Kiedy zanurzymy głowę pod wodą, nie słychać nic poza napierającym szumem. Czasami można usłyszeć bicie swojego serca albo uderzenia rur kanalizacyjnych. W filmach często pojawiają się ujęcia z perspektywy człowieka pod wodą – jakby niby miał patrzeć na to wszystko z dołu. Przez wodę prześwituje sufit łazienki, jakaś lampa lub fragment prysznica. Włosy rozpływają się na powierzchni, mają zazwyczaj dużo głębszy kolor niż na co dzień, wyglądają dziwnie. Nagie ciało (szczególnie jeśli film jest realistyczny i grający w nim człowiek nie jest wyretuszowany albo nienaturalnie doskonały) też wygląda bardzo dziwnie, szczególnie takie mokre, jakby człowiek i jego ciało były zupełnie oddzielne. Patrzymy na nowe stworzenie, co się właśnie wykluło z jajka w tej dziwnej białej misce wanny i nie wie jeszcze, jak się zachować. Wykonuje niepewne ruchy, ledwie się mieści. Dlatego się przecież wykluło, bo już nie mogło się zmieścić w tym kawałku skorupki i jeszcze tylko brakuje złapać pierwszy oddech i już.
Prawda jest jednak taka, że normalni ludzie wcale wtedy nie patrzą. No bo jak mają patrzeć, jak w wodzie pływa płyn do kąpieli, a on wpada do oczu i kłuje i boli i zupełnie przeszkadza to wszystko poczuć.
Wynurzyła się, a woda wylała się bokiem i zalała nie tylko małą półeczkę z okularami, ale także cały zakurzony dywanik na ziemi razem z rozrzuconymi bezładnie ubraniami. Pod wodą, jak już skrzętnie wyjaśniliśmy, nie patrzyła, ale niestety rozejrzała się teraz i zaraz pożałowała. Zaraz pomyślała znowu, że mokry i jednocześnie zakurzony dywanik w łazience to jest jedna z takich rzeczy, których się nie znosi i których nikt w filmie nigdy nie pokaże, bo i po co. Mokry kurz. Fuj. Nazywa się Helena Wysocka, mieszka na Ursynowie, ma 26 lat.
Zanurzyła się po raz kolejny z nadzieją, że być może tym razem uda się jej ukryć pod wodą całość, wszystkie członki ciała, razem z kolanami, stopami, łokciami i głową, żeby już nie widzieć tej łazienki na oczy, bo miała ją wysprzątać, ale nie wysprzątała i teraz czuła wstyd, że tego nie zrobiła. Mama uczyła ją przecież inaczej. Zresztą w ogóle – jak ma się człowiek umyć w brudzie? Nie było to takie proste schować się przed rzeczywistością, biorąc pod uwagę wielkość wanny. Babcia, do której wcześniej należało mieszkanie, miała metr pięćdziesiąt w kapeluszu i na ten rozmiar miała wannę. Dziadek wanny uważał za przejaw niepotrzebnego luksusu. Korzystał tylko z prysznica i to pewnie raz w tygodniu. Zresztą kto by tam kiedyś w bloku myślał o wstawianiu wanien o większych rozmiarach. Wynurzyła się. Wszystko dalej było mokre, w dodatku woda zaczęła się robić chłodna i cała ta wannowa przyjemność zamieniała się w powolną torturę.
Ludzie dopiero od niedawna zaczęli być tacy wysocy, myślała Helena obwijając się szczelnie ręcznikiem. W lustrze przed nią stała bardzo długa dziewczyna, taka, że aż chce się użyć słowa “długaśna”. Szczególnie że stała jakaś taka przygarbiona i nieforemna, jakby słomka w kubku, ale taka zagięta, a w dodatku bardzo wymoczona. „Od tego, że dużo więcej i zupełnie inaczej jedzą niż kiedyś.” Jej babulinkę z tym metr pięćdziesiąt można było kiedyś nazwać Wysocką i nawet się nie zawstydzić i nie zdziwić, że takie nazwisko a tylko metr pięćdziesiąt. Helena nie znała za bardzo babci. Wiedziała jedynie, że na starość wyglądała jak pomarszczony ptaszek i że rodzice bali się zapraszać gości, bo lubiła wszystkim dokuczać. A musiała mieszkać z nimi, bo już niż zupełnie nie wiedziała, kim jest, ani tym bardziej, jak żyć i zrobić sobie kanapkę. Raz jak kuzyn Tomek przyprowadził swoją dziewczynę, to donośnie przy stole babcia zapytała „kim właściwie jest ta kobitka z krzywymi nogami?” i skończyły się wizyty. Skończył się też związek, ale tym chyba nikt akurat się nie przejął, bo babcia może i nie wiedziała kim sama jest, ale dość trafnie zauważyła, że kobitka miała potwornie krzywe nogi. Kobitka wyszła, a babcia zasiadła na ławce ciasnego warszawskiego balkonu, zdjęła pantofle, wcisnęła je w dywanik pod huśtawką i ziewnęła. „Coś nie widać tego morza dzisiaj”. W jakim świecie ona żyła? To nie była chwila starczej słabości, to było dobre dwadzieścia lat porządnej demencji.
Obraz babci w pamięci wnuczki był bardziej ukształtowany przez zdjęcia w kolorze sepii i zapach szaf, które po sobie zostawiła, niż przez te wspomnienia o jej zabawnych zachowaniach na starość, jak już nie pamiętała nic z wyjątkiem pojedynczych imion. A może były to dwie zupełnie różne postaci w jej głowie. Tuż po śmierci kojarzyła jej się z zapachem leków i oliwki nawilżającej, którą trzeba ją było smarować, żeby nie wyschła na wiór. Potem ten zapach gdzieś się ulotnił i zostały szafy i sepia i ta elegancka pani ze zdjęcia z pomalowanymi na delikatny róż paznokciami. Hela nie umiała malować paznokci.
Niewiele wiedziała o czasach „przed”, kiedy ludzie byli bliżej siebie, kiedy natura i przyroda mogły jeszcze kogoś wystraszyć, o czasach bez mikrochirurgii i ekranów i platform internetowych i blokad dojścia. Nie wiedziała, jak to było być babcią, osobą z połowy XX wieku, jak w ogóle wtedy dało się przeżyć choroby, zarazy, raka i promieniowanie z Czarnobyla. Jak to było umrzeć przed tym wszystkim, co wydarzyło się potem. Nawet nie wiedziała, czy nosiła kapelusze na co dzień, ale pewnie tak, skoro była taka niska. Wysokie kobiety źle wyglądają w kapeluszach.
Hela umiała za to zawijać włosy w ręcznik. Zawijanie włosów w ręcznik sprawiało, że wyglądała zdecydowanie bardziej elegancko. Spojrzała w lustro, zrobiła minę. Okej, nie ma dramatu. Rozebrać się, umyć, ubrać się i już. I tak codziennie albo raz na dwa dni. Przeczytała ostatnio, że zbyt częste mycie jest odpowiedzialne za spadek naszej odporności, a Hela odporność miała beznadziejną. Zawsze katar. Jak dziadek, fuj. To pewnie też swoje robiło. Rodzice chcieli, żeby była lekarzem, ale jak tu być lekarzem, jak się łapie każdą chorobę od wszystkich wokół? Uparcie patrzyła w lustro. Teraz nadchodził ten moment, w którym wypadałoby chociaż posmarować twarz kremem. Użyć tych wszystkich magicznych specyfików z łazienki, które dostawała rokrocznie pod choinkę. Czas na kobiece rytuały, pielęgnację piękna i takie tam. Ale Hela miała z tym problem i nie chodziło o to, że nie interesował jej jej własny wygląd – w końcu wpatrywała się w lustro przez ostatnie 5 minut analizując każdy centymetr swojej skóry, każdego pora i każdą niedoskonałość. Wiedziała, że tutaj powinna posmarować, a tam pozbyć się nadprogramowej brwi. Wyciągnięcie ręki w stronę umywalki było jednak ponad jej siły.
Nie posmarowawszy, nie przetarłszy, nie ruszywszy zakurzonych słoiczków, ruszyła do swojego pokoiku. Prawdziwy rytuał zaczął się dopiero wtedy, gdy położyła się na łóżku i wgapiła w pusty sufit. Parujące ciało. Cisza.
Nagle, zupełnie znienacka usłyszała szuranie w korytarzu. Nie musiała myśleć, żeby wiedzieć: otwierane drzwi, szuranie kapciami po drewnianej podłodze, odsuwanie krzesła, ale niezdarnie – tak jak to robią bezsilne osoby niskiego wzrostu. Zupełnie nie tak, jak robiłby to potencjalny włamywacz, który chciałby ukraść zupełnie-nie-wiadomo-co-wartościowego. Bo nic wartościowego tam nie było, ale to się zawsze tak mówi, groziła palcem mama Heleny. Jak ci powywracają szuflady do góry nogami, to się dowiesz, ile miałaś wartościowych rzeczy!
No ale nieważne. Takie dźwięki wydawała tylko ona.
I Hela to wiedziała na pewno. Tak jak wielu rzeczy nie była w życiu pewna, to tego akurat tak. Że to musi być babcia. Że znowu ją odwiedziła, tak jak robiła to od jakiegoś czasu. I ta pewność siedziała gdzieś w piersi, tak jak wstyd siedzi czasami w ramionach. Wiązanie szlafroka, pospieszne kroki w korytarzu, ale zanim korytarz, to słychać ten głos, zachrypnięty:
– Halo! Dacie mi coś do jedzenia? Zjadłabym coś!
***
Siedziała naprzeciwko babci z rękami założonymi na piersi. W jasnym świetle żarówki widziała dokładnie, że babcia siedzi naprzeciwko niej, widziała, jak zajada kanapki, które jej podała, jak charakterystycznie je gryzie. Nie miała większości zębów. Między gryzami siorbała herbatę. Kanapki znikały, chleb był prawdziwy, przed chwilą sama go kroiła. Po raz kolejny spotkała własną babcię we własnym mieszkaniu (choć po babci) i zupełnie się zdziwiła. Zdziwiła się tak, że nie zadawała pytań. No ale chleb był prawdziwy. I znikał. Babcia też musiała być, ale jak to możliwe?
– Babciu, co babcia tutaj robi? – odważyła się zadać pytanie między jednym kęsem a drugim. Babcia najwyraźniej nie dosłyszała.
– No – kiwnęła głową i dalej gryzła kanapkę.
– Babciu! – krzyknęła zdenerwowana Hela. – Co babcia tutaj robi?
Babcia spojrzała na nią niedowidzącym wzrokiem. Można się było domyślić, że dotknęła ją zaćma, ale osób z taką jak jej demencją nie operowano już wtedy. Potem pewnie jeszcze z 10 lat chodziła, widząc jak przez mgłę, ale co z tego, skoro nie była pewna nawet swojej tożsamości. Może to i lepiej, bo zamiast myśleć, że siedzi w bloku na balkonie, myślała, że jest na wczasach w Dębkach. Nie były jej potrzebne ani nowe oczy, ani nowe zęby. Nie miała pamięci, nie miała samej siebie.
– Przyszłam coś zjeść, głodna jestem. Dobrze, że mi dałaś Maju. Dziękuję.
Babcia mówiła tak zazwyczaj do jej mamy, a potem już do wszystkich opiekunek, które się nią zajmowały. Mają była każda miła osoba, która miała jasne włosy. Babcia bała się prosić osoby z ciemnymi włosami o przysługi, bo miała wrażenie, że im będzie musiała coś zapłacić za pracę, a nie była pewna, gdzie schowała pieniądze. No i tak to z nią było.
Ale nieważne. Skąd babcia wzięła się tutaj?
To pytanie płynęło gdzieś nad Heleną, chciała je zadać, ale jednocześnie bała się odpowiedzi, bała się, że zwariowała, albo że mieszkanie jest nawiedzone i nie będzie miała wyboru i będzie się musiała z niego wyprowadzić. Albo że babcia zrobi jej jakąś krzywdę, albo że oszaleje i jak zacznie mordować ludzi wokół siebie. Musi kupić kolejny chleb. Znowu chleb. Te wszystkie codzienne zadania strasznie ją wyczerpywały. Codziennie po chleb, po ser, po papier toaletowy, a jak babcia wpadnie to jeszcze więcej trzeba kupować. Chociaż z papieru jeszcze nie korzystała, ale kto ją tam wie. I tak wkoło Macieju.
– Cały chleb mi zjadłaś – powiedziała. – Znowu muszę jutro lecieć do sklepu przed pracą. A jakieś śniadanie muszę zjeść.
– Mam pieniądze to ci zapłacę. Z emerytury – wzruszyła ramionami staruszka, pewna swoich praw, obowiązków i przywilejów. Emerytowana najwyraźniej nieprzerwanie już od 1978 roku.
– Przecież ty już nie masz emerytury – odpowiedziała wnuczka delikatnie. „Bo nie żyjesz” miała ochotę dodać, ale babcia zawsze…
– Jeszcze mam. Mam ochotę sobie pożyć, to mam emeryturę i muszą mi płacić – powiedziała nie znoszącym sprzeciwu głosem. Palcami zebrała okruszki z talerzyka i wylizała to, co na nim zostało, mlasnęła bezzębnie. Z zamkniętymi oczami, z dokładnością pewnego siebie stworzenia, bez etykiety, ale z życiem. Hela obserwowała to z niecierpliwością, patrząc na nią zmrużyła nawet oczy. Babcia, jak gdyby nigdy nic, wstała od stołu, z tymi samymi półprzymkniętymi oczami i odwróciła się w stronę drzwi, żeby przejść do salonu. Na pamięć. Podciągnęła czarne, wytarte dresowe spodnie, zaszurała kapciami po drewnianej podłodze, zaskrzypiało. Miała płaską i szeroką pupę, tak szeroką, jak potrafią mieć tylko bardzo stare panie, które już naprawdę długo się nasiedziały. Chwilę później słychać było niekontrolowane opadanie tej pupy na fotel (babcia nie miała wiele siły w kolanach, więc jak zdecydowała się siadać, to była to kwestia być albo nie być) i szum włączonego telewizora.
Helena westchnęła. Już miała wstać, żeby posprzątać bałagan, który jej babcia na stole zostawiła (choć tutaj trzeba jej było przyznać, że okruszki wszystkie wysprzątała), gdy nagle trzasnęły drzwi wejściowe. Helena zamarła, usłyszała tylko kilka szybkich ruchów w przedpokoju i stukanie wysokich obcasów. Do kuchni weszła starsza zadbana pani, na pierwszy rzut oka około pięćdziesiątki, ale mogła też mieć więcej. W kapeluszu. Czerwona szminka. Postać niewielka, ale magnetyzująca. Margaret Thatcher normalnie. Miała na sobie obszerny wełniany płaszcz bardzo elegancki. Wywinięte masywne mankiety dodawały jej postaci lekkości. Pachniało od niej sepią.
– Siedź, siedź kochanie. Ja się tym zajmę – wypięła spinkę z kapelusza, położyła go na stole. Przechodząc w stronę salonu pogłaskała unieruchomioną Helenę po policzku. Zamknęła za sobą drzwi. Brak zbędnego gadania. Szum telewizora ucichł.
***
Obudziła się kilka godzin później. Zegar wskazywał 2:30. Na stole stał talerzyk bez ani jednego okruszka, a obok niego leżał stary kapelusz babci. Zapalone światło wskazywało na to, że usnęła w zupełnie niekontrolowany sposób. Podniosła się. W salonie nikogo nie było. Telewizor był wyciszony, ale na ekranie pływała rybka z programu dla dzieci. Chrapała pod wodą. Hela przeniosła się do łóżka.
Autorka tekstu: Małgosia Hermanowicz – czasami pisze, ale głównie zajmuje się organizacją działalności kreatywnej innych ludzi. Mieszka w Amsterdamie i tęskni. Kiedyś zajmowała się opowiadaniem historii niepotrzebnych na @acotokomupotrzebne , ale dobrobyt odjął jej wenę. Ostatnio w wolnych chwilach współprowadzi szkołę jogi online @udanayoga__
Autorka ilustracji: Hanna Kaszewska (1989) – ilustratorka i artystka interdyscyplinarna. Proces twórczy traktuje jako próbę zrozumienia siebie i otaczającego ją świata.
www: kaszewska.eu
Instagram: @kaszewskah