Heksy
Agnieszka Szpila
Wydawnictwo W.A.B.

Agnieszka Szpila w swojej powieści kreśli przed czytelniczkami i czytelnikami historię matriarchalnego kawałka dziejów, który mógłby mieć miejsce – i może je kiedyś miał. Jeśli tak było, to pamięć o nim została skutecznie spalona i wykarczowana. W książce poznajemy kilka pokoleń Heks, czyli wiedźm żyjących na terenach Biskupiego Księstwa Nyskiego w okresie polowań na czarownice, czyli blisko 400 lat temu. Opisane kobiety, nazywające siebie Ziemistymi, zastany, katolicko-patriarchalny porządek, lekce sobie ważą. Nawiedzone zostały przez Starodziewicę – pradawne bóstwo, zrodzone przez Matkę Ziemię na długo przed czasami, w których grono mężczyzn ustaliło porządek rzeczy, jaki znamy dziś – głoszą wilgotną Ewangelię spod znaku Wagino-Macico-Czaszki. Dobrą nowinę, w której na początku nie było żadnego słowa, a czucie.

Heksy, Agnieszka Szpila, Wydawnictwo W.A.B.

Domyślam się, że po tym wstępie, który miał wam – w moim zamyśle – coś na temat opisywanej przeze mnie powieści rozjaśnić, macie w głowie raczej więcej pytań niż odpowiedzi. Od razu mogę wam powiedzieć, że to dobry przedsmak tego, co zrobi z wami lektura Heks. Opowieść wciąga, żąda od czytelniczki całkowitej uwagi (nie tylko umysłu, ale i zmysłów) i robi zamęt we wpojonym nam od dziada pradziada systemie norm i wartości.

Nie tylko zresztą treścią, ale i formą wprawiają Heksy w stan lekko wręcz psychodeliczny. Dzieje się tak głównie za sprawą bohaterki, o której jeszcze wam nie wspomniałam. Opisy poczynań wiedźm sprzed paruset lat przeplatane są historią żyjącej w niedalekiej przyszłości od naszych czasów Anny Szejbal – dyrektorki Orlenu, zagorzałej antyfeministki i oddanej sojuszniczki polskiego, prawicowego establishmentu. Na wskutek załamania nerwowego popada ona ni to w obłęd, ni to w stan objawienia (nie mnie oceniać, czy w sytuacji funkcjonowania w chorym świecie szaleństwo jest objawem patologicznym, czy jednak może ozdrowieńczym), w którym to jej rozkołatana jaźń łączy się ze świadomością jednej z Ziemistych i za jej pośrednictwem opisuje nam ona ich dzieje.

Poznajemy historię o tym, jak Ziemiste stworzyły w lesie wspólnotę kobiet zajmujących się ziołolecznictwem (w tym kontrolą narodzin, ale i wzwodów), przemianą mleka (najświętszej dla nich substancji) w ser, zgłębianiem Starodziewczej religii (nierzadko w symbiotycznym towarzystwie naturalnie pozyskiwanych psychodelików) i wreszcie – zbiorowym uprawianiem samomiłości, czyli „krzesaniem mchu Szczeliną”. Więcej fabularnych faktów wam nie zdradzę, żeby nie popsuć nikomu przygody, jaką jest zagłębianie się w uniwersum Heks. Dość powiedzieć, że jest to opowieść o tym, co miękkie, pomarszczone, wilgotne, moszczące się, cielesne, kolektywne, szalone, intuicyjne, karmiące, czułe oraz pełne mocy, a także o starciu tych jakości z tym, co twarde, wykalkulowane, mieszczańskie, nastawione na zyski, eksploatację i dominację.  

Agnieszka Szpila postuluje w Heksach „upadek wszystkiego, co w erekcji”. Nie pozostawia na patriarchacie suchej nitki i kwestionuje jego pruderyjne względem kobiecej przyjemności podejście do seksualności. Mówi bez ogródek o swoim (naszym?) kobiecym OgnioWkurwie, który najchętniej strawiłby świat w wendecie za tysiące lat upokorzeń i poddaństwa. Pisze swoją powieść w sposób totalnie bezkompromisowy, nie bierze jeńców i śmieje się w twarz posępnym, skostniałym zasadom prawiącym na temat jedynej słusznej i katolickiej moralności. Patrząc z dziaderskiej perspektywy, przegina więc Szpila pałę w każdym możliwym znaczeniu tego wyrażenia i zachowuje się (jak jej bohaterki zresztą) w sposób dokładnie odwrotny do tego, co kobiecie według powszechnie znanych konwenansów wypada.

Autorka idzie nawet krok dalej. Nie baczy nie tylko na to, co „wolno” jej jako kobiecie, ale i na to, jak „powinna” zachowywać się jako osoba, która w pewnym stopniu wypowiada się na szeroko pojęte tematy społeczne. Od takich postaci oczekuje się przecież, że będą starały się ważyć swoje racje, próbować dojść do kompromisów i empatyzować ze stroną, z którą niekoniecznie jest im po drodze. Cóż, Agnieszka Szpila w Heksach ma takie zabiegi gdzieś. Mówi to, czego nie wypada i odmawia przesiewania swoich racji przez gęste sito poprawności politycznej. Wyrzuca z siebie (z nas?) brutalne słowa i emocje, dając im nie tylko płonąć, ale i spalać wszystko to, co znajdą na swojej drodze, by ostatecznie z pozostałych popiołów i zgliszczy zrodzić się mogła ulga. Na domiar wiedźmostwa, po odprawieniu tego szamańsko-pisarskiego, alchemicznego rytuału na sobie samej i swoich czytelniczkach, zdaje się Szpila osiągać przemożną rozkosz.

Czy są to poczynania rozsądne? Nie wiem. Z pewnością są niezwykłe, nadawane z trzewi i szczere, a chyba właśnie powstająca na tego typu bazie literatura ma największą siłę rażenia i moc do konfrontowania odbiorczyń z takimi obszarami w nich samych, o których istnienie, przed sięgnięciem po lekturę, mogły się nawet nie podejrzewać. Czytajcie więc i czujcie, bo jest co.


Tekst: Magda Falińska (27) – fanka Madonny, Michała Witkowskiego i ogórków kiszonych. Pisze o (pop)kulturze. a w wolnym czasie najchętniej maluje mityczne stwory lub pije kawkę z przyjaciółmi.
Instagram: @_magdalenafa_

Fot. materiały prasowe Wydawnictwo W.A.B.

Korekta: Anita Głowacka (24).