3 października punktualnie o ósmej czekam pod kolorową witryną na Tamce. Jest chłodno, za dokładnie półtorej godziny rozpocznę studia nieopodal, na Wybrzeżu Kościuszkowskim, w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, kierunek: badania artystyczne. Na razie jednak stoję pod drzwiami, a za szybą widzę Gwiazdę Dawida z neonowymi ramionami, podobiznę Gandhiego, Marii Skłodowskiej-Curie i plakat zaprojektowany znajomą kreską Oli Jasionowskiej (autorka identyfikacji wizualnej Ogólnopolskiego Strajku Kobiet czy Młodzieżowego Strajku Klimatycznego).

Chwilę po ósmej podjeżdża taksówka, z której wysiada dwoje ludzi. To współtwórcy kolektywu Curie City: Joanna Klass i Vojtek S. Witają mnie ciepło, a kiedy wchodzimy do środka Joanna wyciąga dzbanek ze świeżo zaparzoną, jeszcze gorącą kawą i nalewa mi jej – ostatecznie umówiłyśmy się na śniadanie prasowe.

fot. Jakub Szafrański

Curie City jest miejscem specyficznym, eksperymentalnym i dla osoby postronnej może wydawać się niezrozumiałe. Teoretycznie to instytucja kultury, autorzy projektu wolą jednak nazywać się inkubatorem sztuki lub multidyscyplinarnym centrum kooperacji i dialogu twórczego. W tej niewielkiej przestrzeni na Powiślu przenikają się teatr, taniec, edukacja, literatura, ale także nauki ścisłe i przyrodnicze. Nazwa tego osobliwego laboratorium kulturalnego to gra językowa, nawiązuje bezpośrednio do matronki projektu, ale także słowa curiosity [ciekawość]. W ostatnim projekcie poświęconym kulturze queerowej kolektyw przybrał tymczasowo nazwę Queerie City. Curie City i ludzie, którzy je tworzą nie stoi w miejscu, płynie z prądem wydarzeń, a wraz z nimi zmienia się także formuła ich działalności.

fot. Jakub Szafrański

Nasze spotkanie ma charakter minikonferencji, choć tak naprawdę zasłuchana w opowieść Joanny nie mam głowy do zadawania pytań. Joanna opowiada mi o założeniach miejsca, w którym się znajdujemy. Wspomina o tym, jak zaczynała się przygoda kolektywu, jeszcze w poprzedniej lokalizacji, w starym zakładzie mięsnym „Szyneczka”. Kiedy my rozmawiamy, Vojtek krząta się na zapleczu małego pomieszczenia i przygotowuje stare zdjęcia, reprodukcje obrazów Witkacego, Fridy Khalo i rysunki, które zaraz zawisną na sztalugach i ścianach. W ten sposób powstaje mikrowystawa pod tytułem „Sztuka zde(re)generowana”, która ma rozwijać się wraz z postępującym projektem. Pozornie niezwiązane ze sobą archiwalia tworzą ciąg skojarzeniowy, w wystawie można odszukać wątki myśli awangardowej antyfaszystowskie, modernistyczne, marksistowskie, muzyczne czy bauhausowe. Obserwując pracę tej dwójki, robiąc szczegółowe notatki i zdjęcia, dochodzę do wniosku, że to co właśnie robię ma bezpośredni związek z moimi przyszłymi studiami. To są właśnie przecież badania artystyczne. Przyszłam tu jednak w bardzo konkretnym celu: zbudować sobie kontekst przed zobaczeniem efektów najnowszego projektu Curie City.

fot. Jakub Szafrański

Symbiotyczny splot wydarzeń (wystawa + wykład performatywny + spektakl) pod dźwięcznym tytułem „Tanz 23/24” to próba eksperymentalnego odtworzenia wieczoru tanecznego z 1924 roku, podczas którego Henri Châtin-Hoffman – tancerz awangardowy i dadaista – zatańczył w zaprojektowanym przez siebie kostiumie do utworów wybitnych kompozytorów swojej epoki, między innymi Ernsta Shoena, Karola Szymanowskiego czy Gian Francesco Malipiera.

W warszawskiej reinterpretacji wydarzeń sprzed prawie stu lat zagrały dwie choreografki i tancerki: Lucie Palazot i Alka Nauman. Artystki bazując wyłącznie na melodii i kostiumach z tamtych czasów odtworzyły w swojej wyobraźni atmosferę, jaka z pewnością towarzyszyła widowisku w Berlinie lat 20. Specjalnie na tę okazję kostiumografka Alicia Gladston zrekonstruowała dla nich stroje nawiązujące do oryginalnego kombinezonu w geometryczne wzory, noszonego podczas przedstawienia przez Châtin-Hoffmana. Akompaniament to zasługa wnuka samego Waltera Benjamina – Samuela Drapera.

Improwizując w Sali Koncertowej Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina młode performerki podjęły się naprawdę trudnego zadania. Musiały bowiem nie tylko stworzyć od podstaw spektakl teatru tańca, ale także wpasować się w pewną z góry ustaloną konwencję, estetykę. Mimo to poradziły sobie z ciężarem nieco archaicznego, dadaistycznego kabaretu naprawdę świetnie. Precyzja ich ruchów momentami była tak wystudiowana, że budziła podziw, a zarazem wątpliwość czy faktycznie choreografia nie była zaprojektowana wcześniej (z rozmowy z Lucie, którą odbyłam po spektaklu wynika jednak, że w rzeczywistości tylko sceny początkowa i końcowa były zawczasu ustawione przez artystki).

fot. Jakub Szafrański

 Zaledwie półgodzinny performance jest tak hipnotyzujący, że jeszcze dłuższą chwilę po tym jak gasną światła sygnalizując koniec spektaklu, widzowie nie mogą wyjść z transu, siedzą w ciszy. Kiedy w końcu orientujemy się czego byliśmy świadkami wybucha burza oklasków. Nawet w tym zawężonym gronie, w maseczkach i pandemicznych okolicznościach czujemy specyficzny rodzaj więzi między sobą, artystkami, sceną i muzyką, której ostatnie dźwięki nadal wibrują w sali koncertowej. Jeśli o mnie chodzi, szybko zrywam się z miejsca żeby zdążyć pogratulować Joannie osobiście zanim udamy się na kameralną popremierówkę połączoną z otwarciem wystawy.

Muszę jednak wcześniej załatwić jeszcze jedną rzecz. Wychodzę z siedziby Uniwersytetu Muzycznego i biegnę do pobliskiej kawiarni na Tamce, gdzie mam odebrać dzbanek kawy, którą ugościmy twórczynie „Tanz 23/24” i przyjaciół kolektywu Curie City.


Autorka tekstu: Julia Barbasiewicz – studentka na warszawskiej ASP na wydziale zarządzania kulturą wizualną. w przyszłości chciałaby zostać reżyserką teatralną lub kulturoznawczynią. lubi modę, polskie filmy z lat 60. i napary ziołowe.

Zdjęcia: Jakub Szafrański