Dopiero gdy po latach znów spotkałam się z Anią Shirley – przypominając sobie książkę Lucy Maud Montgomery i oglądając najnowszy serial Netflixa – w pełni zdałam sobie sprawę z „emancypacyjności” tej historii. Co właściwie łączy klasyczną Anię z Zielonego Wzgórza z feminizmem?
Promując serial, jego twórcy kładli duży nacisk na nowy, feministyczny portret Ani – taką perspektywę deklarowała także scenarzystka Moira Walley-Beckett – ale przecież wiele nie musieli dopisywać. W książce znajdują odbicie poglądy autorki, przede wszystkim na edukację kobiet. Czy można je zaliczyć do feminizmu pierwszej fali? Pewnie tak, podobne postulaty należały do sztandarowych haseł ruchu emancypacyjnego tego czasu.
Ania jest zdolna i ambitna, co więcej – w pełni tego świadoma. Na równych prawach konkuruje w szkole z Gilbertem, a sukcesy edukacyjne przedstawione są jako te najbardziej spektakularne i najważniejsze, bo umożliwiające dalszy rozwój. Zdobycie wykształcenia – poza wartością samą w sobie, podążaniem za pasją i zaspokojeniem ambicji – dawało możliwość usamodzielnienia się i zarabiania własnych pieniędzy. Nierzadko zresztą emancypantki pracowały właśnie jako nauczycielki.
Bez trudu wyłapać można także nowoczesne poglądy pisarki na edukację szkolną, wpływ nauczycieli oraz to, jak ważne dla dziewczynek jest posiadanie kobiecych wzorców. Ania odnajduje wzór najpierw w pani Allan, żonie pastora, która przejmuje prowadzenie szkółki niedzielnej. Nagle okazuje się, że dzieci mogą zadawać pytania podczas lekcji! Jeszcze większe zmiany do tradycyjnego Avonlea wnosi nowa nauczycielka, panny Stacy, która – o zgrozo! – wprowadza np. zajęcia na świeżym powietrzu. Żaden z tych wątków nie pojawił się jeszcze w serialu i jestem bardzo ciekawa, jak zostaną poprowadzone.
Co ważne, Montgomery nie przekonuje czytelników, że Ania funkcjonuje w idealnym świecie, w którym takie zachowania to norma. Przypomnijmy, że akcja powieści toczy się od 1877 do 1882 roku i w Avonlea naprawdę nie wszyscy uważają, że edukacja kobiet jest potrzebna. Ostoją tradycjonalizmu jest tu Małgorzata Linde, która co rusz manifestuje swoją nieufność wobec nowej nauczycielki czy niechęć do kontynuowania studiów przez Anię. W serialu tę postawę jeszcze dobitniej wyraża pastor, który radzi przygotowywanie dziewczynki raczej do prowadzenia domu i małżeństwa, a nie jakieś edukacyjne fanaberie.
Wprowadzenie takich postaci pozwala jednak jeszcze mocniej podkreślić nowoczesność emancypacyjnych wątków i uwypuklić ambicje Ani, która musi zmagać się z poglądami tego rodzaju (otrzymuje jednak bezwarunkowe wsparcie Maryli i Mateusza). Co więcej, dzięki docinkom pani Linde, autorka mogła – ustami swoich bohaterów – wprost wyrazić poparcie dla równouprawnienia kobiet.
Podobną rolę odgrywa szczera, spontaniczna, gadatliwa Ania, której uchodzi bezpośrednie stawianie pytań o równouprawnienie. W książce pyta, dlaczego kobieta nie może być pastorem, i stwierdza, że to bezsensowna zasada. Trudno też nie docenić indywidualizmu Ani, jej ambicji, świadomości własnego talentu, pewności siebie czy odwagi (zachowuje zimną krew, pomagając chorej siostrzyczce Diany). To nie są najbardziej oczywiste cechy, jakimi obdarowywane były literackie czy filmowe bohaterki.
Silne postaci kobiece w ogóle zwracają uwagę w serii Montgomery: wyraziste charaktery, podkreślanie ich samodzielności, pokazywanie różnych dróg życiowych. Najlepszym przykładem jest serialowa Józefina Barry, ciotka Diany, która mówi Ani, że może wybrać takie życie, jakie chce. Co więcej, dostajemy sugestię, że panna Barry jest lesbijką, która przez lata mieszkała ze swoją partnerką – oczywiście przedstawianą jako „przyjaciółka”, zgodnie z konwenansem. Nawet pani Linde, która jawi się jako tradycjonalistka, żywo interesuje się polityką i ma decydujący głos w domu (Tomasz Linde jest nazywany w Avonlea po prostu „mężem pani Małgorzaty”).
Ale chyba mój ulubiony odcinek serialu to ten dotyczący menstruacji. Scenarzystka fantastycznie wpisała ten wątek w świat Avonlea, który znamy z książek. Oto Ania wpada w panikę, budząc się w zakrwawionej pościeli i z płaczem wyznaje Maryli – obudzonej nocnym praniem prześcieradła – że prawdopodobnie umiera. Mamy więc dziewczyński temat i starą, dobrą, książkową Anię, która z jednej strony tak łatwo ląduje „na dnie rozpaczy”, a z drugiej buntuje się przeciwko konwenansom (rozmowom ściszonym głosem na TEN temat) czy nierówności (chłopcy nie muszą się martwić o comiesięczne krwawienie).
To nie wszystko, dostajemy także rozmowę o pierwszej miesiączce między Anią a Marylą, a także – między Marylą a Małgorzatą Linde. Scena, w której dwie starsze przyjaciółki z humorem i czułością rozmawiają o menstruacyjnych kłopotach Ani, a potem także o własnych, należy dla mnie do jednym z najbardziej feministycznych w całym serialu. Świetnie wpisuje się w narrację stworzoną przez pisarkę, która także kładła nacisk na pokazanie relacji między kobietami. W książce bardziej wyeksponowano przyjaźń Ani i Diany, w serialu właśnie Maryli i Małgorzaty.
Niektóre pomysły fabularne, wprowadzone przez twórców serialu, skradły więc moje serce. Jednocześnie mam wrażenie, że o ile serial znakomicie dopisał niektóre wątki – pogłębiając psychologiczną stronę czy uzupełniając to, czego Montgomery w tamtym czasie napisał nie mogła – to dodawanie zupełnie nowych, sensacyjno-przygodowych wypadków nie za bardzo mi pasuje do charakteru Ani. Ta opowieść naprawdę nie potrzebuje urozmaicania pościgami czy napadami.
Najbardziej smuci mnie historia z plakatem, a właściwie jego dwoma różnymi edycjami: jedną wypuszczoną na rynek kanadyjski, a drugą na amerykański. W tej drugiej wersji wyretuszowano portret aktorki Amybeth McNulty – dziewczyny o uroczej, niebanalnej urodzie, niesamowicie szybko przekonującej widza, że widzi dokładnie Anię z kart powieści – tak bardzo, że przestaje być nawet do siebie podobna. Nie tego spodziewałabym się po serialu, którego siłą miało być bardziej realistyczne spojrzenie na świat Ani, pogłębienie postaci i zaznaczenie feministycznego rysu historii o rudowłosej sierocie z Avonlea.
Źródło: globalnews.ca
* * *
Nie do końca kojarzycie tę klasyczną, lekturową Anię z Zielonego Wzgórza z emancypacyjnymi hasłami? Feministyczne wątki serialu wydają się wam całkowicie dodanym uwspółcześnieniem? Poniżej wybór książkowych cytatów, które przekonują, że wątki emancypacyjne nie były Montgomery obojętne (cytaty za: Lucy Maud Montgomery, Ania z Zielonego Wzgórza, tłum. Agnieszka Kuc, Wydawnictwo Literackie 2003; wszystkie pogrubienia moje).
– Pani Allan jest naprawdę cudowna – oświadczyła Ania któregoś niedzielnego popołudnia. – Przejęła naszą klasę i jest doskonałą nauczycielką. Od razu oświadczyła nam, że prawo do stawiania pytań mają wszyscy, a nie tylko nauczyciel; Marylo, ja zawsze byłam zupełnie tego samego zdania. Pani Allan obiecała, że postara się rozproszyć wszystkie nasze wątpliwości, i ja rzeczywiście zarzuciłam ją pytaniami, a wiesz, że potrafię zadawać ich bardzo wiele.
Zarząd szkoły zatrudnił nowego nauczyciela i jest nim… kobieta, niejaka panna Muriel Stacy. Prawda, że nazywa się bardzo romantycznie? Pani Linde mówi, że jak świat światem, w Avonlea nigdy jeszcze nie uczyła kobieta. Ona uważa, że to może być niebezpieczna innowacja. Ja jednak myślę, że cudownie będzie mieć zajęcia z nauczycielką. Sama nie wiem, jak wytrzymam jeszcze dwa tygodnie, które pozostały do rozpoczęcia szkoły, tak bardzo chciałabym poznać pannę Stacy. [Ania Shirley]
A w piątki po południu, kiedy skończą już recytacje, panna Stacy zabiera wszystkich uczniów do lasu na „zajęcia w terenie” i mogą sobie oglądać paprocie i ptaki, i kwiaty. Oprócz tego codziennie rano i po południu mają gimnastykę. Pani Linde mówi, że jeszcze o czymś takim nie słyszała, jak żyje, i w ogóle tak to już jest, jak kobieta bierze się za pracę pedagogiczną. Ale ja jestem przekonana, że te lekcje są wspaniałe, i myślę, że panna Stacy okaże się kolejną bratnią duszą. [Ania Shirley]
Dlaczego kobiety nie mogą być duchownymi, Marylo? Zadałam to pytanie pani Linde, ale ona tylko się oburzyła, że to by dopiero był skandal. […] Ale ja nie rozumiem, o co jej chodzi. Według mnie kobiety byłyby wspaniałymi pastorami. I tak gdy tylko w parafii odbywa się jakieś spotkanie albo trzeba zorganizować festyn czy inną akcję, żeby zebrać fundusze, to muszą się tym zajmować kobiety. [Ania Shirley]
Udała się tam [na wiec kanadyjskiego premiera w Charlottetown] również pani Małgorzata Linde. Ponieważ namiętnie lubiła rozprawiać o polityce, była święcie przekonana, że żaden wiec nie może się odbyć bez jej udziału, chociaż sama zaliczała się raczej do opozycji. Tak więc wybrała się do miasta i zabrała ze sobą męża – Tomasz mógł się przydać, gdyby trzeba było przypilnować konia. Zaprosiła także pannę Cuthbert. Maryla skrycie bardzo interesowała się polityką, a poza tym uznała, że będzie to jedyna szansa, aby zobaczyć premiera, dlatego szybko podchwyciła propozycję wyjazdu. Mateusz i Ania mieli zająć się domem do czasu jej powrotu następnego dnia.
– Aniu, Aniu, zdałaś! – krzyczała [Diana]. – I masz najlepszy wynik, a Gilbert ma dokładnie taki sam, ale twoje nazwisko jest pierwsze na liście. Ach, jaka jestem z ciebie dumna! […] Och, Aniu, powiedz, co czujesz, kiedy widzisz swoje nazwisko w samej czołówce? Bo jak ja bym tak siebie zobaczyła, to oszalałabym ze szczęścia. I tak już prawie zwariowałam, a ty sobie siedzisz, jakby nigdy nic.
– Czuję takie światło w sobie – odparła Ania. – Chciałabym powiedzieć wiele, ale nie mogę zebrać myśli w słowa. Nawet o tym nie marzyłam – no, może tylko raz! Raz tylko pozwoliłam sobie na myśl: „A co by było, jakbym tak wygrała?”, ale bałam się nawet myśleć, że mogłabym być najlepsza z całej Wyspy […].
– Jeżeli wystarczy do tego tylko ciężka praca, zdobędę to stypendium – postanowiła. – Ależ Mateusz byłby dumny, gdybym uzyskała stopień bakałarza w dziedzinie nauk humanistycznych. Och, cudownie jest mieć ambicje i bardzo się cieszę, że mam ich tak wiele. I chyba nie zanosi się na to, żeby kiedykolwiek mi ich zabrakło. Bo gdy tylko zaspokoi się jedną, natychmiast pojawia się następna, a poprzeczka wisi wyżej niż przedtem. I to właśnie sprawia, że życie jest takie ciekawe.
– Gdybym była chłopakiem, którego chcieliście tu sprowadzić – odezwała się Ania smutnym głosem – to mogłabym cię wyręczyć przy wielu ciężkich pracach i byłabym ci podporą. Naprawdę, z tego powodu wolałabym urodzić się chłopcem.
– A ja tam wolę ciebie od całego tuzina chłopaków – powiedział Mateusz, poklepując Anię łagodnie po ręce. – Naprawdę – od tuzina chłopaków. No a poza tym, czy to chłopak zdobył stypendium Avery’ego? Dostała je dziewczyna, i to moja Ania, moja dziewczynka, z której jestem taki dumny.
Wiesz, Aniu, muszę ci powiedzieć, że naprawdę spisałaś się na medal, ucząc się w Queen’s Academy. Nie dosyć, że w ciągu zaledwie roku nauki uzyskałaś licencjat nauczycielski wyższego stopnia, to jeszcze zdobyłaś stypendium Avery’ego. To naprawdę nie byle co. Pani Linde mówi, że duma niechybnie prowadzi do upadku, a już całkiem nie pochwala tego, że kobiety garną się do nauki. Twierdzi, że rola kobiety polega na czym innym. Zupełnie się z nią nie zgadzam. [Maryla Cuthbert]
– No i co, Aniu, słyszałam, że zarzuciłaś ten pomysł ze studiami. I bardzo dobrze. Zdobyłaś już takie wykształcenie, że z pewnością jako kobieta możesz być z siebie dumna. Nie widzę najmniejszego sensu w posyłaniu dziewczyn na studia razem z mężczyznami, żeby napychały sobie głowy łaciną, greką i równie bezużytecznymi rzeczami.
– Ale ja wcale nie zamierzam rezygnować ani z łaciny, ani z greki, pani Linde – odpowiedziała ze śmiechem Ania. Postanowiłam kontynuować studia humanistyczne jako ekstern i mam zamiar uczyć się wszystkiego sama, w domu. […] W długie zimowe wieczory będę przecież miała sporo czasu, a nie ciągnie mnie zbytnio do ręcznych robótek.
autorka tekstu: Karolina Dzimira-Zarzycka (25) – historyczka sztuki i polonistka, coraz bardziej zainteresowana tropieniem kobiecych śladów i emancypacyjnych wątków w kulturze i historii, wrocławianka ze słabością do Kanady, pisała m.in. dla Culture.pl i Enter the ROOM
autorka ilustracji: Valeria Demidik (24) – ilustratorka, freelancerka, absolwentka historii sztuki oraz wielbicielka kotów; Instagram @valeriademidik