Jesienna fala protestów rozlana po całej Polsce i kilkunastu miejscach na świecie to, jak wiadomo, nie pierwszy taki polski zryw w ciągu ostatnich lat. Wydawać się może, że Polska protestami i wiecami stoi. Jedna rewolucja miała podobny początek, w poprzednim wieku.
Gdy w 2016 r. Ogólnopolski Strajk Kobiet po raz pierwszy zmobilizował tysiące ludzi w obliczu ustawy zaostrzającej prawo aborcyjne, miałam 16 lat i zaczynałam naukę w liceum.
Nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, jakie konsekwencje dla osób z macicami niesie za sobą zmiana prawa. Rozmyślałam nad tym, dokąd zmierza mój kraj i na szkolnym korytarzu solidarnie przywdziałam czarny kolor. Wtedy nie spotkało się to ze sprzeciwem nauczycieli. Panowała cisza.
Jak dowiem się kilka lat później, osoba z mojego otoczenia, mając naście lat, dokona aborcji na własną rękę. Zamówiwszy w panice leki niewiadomego pochodzenia, będzie bliska wykrwawienia się, a pogotowie ratunkowe odmówi przyjazdu i pomocy.
Pytana o doświadczenie aborcji odpowiada:
Płakałam, bałam się, że umrę, nie powiedziałam nikomu, nie chciałam czuć na sobie spojrzeń, oceny. Po zażyciu leków wyszłam z domu, chciałam uciec i już nigdy nie wrócić. Wtedy zaczęłam potwornie krwawić, a strach zmroził krew w żyłach. Spanikowana wybrałam numer do przyjaciela. Uratował mi życie. Leżałam w wannie w kałuży krwi i próbowałam udawać przed samą sobą, że nic się nie dzieje. Ból nie ustępował, nagle moim oczom ukazał się zarodek. Byłam wstrząśnięta, drżały mi ręce. Wiedziałam, że tak po prostu go nie wyrzucę.
Opakowane w papier zawiniątko zakopała w lesie. W trakcie naszej rozmowy przyznaje, że do dziś wspomnienia tamtych dni wracają. Targają nią sprzeczne emocje. Od ulgi do poczucia winy.

Dzisiaj – 4 lata później – Trybunał Konstytucyjny, którego wartość prawna jest podważana ze względu na wybór jego składu, wydaje wyrok. Wyrok na wszystkie osoby z macicami – tak często ograniczamy się jedynie do wspominania piekła kobiet. Dominuje przerażenie, gniew, wściekłość i bezsilność. Nie trzeba długo czekać na reakcję, jeszcze tego samego dnia na ulicach pojawiają się zbulwersowani ludzie. Zadziwiająco solidarni, ramię w ramię, młodsi, starsi, niezależnie od orientacji i tożsamości seksualnej, pod jednym sztandarem – czarnego protestu. Jest czwartek rano, z telewizji wiem, że sprawa tzw. ustawy aborcyjnej trafi pod obrady trybunału, ale w połowie zajętego studiami dnia wypada mi to z głowy. Jest pandemia i są ważniejsze sprawy niż głosowanie nad wypocinami Kai Godek, myślę.
Myliłam się. Trybunał w większości uznaje przesłankę uszkodzeń płodu jako niezgodną z konstytucją RP. To koniec. Tzw. kompromis aborcyjny odchodzi w zapomnienie. Nowa prawica znów strzeże polskich macic, stojąc nad kobietami jak kat. Czy na długo? Teraz wiemy już, że nie, trwa 18 dzień protestów, wyroku wciąż nie opublikowano. Aborcja Bez Granic rośnie w siłę i przejmuje ster nad kierowaniem pomocą kobietom w niechcianej ciąży. Jarosław Kaczyński, czyli pierwszy prezes Polski, drży przed kobietami. Protestująca młodzież, cytując posłankę Zjednoczonej Prawicy, to „lewaccy faszyści, którym pozamykali puby, więc wychodzą na ulicę”. Niektórzy z polityków chyba potrzebowaliby odświeżenia słownika. Nigdy nie widziałam faszystów walczących o prawa dla wszystkich, o godne traktowanie i prawa człowieka.
Jest piątek 23 października, mój pokój tonie w kartonach przerabianych na transparenty, towarzyszą mi filiżanki kawy i stos notatek z zajęć, które właśnie się odbywają.
Mobilizacja wśród moich przyjaciół nie trwa długo – mamy dość. Jest godzina 18, Gdańsk, Targ Drzewny. Roi się od ludzi, kreatywność transparentów budzi mój podziw, dlatego wiele z nich uwieczniam na kliszy swojego aparatu. Protestujący zabierają głos. Niektóre wypowiedzi totalnie odbierają mowę, kłują w serce, wzruszają. Słychać gniew, są wulgaryzmy. W oczach rządzących kobieta ponownie staje się żywym inkubatorem. Ktoś w tłumie przywołuje serial „Opowieści Podręcznej” – dystopijny, a jednak niezwykle bliski.

Jestem rozczarowana, jestem rozczarowana zmarnowaniem dziedzictwa epoki Solidarności, II wojny światowej, naszej historii. W środku czuję, że nie za taką Polskę umierało niejedno pokolenie.
Już nawet abstrahując od samych praw kobiet, jak to możliwe, że w kraju, gdzie ludzi palono w piecach i którego mieszkańcom wojna i faszyzm wyrządził tyle cierpienia, odczłowiecza się niektóre, z pozoru inne od większości grupy społeczne, a ludzi nazywa się ideologią. Cytując wypowiedź jednej z powstanek warszawskich: „Gdzie jest ten Bóg, kiedy się drugiego kopie i poniewiera?”. Tak samo ja pytam, gdzie jest ten bóg, gdy z pieśnią na ustach wprost upokarza się innych ludzi? Co się stało z naszym narodem? To pytanie zostawiam otwarte dla odpowiedzi każdej z czytelniczek i czytelników.

Obraz, który wyłonił się z moich strajkowych zdjęć, umocnił mnie w przekonaniu, że to wojna, a jeśli nie w pełnej krasie, to potężny zryw. Wojna bez ofiar, wojna o godny byt, o szacunek, o spokój. Nowe pokolenie chce iść z prądem, jest pełne idei, gardzi faszyzmem i świadomie wybiera, w jakim świecie chce żyć. To nie są małolaty chcące rozróby na ulicach, którzy pokrzyczą i pójdą w swoją stronę. Nasze pokolenie się budzi, niestety nie w takiej Polsce, jaką sobie wymarzyło.
Autorka tekstu i zdjęć: Ania – w tym roku skończyła dwadzieścia lat. Pochodzi znad morza. Studiuje psychologię na Uniwersytecie Gdańskim, a po godzinach jest fotografką analogową, tworzy kolaże, maluje oraz pisze. Bacznie obserwuje, dokumentuje i komentuje otaczającą ją rzeczywistość.
Instagram fotograficzny: @ninaspleens
Instagram twórczy: @gdanskispleen