Rozstaliśmy się nagle i bez żadnego ostrzeżenia. Dla jasności dodam, że nie kłóciliśmy się, nikt też nikogo nie zdradził. Po prostu pewnego dnia on wrócił do mieszkania, pokręcił się po nim i między jedną a drugą kanapką powiedział, że nie ma sensu dalej tego ciągnąć. Tego, w sensie naszego związku. Uśmiechnęłam się, bo pomyślałam, że to taki mało zabawny żart, ale kiedy podniosłam wzrok, zrozumiałam, że mówi serio. Wyprowadzę się, ty tu zostań. Wiem, że jesteś przywiązana do tego miejsca.
Ale zaraz, zaraz. Mieszkamy tu razem od trzech lat. On nie jest do niego przywiązany? Jest w stanie tak po prostu zostawić wszystko za sobą? Przecież razem wybieraliśmy firanki, a dyskusje o ich długości doprowadzały nas do szału. Wtedy poczułam, że to naprawdę koniec. Trzeba mi jednak przyznać, że byłam bardzo opanowana. Zawsze tak mam w kryzysowych sytuacjach. Nigdy nie krzyczę, nie dramatyzuję, nie próbuję zatrzymać. Wbija mnie w krzesło czy w coś, na czym akurat siedzę i nawet potrafię spokojnie odpowiedzieć, ale w tym samym momencie czuję, jak w środku wszystko się rozlatuje, ucieka w popłochu, zapada. Tym razem leciałam w otchłań i nie widziałam dna.
Potem wszystko działo się szybko. Zostałam tam, gdzie przez kilka lat kolekcjonowałam wspomnienia, odbywałam długie rozmowy, osiągałam orgazm i pieczołowicie przygotowywałam podwaliny pod wspólną przyszłość. Łapałam się na tym, że gotowałam obiad dla dwóch osób, a wieczorami nie włączam kolejnych odcinków serialu, który razem zaczęliśmy oglądać. Rano byłam zdziwiona, że połowa łóżka jest zaścielona. Ale któregoś popołudnia siadłam na kanapie i rzuciłam przed siebie: co dalej? Nie byłam osobą, która kurczowo trzyma się mężczyzny, robi to co on aktualnie robić lubi, czeka na jego telefon. Ale byliśmy razem osiem lat, planowaliśmy ślub i dziecko. Jak teraz miało wyglądać moje życie, kiedy przyszłość, do której zmierzałam, się rozpłynęła? Jak miałam umeblować swoje życie?
Pewnej nocy nie mogłam usnąć. Wierciłam się leżąc na wilgotnym od potu prześcieradle, komary cięły jak oszalałe, a spod klatki dochodziły pijackie monosylaby. Podeszłam do okna, wyszłam na balkon, a ogromny księżyc oświetlił całe moje nagie ciało. Poczułam jak je przenika, jak scala wszystkie rozbiegane elementy, które niedawno się rozproszyły i nie mogły znaleźć powrotu. Blask spoił je, ale w inne kombinacje. Nowe, nieoczywiste. Czułam się znowu sobą, a przy tym kimś innym. Zaczęłam płakać, bo choć do tego momentu nie zdawałam sobie z tego sprawy, to właśnie na to czekałam. Spojrzałam w górę, wyciągnęłam rękę do księżyca, a moja dłoń zaczęła się mienić jakbym obsypała ją drobnym brokatem. Zaczęłam się powoli kołysać, a potem wspięłam na barierkę balkonu. Stanęłam na palcach i po prostu się wzniosłam. Światło księżyca nadal otulało moje ciało i przyciągało do siebie. Nagle to mieszkanie, te wspólne zdjęcia, których nie miałam odwagi potargać, ta kanapa, na której przeleżeliśmy wiele godzin stały się takie maleńkie jak pyłek. Były pyłkiem. I zdziwiłam się, ale potrafiłam zostawić je za sobą.
Zastanawiałam się jedynie, jak mogłam zapomnieć o tym, że umiem latać?
Autorka tekstu: Tatiana Zawrzykraj – absolwentka polonistyki-komparatysAutorka tekstu: Tatiana Zawrzykraj – lubi czytać to, co napisały Patti Smith, Susan Sontag, Zadie Smith. Inspiruje ją cisza, natura i mądrzy ludzie. Pisze scenariusze i opowiadania, cały czas się uczy.
Instagram: @tzawrzykraj