Nie wiem, kiedy zaczęłam. Chyba nie było jednego takiego momentu, ja nie potrafię go określić.

Pisząc, klikając backspace niezliczoną ilość razy, zastanawiam się, czy dawniej, jako dziecko, robiłam coś dla planety, albo zwracałam uwagę na ilość śmieci, które produkowaliśmy jako domownicy. Trochę tak (uff!) – co roku, zanim las się zazielenił, ruszaliśmy do niego z workami i zbieraliśmy straszne ilości odpadów, które moi sąsiedzi zdążyli tam wywieźć. Mam w głowie taki obraz: siedzę na środku drogi leśnej z kilkorgiem innych dzieci, dłubiemy w piachu, żeby wyrwać „wrosłą” w niego folię. Chyba się nam nie udało, musiała tkwić tam latami. Nie pomyślałam wtedy, że potrzeba jeszcze kilkaset razy więcej czasu, żeby ta folia zaczęła się rozkładać. Czy to nie straszne? Dla mnie tak, szczególnie jeśli teraz pomyślę, że za tyle lat ludzi, jako gatunku, może na Ziemi już nie być.

Od kilku, może kilkunastu miesięcy, staram się coraz bardziej żyć w zgodzie z naturą i w przyjaźni z naszą planetą. Nie nazywam tego zero waste, wiem, że do zera zejść nie potrafię. Cywilizacja doszła do takiego momentu, w którym produkujemy śmieci nie mając nad nimi kontroli (przynajmniej wtedy, kiedy nie żyjemy w radykalnie określonych warunkach nastawionych rzeczywiście na zero waste). Widzę w swoich działaniach postępy, bardzo mnie cieszą, dają motywację do dalszego działania – staram się, namawiam innych do spróbowania. Czasem także ponoszę porażkę, łapię się na tym, że robię coś całkiem niezgodnego z moimi założeniami.

Żeby móc zdroworozsądkowo podejść do działań na rzecz zdrowia Ziemi, trzeba pamiętać, że czym innym są zmiany jednostkowe, a czym innym przekształcenie działań koncernów. Wszystko, co poprawimy w swoim życiu, raczej nie przyczyni się bezpośrednio do wielkiej rewolucji, nie sprawi, że zanieczyszczenia nie będą już powstawały, a planeta będzie jak nowa. Każdy nasz krok jest i będzie jednak konkretnym sygnałem dla wielkich firm, których działanie opiera się na naszych wyborach konsumenckich. Jeśli przestaniemy czegoś używać, albo wykorzystamy zamiennik, mamy szansę przekształcić rynek tak, że zacznie iść w lepszą dla świata stronę.

Martwi mnie, że wiele osób do działań dla Ziemi podchodzi jak do mody lub do kolejnego wybryku oszalałych na punkcie ekologii ludzi. Z modą nie jest jeszcze tak źle, bywały i pewnie pojawią się dużo gorsze trendy. Z drugiej strony nakręcanie marketingu ruchem zero waste, planecie niekoniecznie służy. Wszystkie zamówienia na wielorazowe słomki, waciki, kubeczki menstruacyjne, butelki i bambusowe sztućce, ktoś musi zrealizować. Wyprodukowanie tych rzeczy wymaga energii, której zużycie prawdopodobnie wpuszcza do atmosfery kolejne pokłady dwutlenku węgla. A firm produkujących akcesoria zero waste przybywa, moda jest maksymalnie nakręcona, wszyscy kupują, ale… czy wszyscy potrzebują i rzeczywiście korzystają z tego co kupią? Czy tylko użyją raz na jakiś czas, żeby wrzucić zdjęcie do mediów społecznościowych? To jest moja wątpliwość związana z ruchem na rzecz ekologii jako modą. Wspaniale, jeśli ktoś z powodu mody zaczyna zmieniać swoje życie na lepsze. Gorzej, jeśli udaje, że coś robi, żeby być modnym. Korzystajmy więc z możliwości, które mamy. Korzystajmy prawdziwie, używając tego, co kupiliśmy lub zrobiliśmy i co pomaga nam zmniejszyć ilość śmieci w swoim życiu.

Czy ruch na rzecz Ziemi jest szaleństwem ekologów? Słyszę tę teorię od wielu osób, podkreślają ją politycy twierdzący, że ocieplenia klimatu nie ma. Niestety jednak jest, musimy działać, ale nikt nikogo nie zmusza do przemodelowania całego życia od razu. Wszystko musi być zorganizowane dość spokojnie. Każdy mały krok zrobiony indywidualnie w kierunku zdrowszej planety, może zmienić zachowania światowych koncernów, na których działania, jak mogłoby się zdawać, nie mamy wpływu.

Kiedy słyszę, że masochizmem jest to, że specjalnie kupuję chleb niezapakowany fabrycznie i pakuję go do własnego bawełnianego worka, jestem w szoku. Bo jako ludzie, gatunek zwierząt myślących, potrafiących podejmować decyzje i wyciągających wnioski z wydarzeń dookoła nas, możemy zrobić tak mały krok, jak kupienie chleba bez folii! Możemy kupić jabłka niezapakowane w plastikową siatkę! Możemy odmówić woreczka na jeden ogórek! Naprawdę, możemy! I nie będzie to masochizm (zgodnie z definicją słownika języka polskiego PWN: «znajdowanie przyjemności w zadawaniu sobie cierpień lub w poddawaniu się im»), a raczej ratowanie swojego domu, innych jego mieszkańców i siebie zarazem. Szczególnie jeśli na rynku dostępne są tak różne i piękne woreczki z bawełny lub firanek!

Kolejną bardzo prostą rzeczą, którą na szczęście coraz więcej osób robi, jest posiadanie własnej, wielorazowej butelki na wodę, którą pijemy wszyscy, jest niezbędna do życia. Zaczyna jej brakować na całym świecie. A my co? Nadal produkujemy, tłoczymy nowe butelki, mamy je chwilę, bo zaraz wyrzucamy i nie myślimy co dzieje się dalej. I tak w kółko, a atmosfera w coraz gorszym stanie, lodowce się topią, wody zdatnej do spożycia nie przybywa. Od kilku miesięcy mam swoją butelkę z filtrem (takim, co oczyści wodę, jeśli ktoś się boi kranówki). Myślę, że mogę zaryzykować stwierdzenie, że od tego czasu mniej niż dziesięć razy kupiłam plastikową butelkę z napojem. Warto, butelek różnej maści jest mnóstwo, jeden zakup, a starcza na długi, długi czas.

Jest mnóstwo rzeczy, które każdy z nas może robić, żeby swoimi małymi kroczkami przesuwać się w stronę życia bliższemu naturze. Jedną z nich, ogromnie ważną, jest niejedzenie mięsa. Nie jest ono konieczne dla rozwoju ludzkiego organizmu, a produkcja mięsa powoduje wpuszczenie do atmosfery wielkiej ilości dwutlenku węgla i metanu. Czytałam też kiedyś, że gdyby przestrzeń pastwisk i pieniądze za mięso przeznaczyć na uprawy roślin jadalnych, nie tylko poprawilibyśmy jakość powietrza wokół Ziemi, ale i znacząco zmniejszylibyśmy poziom głodu na całej planecie. To daje dużo do myślenia. Ja na wegetarianizm przeszłam półtora roku temu i jestem zachwycona, wszystkim szczerze polecam.

Mogłabym jeszcze długo wymieniać proste czynności, które każdy może wprowadzić do codziennego życia: wielorazowy kubek na kawę, materiałowa chusteczka do nosa, szampon i mydło w kostce, prysznic zamiast kąpieli, rower zamiast samochodu, i tak dalej… Mam jednak wrażenie, że wszystkie te pomysły można znaleźć na blogach i stronach, które się w ekologii specjalizują i podają informacje ze statystykami czy naukowymi potwierdzeniami. Ja chciałabym, żeby coraz więcej ludzi uwierzyło, że razem możemy poprawić sytuację Ziemi. Niektórzy uważają, że „szarzy obywatele” niczego nie osiągną, bo najwięcej szkodzą wielkie koncerny. Jasne, ale jeśli poruszymy sumienia, przestaniemy kupować szkodliwe produkty i zrezygnujemy z tego, co nam nie służy, zmienimy także rynek i być może sposób produkcji. Przecież w świecie nastawionym na pieniądze tak jak nasz, dla klientów dokonuje się wielkich zmian. Przykładem jest rozwijający się ruch przeciw używaniu oleju palmowego z drzew wycinanych bez kontroli rządowej. Te lasy produkują tlen i są domem wielu zwierząt, a niszczy się je na potęgę. Zaczęliśmy czytać składy produktów, konsekwentnie nie kupowaliśmy tych z olejem palmowym i już coraz więcej produktów przestało z niego korzystać. Wiele spółek zaznacza, że olej będący składnikiem ich produktów pochodzi z drzew wycinanych legalnie w lasach, w których zwierzęta są chronione i w których pracownicy otrzymują wypłaty. Oczywiście największe firmy nadal nie zrobiły tego kroku, liczmy, że się to zmieni i nie przestawajmy naciskać. Zmiany muszą nastąpić.

Mahatma Gandhi powiedział, że „sami musimy stać się zmianą, do której dążymy w świecie”. Jeśli nie ruszymy z punktu, w którym właśnie się znajdujemy, będziemy negować lub odkładać zmianę w czasie, zmusimy samych siebie do większej pracy za jakiś czas. Bo zmian nie unikniemy. Jeśli będzie nas dużo i zdecydowanie ruszymy do przodu, mając na uwadze cel, ale też niełatwą drogę, która jest do pokonania, możemy dojść daleko. 


Autorka tekstu: Wanda Heydel – studentka hebraistyki, feministka, wielbicielka podróży, prowadzi o nich bloga (www.koleiny2.wordpress.com). Lubi poznawać różne kultury, porównywać je i uczyć się z nich.
Instagram: @wendyhey

Autorka ilustracji: Julia Skrzyńska (20) – studentka scenografii na ASP w Krakowie, spełnia się także w malarstwie, rysunku i ilustracji. Kocha literaturę, szczególnie francuską, koty i sernik. W głowie ma wiele podróżniczych planów, które powoli stara się realizować.