10 lat temu, w wieku 17 lat, opublikowałam swoją pierwszą książkę. Stało się to nagle i niespodziewanie. Pisałam od zawsze, ale w tym wieku nie myśli się jeszcze o niczym w czasie przyszłym. Jest tu i teraz. Jednak splot różnych okoliczności sprawił, że przed maturą trzymałam w rękach własną powieść opublikowaną przez jedno z największych wydawnictw w kraju. Trzy lata później pojawiła się druga książka. A potem rozczarowanie. Po przedwczesnym debiucie nastąpił przedwczesny kryzys.

Nie wiedziałam, jak wykorzystać daną mi szansę i w jaki sposób pokierować swoją karierą. Wydawało mi się, że ten stan będzie trwać na takiej samej zasadzie, jak przyszedł: bez wysiłku. Refleksje pojawiły się dopiero w chwili, gdy pisanie przestało mnie satysfakcjonować. Nie osiągnęłam wielkiego sukcesu, więc zaczęłam w siebie wątpić. Kwestionowałam swój talent i nie potrafiłam zdecydować, co jest ważniejsze: uznanie innych czy własne spełnienie. Komfort pisania czy opinia na jego temat. Narastające oczekiwania wpędzały mnie w kompleksy i odebrały pewność siebie. Wolałam się poddać niż walczyć. Kryzys twórczy pokrył się z rozpoczęciem nowej pracy, więc mogłam oficjalnie pogrzebać tamten etap swojego życia.

Będąc osobą, której życie przynosi satysfakcję dopiero w chwili, gdy można to życie poddać procesowi twórczemu, szybko zaczęłam się czuć źle w sztywnych ramach monotonnej codzienności. Nie byłam sobą i nie lubiłam siebie. Kiedy podjęłam decyzję, by powrócić do pisania kosztem dotychczasowych zajęć, poczułam najpierw ogromną ulgę. Potem przyszedł czas na zaplanowanie dalszych działań, co oznaczało powrót do tego miejsca, w którym pisanie porzuciłam: do wstydu i zwątpienia. Nie minął termin ich przydatności, po trzech latach niepisania wciąż mnie prześladowały. Postanowiłam opublikować trzecią książkę własnym kosztem i na własnych zasadach. Stworzyć z niej projekt offowy, potraktować nie tylko artystycznie, ale i autoterapeutycznie, zaprosić do współpracy inne osoby. Nie oczekując sukcesów, ale przetrwania do publikacji bez względu na okoliczności, z jakimi przyjdzie mi się zmierzyć.

W narracji spełniajswojemarzenia zawsze irytowało mnie, że nikt tak naprawdę nie mówi, jak ten proces w rzeczywistości wygląda. Rzuć wszystko i spełniaj swoje marzenia brzmi jak idylla. Kiedy sobie ją wyobrażam, widzę, jak radosna osoba skacze z obłoka na obłok. W końcu chodzi o podążanie za tym, co najbardziej kochamy, więc finalnie osiągamy pełnię szczęścia. Może rzeczywiście szczęście pojawia się dopiero, gdy już się uda uzyskać w swoich działaniach stabilizację. Tylko że to właśnie droga do stabilizacji to jest ten kluczowy krok, a właściwie seria drobnych kroczków, cofania się, wypadania z trasy, bycia tratowanym przez innych, potykania się o własne nogi oraz wymyślania sobie na drodze nieistniejących przeszkód. Jest też równoległa narracja, powtarzanie, że do osiągnięcia celu potrzebna jest ciężka praca i nieustanne wyrzeczenia. Tutaj z kolei widzę, jak radosna osoba haruje od świtu do nocy i po tym harowaniu od świtu do nocy wreszcie nadchodzi spełnienie. W obu przypadkach dominuje niepodważalne przekonanie o słuszności podjętej decyzji. Przecież chodzi o nasze najskrytsze pragnienia.

Słuszność podjętej decyzji to najczęściej kwestionowany przeze mnie problem. Przechodzę przez absolutnie wszystkie stany emocjonalne w ich najbardziej skrajnych odsłonach. Jak euforia, to narkotyczna, chory entuzjazm i dzika radość. Nie mogę usiedzieć w miejscu. Jak dół, to dotykanie dna, utrata jakiejkolwiek wiary i chęci w to, co robię. Mogę tylko siedzieć. I tak na zmianę kilka razy w ciągu dnia. Nieważne, że przed chwilą odhaczyłam punkt w planie i osiągnęłam wyznaczony cel. A właściwie półcel, bo nie dąży się tu do żadnego mitycznego MARZENIA. To marzenie to właśnie seria półcelów. Część udaje się spełnić, część pozostaje w sferze marzeń. Dlatego osiąganie ich to radość i obawa przed tym, czy uda się tak samo z kolejnym. Oba te stany łączy jeden wspólny element: samotność. Ryzykując i wybierając inną trasę, inne rozwiązanie, inny sposób na siebie, wchodzimy w obszar pusty i nieznany. Nie można się do tego przygotować, bo nie wiemy, czego się spodziewać poza mglistym pojęciem, co chcielibyśmy osiągnąć. A i tak trzeba być ciągle przygotowanym na zmiany planów, bo nie wszystko zależy wyłącznie od naszych chęci i gotowości do pracy. Mój projekt życia jest jednocześnie umiarkowanie ważnym projektem dla osób, z którymi współpracuję.

I dlatego większość czasu nie upływa mi na powtarzaniu sobie: “robię to, co kocham” tylko “co ja właściwie robię”. Jakieś 30% całego procesu to chwile, gdy mam absolutną pewność, że warto. Reszta to, w dużym uogólnieniu, zwątpienie. Jednak wbrew wszelkim prawom nauk ścisłych, mniejszość okazuje się tu większością. Te 30% nie pozwala zrezygnować. To są chwile, gdy nie zastanawiam się nad tym, czy osiągnę sukces, ale potrafię spojrzeć na cały proces w szerszej perspektywie. Doceniam umiejętności, jakie przy nim nabywam, ludzi, których poznaję. Oswajam zadania i tematy, jakimi się wcześniej nie zajmowałam. A że dzieje się to przy okazji robienia tego, co kocham, czuję się lepiej we własnej skórze. Lubię siebie i dzięki temu przestaję bać się porażki. Nauczyłam się już, że oczekiwań nie da się spełnić według planu. Z planu będą ciągle wypadać kolejne punkty, więc mam przygotowany spory margines błędu. Ale każda taka zmiana to też nowa możliwość. Każde “nie” otwiera nowe drzwi.

autorka tekstu: Paulina Bukowska (27) – bardzo nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. Skończyła filmoznawstwo, pracowała przy festiwalach filmowych. Ogląda bardzo dużo filmów dokumentalnych. Pisze powieści, noty prasowe, opisy filmów i zdjęć na Instagramie. Po dziesięciu latach od debiutu wraca ze swoją trzecią książką, która ukaże się w maju jako projekt artystyczny współrealizowany z innymi twórcami. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Więcej o nowym projekcie książkowym Pauliny znajdziecie na @projektkanibale.

autorka ilustracji: Marta Karczewska (26) – z natury opór romantyczna, reprezentantka sekcji sportowej
kultura i sztuka. Sama nie wie kim jest bardziej – włóczykijem czy włóczęgą. Z tytułu: kulturoznawca i filmoznawca, z zamiłowania: ciężko to wymienić na raz jeden, bo szarpie wszystko jak dzik kunę w agreście. Jej ilustracje można podejrzeć na @pod_kreska, a ją samą i aktualne wybryki o tutaj na @biedrokowomi