zwierząt i kosmetyków pielęgnacyjnych. Kocha kino, które stara się chłonąć w każdej możliwej chwili. Czyta, pisze i praktykuje jogę. Kiedy potrzebuje odciąć się od świata, wychodzi na długie spacery ze swoją suczką. 

Autorka ilustracji: Anna Aldüz (28) – ilustratorka z Polski, obecnie mieszkająca w Czechach. Jej życie kręci się wokół celebrowania zwykłych chwil, zadawania pytań o rzeczy najważniejsze i kwestionowania powszechnie obowiązujących przekonań. Wolne chwile najchętniej spędza z książką lub na leśnych wędrówkach.
Instagram: @annaalduz
Portfolio: www.annaalduz.com