„Bo smutna prawda jest taka, że im w Polsce gorzej się działo, tym większa swobodę działania zyskiwały kobiety. Gdy mężczyźni ginęli na wojnach, przebywali w więzieniach czy na zesłaniu – ich żony i córki dochodziły do głosu. Gdy gospodarka była w ruinie i liczyła się każda para rąk do pracy – kobiety szybciutko wracały do łask, gdy kraj miał szansę odrodzić się z niebytu i ważny był każdy głos – kobiety cudownie uzyskiwały prawa wyborcze” – pisze Anna Kowalczyk. Ale potem kobiety spychało się w kąt, robiło z nich ładne tło, zapominało się o nich i zabierało im głos. Autorka „Brakującej połowy dziejów” im tę pamięć przywraca.
Czy czytając książkę lub oglądając film, macie czasem wrażenie, że czekałyście na dany tytuł całe swoje życie? Że nie zdawałyście sobie z tego sprawy, ale niezwykle potrzebowaliście tego jednego dzieła, tej jednej opowieści? Ja miałam tak właśnie z „Brakującą połową dziejów” Anna Kowalczyk, blogerki, Boskiej Matki. Przewracając kolejne strony, czułam się w końcu spełniona.
To bowiem dobry kawał herstorii (postuluję o włączenie tego słowa, alternatywy dla męskocentrycznej historii, do słowników), a właściwie tej herstorii kompendium.
Kowalczyk, dziennikarka i blogerka, zdała sobie bowiem sprawę, że kobiety nie dysponują żadnym brykiem dotyczących życia kobiet na ziemiach polskich na przestrzeniach lat. I postanowiła to zmienić. Chwała jej za to, że nie tylko wpadła na pomysł stworzenia takiego herstorycznego kompendium, ale także za to, że nie zniechęciła jej ogromna (wbrew pozorom) ilość materiału i perspektywa długich tygodni i miesięcy mozolnej pracy. Za to należy jej się honorowe miejsce w herstorii.
Spytacie: ale po co nam właściwie taka książka? A odpowiedzcie sobie na pytanie, co wiecie o historii kobiet? Jeśli mam być całkowicie szczera, to wiem, że: uzyskały prawa wyborcze w 1918 roku. Że były wiernymi lub niewiernymi żonami królów. Że w średniowieczu wiele z nich uważano za czarownice i mordowano. Że przez całe wieki były zależne od mężczyzn, nie mogły o sobie decydować i uprawiać „męskich” zawodów. Że często umierały w połogu.
A jakie znam słynne Polki? Hm, Dobrawę, królowe: Jadwigę, Bonę, Marysieńkę, Curie-Skłodowską, siostrę Faustynę. I w sumie… tyle?
Właśnie taki maleńki kawałeczek herstorii (chociaż może trochę większy, bo dołączyć do tego należy wszelkie opowieści mam i babć), poznajemy w szkołach. Bo wciąż uczymy się historii, dziejów mężczyzn, a wojny są ciekawsze niż obyczajowość. A przecież kobiety to połowa (połowa!) populacji. Dlaczego pomijamy je w podręcznikach, prawie nic o nich nie wiemy? Jasne, przez stulecia miały mniejsze możliwości rozwoju i nie mogły być generałkami czy przywódczyniami, ale co z tymi wszystkimi matkami, żonami, siostrami, córkami? Szlachciankami, chłopkami, mieszczankami? Kobietami, dziewczynami, dziewczynkami? Gdzie one są?
Kowalczyk skupia się właśnie na nich, przywraca im pamięć. Bo nie samymi dzielnymi mężami żyje człowiek. Opowiada o pierwszych kobietach, o prawach, edukacji, pracy czy polityce Polek. O tym, dlaczego nie znamy historii kobiet (podpowiedź: spory wpływ ma tu nasz męskocentryczny język polski i te przeklęte końcówki). O tym, że Słowianie prawdopodobnie czcili Pramatkę i że w PRL-u kobiety miały łatwiejszy dostęp do aborcji niż dziś. I o tym, dlaczego kobiety tak mało kiedyś się buntowały (co często im się zarzuca) oraz o przyjęciu pierwszych studentek w Krakowie przez studentów-mężczyzn.
Wszystko to napisane przystępnym, żartobliwym i soczystym językiem Kowalczyk oraz okraszone niezastąpionymi i zawsze w punkt ilustracjami Marty Frej.
Dlatego biegnijcie po książkę Kowalczyk, chłońcie hershistorię, potem uczcie się jej więcej i więcej, i więcej. Poznajcie kobiety, dzięki którym jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. I dzięki, którym możemy walczyć dalej.
________________________________
autorka tekstu: Ola Gersz – ukończyła filologię polską i kulturoznawstwo na Uniwersytecie Warszawskim, pracuje w mediach. Pisze, czyta, ogląda, słucha, podróżuje. Uzależniona od Netflixa, Spotify, amerykańskiej literatury feministycznej, produkcji Marvela, filmów Sofii Coppoli i czerwonej szminki. 29 wiosen nie przeszkadza jej zaczytywać się w powieściach young adult i szczerą miłością kochać disneyowskie animacje.