Kocham mężczyzn.

Przyglądam się im bacznie, zwracam uwagę na wszystkie detale, które noszą w sobie i na zewnątrz. Ale może to nie o mężczyzn chodzi, a o samą męskość. Jestem kobietą, która całe życie ją poznaje, uczę się jej. Mam w sobie jej pierwiastek, który jest ze mną od zawsze i będzie.

Męskość najpierw poznawałam od ojca. Bezpieczną, ochraniającą, łagodną. Męskość, którą czułam jako mała dziewczynka jest schronem, ciepłym z ogromnymi dłońmi i z kłującym zarostem. Wtedy tata był męskością, męskość była tatą. To, jak pachniał, jak mówił, jak przytulał, jak zawoził do przedszkola i mnie z niego odbierał, jak naprawiał niedziałające zabawki, jak robił dla mnie jedzenie. Gdy zabierał mnie na wakacje, gdy kupowaliśmy wspólnie prezenty dla mamy – to była wtedy dla mnie męskość. . Byłam z nim blisko, jako dziecko myłam mu plecy, pastowałam buty, wkładałam pasek w spodnie – lubiłam to robić, chciałam to robić, byłam bliżej tej zagadki, którą zaczęłam odkrywać jako dziecko jeszcze nieświadoma czym to się dla mnie stanie.

Męskości uczyłam się też od dziadka, ta męskość była podobna do tej ojcowskiej, ale już starcza, cieplejsza, łagodniejsza, stonowana. Przejawiała się w opowiadaniu o wojnie i przetrwaniu, o miłości jego i babci, o wychowywaniu swoich dzieci.

W przedszkolu chciałam być chłopcem – nie wiedziałam do końca dlaczego. Po prostu tego zapragnęłam i powiedziałam to na głos. Od tamtego czasu bawiłam się głównie z chłopcami, byłam nimi zainteresowana, chciałam być ich kumpelką. Już wtedy ta ciekawość męskości, relacji między chłopcami i mężczyznami rodziła się we mnie. Później byli koledzy z klasy. Jeszcze dziecięcy, a już z tą iskrą męskości. Było w tym niestety pokłosie patriarchatu, toksyczna męskość, którą mali chłopcy jakby wyssali z mlekiem matki, bo chłopcy nie płaczą, bo tacy już są, bo końskie zaloty. Nie lubiłam być ciągnięta za warkocz ani mieć podnoszonej spódnicy, ale trzymałam się z nimi. Z moją paczką chłopców. Ja uwielbiałam ich, oni mnie. Ja ratowałam ich przed jedynkami, oni pokazywali mi ich świat.  Nie wiedziałam wtedy, że moja chęć niesienia pomocy i słabość do chłopców z problemami, ciężkimi sytuacjami materialnymi, którzy nie radzili sobie w szkole bądź byli nieakceptowani w klasie przerodzi się w pociąg do toksycznych relacji, gdy będę starsza.

Pierwsze zauroczenia mężczyznami z telewizji i buziaki pod stołem w przedszkolu z tym chłopcem, który różowego się nie bał, i to czekanie, kiedy chłopcy poproszą do tańca zamiast się wygłupiać podczas dyskoteki szkolnej w podstawówce; obserwowanie jak chłopcy dojrzewają, zmieniają im się głosy, zaczynają być pokryci owłosieniem, dbać o swój wygląd, przeistaczają się, zdobywają swoją tożsamość, próbują uczyć się siebie, wstydzą się tego i jednocześnie chwalą, jak to przeżywają. Później pierwsze pocałunki, dotyk, smakowanie. Pachnieli i smakowali świeżością – tylko wczesna młodość to w sobie miała.

Była też mroczna strona poznawania męskości – ta, w której moje „nie” nie miało znaczenia, bo on jest starszy o cztery lata chce mnie wziąć, jakkolwiek, choćby w szatni szkolnej. Mnie, miesiączkującą dwunastolatkę, której pośladki i piersi były mięsem, a dla jego kolegów stałam się „dziwką”. Od pomagającej, broniącej kumpeli do „puszczalskiej”. To mnie nie zniechęciło.

Męskość zaczęłam postrzegać jako coś też we mnie, czego potrzebuję, z czym się utożsamiam, co w sobie mam. Wraz z biegiem lat, kiedy stawałam się kobietą, kiedy uprawiałam seks z przeróżnymi mężczyznami  i kolegowałam się z nimi, męskość stała się jeszcze głębszym, rozszerzającym się zagadnieniem. Stawała się coraz bardziej nieobliczalna, różnorodna, objawiała się w coraz to nowszych obliczach. Osoby niebinarne, biseksualne, geje, hetero kochankowie – poznawałam ją od tylu osób, od osób z cipkami i z penisami. Przepełniała moje życie, a ja ją chłonęłam, brałam garściami, zachwycałam się nią. Choć doprowadzała mnie do niejednego szaleństwa, do niejedego bólu – cały czas jej pragnęłam, była uzależniająca.

Nigdy nie odgadnę czym jest prawdziwa męskość. Ona jest płynna, jest niezwerbalizowana, jest po to, żeby każdy mógł sam sobie ją zdefiniować. Nie ma jedynej słusznej definicji męskości. Rozmiar penisa, wrażliwość, mięśnie, siła, wytrzymałość, umiejętności nie definiują niczyjej męskości. Męskość definiuje się tylko tym, jak ją się czuje. Ja, osoba z cipką, kobieta, z poharatanym sercem przez toksyczną męskość, pragnąca być matką, chciałabym wyzwolić wszystkich spod rządów toksycznej męskości, przez którą cierpią wszyscy.


Tekst: Anna Śliwa (19 l.) – absolwentka Liceum Filmowego przy Warszawskiej Szkole Filmowej, już za chwilę studentka polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Aspirująca do podjęcia rzemiosła aktorskiego. Wypełniona po brzegi chęcią samodoskonalenia – tańczy, śpiewa i pisze poezję. O wrażliwości można poczytać samemu na @_anna_irma_

Ilustracje: Julia Kruszyńska – ilustratorka i projektantka graficzna. Studia skończyła na wrocławskiej ASP w Pracowni Książki. Na co dzień pracuje jako grafik dla małej firmy zajmującej się produkcją soków z niedoskonałych owoców. W wolnych chwilach amatorka dobrego smaku.
Instagram: @not_seriously_designed