Przestało bawić mnie moje nicnieznaczenie. Dzisiaj, znowu, jak wiele razy w ciągu roku, zdałam sobie sprawę z tego, jak niewiele stanowię swoją osobą. Czy ma to związek z faktem, że przez dłuższy czas siedzę sama, jest niedziela, dzień przeklęty, i nie jestem w pracy, a wszystkie obowiązki domowe zostały odwalone wczoraj na haju? Być może. Ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Największe znaczenie ma to, że siedzę z tym moim niebytem sama. Właściwie to idę z nim pod rękę, przedzieram się przez zatłoczone sopockie alejki. A skurwysyn jest ogromny, nie wiem jak on tak swobodnie sobie tańczy wśród tych rowerów, hulajnóg, rodzin i psów.
Ma szczęście, że mnie nie spowalnia.
Ale spokojnie, wracamy do rzeczywistości. Dorosłe problemy, dorosłe rozwiązania. Zidentyfikujemy problem, zrobimy plan, osiągniemy cele. Dlaczego czuję się jak nikt? Odpowiedź jest prosta jak oddech – ponieważ jestem nikim.
Mam 24 lata. Za moment kończę studia, które znaczą nic. Mało tego – studia, które wybrałam z czystego zainteresowania i pasji, a na które położyłam sążnistego kutasa. Ale zdam, będę miała dyplom, tytuł magistra. Świetnie. Nadal nie znaczy to nic. Bo doskonale wiem, że są to studia, które nie sprawią, że z momentem ich ukończenia będę lekarką. Ani prawniczką. Ani też fizjoterapeutką. Ani architektką. Ani nawet dziennikarką. Będę tym samym, kompletnym naukowym i karierowym zerem.
A może nowe studia? Jest tyle możliwości, a nuż coś przydatnego? Brakuje nam kadrowych, pielęgniarek, project managerek. Jest miejsce dla każdego, kto ma nazwę (oczywiście z doświadczeniem). Ale doświadczenie bym wyrzeźbiła. Zawsze dobrze rzeźbię doświadczenie. Tylko jakie studia wybrać? Znowu studiować dziennie i dzielić to z całym etatem? Zaocznie i płacić za czesne? A co, jeśli mi się nie przyda, nie spodoba, nie będę się nadawać? Nie podejmę studiów i nadal będę nikim? A może jakieś kursy? Ale jakie? Co ja w ogóle lubię robić oprócz nadmiernego analizowania, rozpoczynania projektów, aby porzucić je jeszcze tego samego dnia, wyszukiwania dziury w całym? No, lubię gotować i robić sobie makijaż, ale daj spokój. Przecież to amatorszczyzna. Poza tym moje przerośnięte ego nie zniosłaby kolejnego powrotu do pracy fizycznej. Nikt nie dostrzegłby kunsztu i praktyczności posiadania fachu. Nie.
Ja muszę zarabiać umysłem. Moim przeciętnym móżdżkiem. Muszę wydawać na świat niezwykłe teksty, które w swojej prostocie będą trzęsły posadami światów czytelników. Muszę być Hemingwayem. Muszę być Szymborską. Czy tylko tych autorów podaję jako przykład, bo tylko tych znam na tyle dobrze (i w ogóle), ponieważ boję się przypadkowo stracić czas na czytanie czegoś, co będzie mierne lub nie w moim stylu? Do tego nie muszę się przyznać. To wyczyta każde sprawne oko. Ale muszę być kimś. Kimkolwiek. Czy nadaję się do tej roli? Absolutnie. Na chwilę obecną jedyne co posiadam to ego. Musi wystarczyć. Warsztat i praca same się zrobią, muszę tylko dobrze manifestować. Wizualizować. Za słabo wizualizuję, to jest ten problem.
Ale ludzie już nie czytają takich wynurzeń. A ja nie znam się na niczym wystarczająco, żeby pisać książki czy artykuły na dany temat. Zaora mnie pierwszy lepszy wykopowicz. A moje doświadczenie z oraniem jest takie, że ciężko mi potem moją biedną zbrukaną ziemię doprowadzić do stanu używalności. Ziemia jeszcze przypomina sobie jak się czuła dziesięć wiosen później, kiedy dawno temu coś innego zostało zasiane, a oracz umarł w dziwnym wypadku. No nie ma mowy. Całe zycie unikam konfliktu jak ognia. Jestem jak ninja, albo chociaż jako semi-profesjonalny parkourowiec. Nie złapiesz mnie na dziurawych chodnikach udowadniania sobie racji. Ja wiem jak to działa. Nie daj Boże się z kimś nie zgodzę, wyrażę cień innego zdania, to już, za moment, zostanę uznana za idiotkę, a w gorszym przypadku – za wroga. Przecież skoro się lubimy, skoro istniejemy w tej samej przestrzeni, to musimy się zgadzać. Musi być miło. Muszę być miła.
A pisząc, nawet o kremie do stop, będę musiała zająć stanowisko. O zgrozo.
No dobra, to może jednak pomyślmy o czymś innym niż pisanie. Zresztą to też nie jest prawdziwy zawód. Bycie artystą czy dziennikarzem nie płaci za rachunki tak jak data analitist. Poza tym jak napiszę coś głupiego, to mama będzie się wstydzić przed koleżankami w pracy.
Lepiej będzie mi się myślało z gofrem i herbatką.
Tak. Gofry i herbatka. I stolik pod napisem molo. I ciemne okulary. I jesienne słońce, rudziejące liście, zapach jesieni, zimny wietrzyk. To jest moment, w którym kocham moje życie. Kocham ten zapach, kocham gorący dżem na gofrze, kocham sztuczną śmietanę w aerozolu. Jestem w kadrze z filmu. Chociaż klasy B, chociaż produkowany dla playera, to nadal, film. Jestem gwiazdą. Pełnia szczęścia. Thurston Moore śpiewa refren piosenki Superstar. Absolutnie wszystko jest na miejscu, każdy zmysł zaspokojony. Nie ma jednej rzeczy, którą bym teraz zmieniła. No dobra, jakby jamnik siedział obok mnie i prosił błąkającym wzrokiem o kawałeczek gofra. Wtedy, nirwana. Ale nie można mieć wszystkiego. Jamniczek jeszcze będzie.
W gruncie rzeczy to naprawdę niezłe mam to życie i poza molo, goframi, spacerami i innymi benefitami za jakie gorzko płacę miesiąc w miesiąc w formie czynszu. Sam fakt, że mogę sobie zapłacić za tego gofra z moich pieniędzy. A mogłabym jeszcze za wiele takich gofrów zapłacić. I pewnie zjadłabym je wszystkie, ale wiadomo, jak dupa będzie gruba to będę warta jeszcze mniej niż teraz. Tego jednego to spalę w drodze do domu. Mam nadzieję.
No mam w miarę stałą pracę, studia pogodziłam z pełnym etatem, utrzymuję się sama, nawet na wakacje sama sobie mogę pojechać. Ludzi dookoła mam samych doskonałych, relacje z rodzicami lepsze niż kiedykolwiek. Niezależność, stabilizacja psychofizyczna. Ba, nawet mam oszczędności. Mam więcej niż wystarczająco żeby przeżyć przez następne 2 miesiące. Wspominałam, że ostatnio schudłam?
No, ale nadal, w perspektywie następnych lat, to nie jest to porażający sukces. A co jeśli to tyle? Jeśli to jest wszystko co dobrego mogłam w życiu osiągnąć? Co powiem córce, że mama po prostu pewnego dnia osiadła na laurach i jej starczy, że nie ma mieszkania, umowy o pracę, samochodu, dwóch rasowych psów i wakacji 3 razy w roku? Że mamusia to ogólnie chciała być pisarką, ale w gruncie rzeczy to napisała w liceum jeden artykuł, a potem wszystko inne było ważniejsze albo bardziej opłacalne? Ale ty, córeczko, możesz wszystko, osiągnąć co Ci się wymarzy, sięgaj gwiazd, przebijaj szklane sufity. O ile w ogóle mnie będzie stać na tą córkę. No wtedy to kaplica, bo dosłownie nic nie osiągnę, a wręcz będę zarejestrowana jako towar powystawowy (może być uszkodzony). Cudownie. Mucha wleciała do herbaty.
Może jednak jakiś kurs IT zrobię, chociaż kasa jest świetna. Jak trudne to może być z Youtubem i Chatem GPT?
Tekst: Weronika Antosz – ponoć specjalistka działu obsługi klienta. Miłośniczka dokumentów patologii wszelkiej, od zabójstw przy zlewie kuchennym, przez świadectwa ludzi uzależnionych, po masowe mordy. Wyznawczyni minimalizmu w pisaniu i maksymalizmu w przeżywaniu. Moje sociale są prywatne, ale Instagrama mogę podać: @weronika.antosz
Ilustracje: Marta Michalik – robi trochę to, trochę tamto i w końcu jeszcze coś innego. Studiuje animację na łódzkiej filmówce (chociaż teraz nie za bardzo). Fanka śmiesznych pseudonimów; obecnie rysuje na @porszuwar.