Kiedy myślę o ciele kobiecym w literaturze, od razu przypominam sobie ascetyczne wiersze Anny Świrszczyńskiej. Ta poetka, znana teraz trochę bardziej dzięki niedawnej publikacji jej dziennika (Jeszcze kocham. Zapiski intymne), przebyła długą drogę do stworzenia w pełni autonomicznego stylu. Ale warto było czekać, ponieważ dojrzała pisarka rozwijała się ku coraz większemu minimalizmowi estetycznemu i dzięki temu zaczęła opisywać swoje doświadczenia w bardziej dobitny sposób. Mimo tego, że tworzyła w trudnych dla kobiet czasach PRL-u, nie bała się pisać odważnie. Jej twórczość była jawnie feministyczna, choć nie miała dostępu do tekstów zachodnich badaczek tego nurtu. Jak można się domyślić, jej głos był wyjątkowo odrębny.

Świrszczyńska brała udział w powstaniu warszawskim i po wielu latach opisała doświadczenia wojenne w tomie Budowałam barykadę. Opowiada tam o traumatycznych wydarzeniach z punktu widzenia sanitariuszki. Nie skupia się na heroizmie, lecz na zwykłej codzienności. Jej perspektywa obejmuje brzuchy z wyprutymi wnętrznościami, czyszczenie ekskrementów, gnijące trupy, straszliwy głód. Przeżycia ciała w nieludzkich warunkach. Zamiast o pięknych i młodych powstańcach, pisze o umieraniu w smrodzie i brudzie. Zwraca uwagę na fizjologię wojny i dla wielu jest to szokujące. Prawie nikt o tym nie mówi, bo nie jest to łatwy i ładny obraz.

Oprócz przeżyć wojennych poetka opisuje przełomowe wydarzenia w życiu każdej kobiety związane właśnie z ciałem. Ważnym tego przykładem jest motyw porodu. Świrszczyńska w utworze Mówi czarna kobieta wskazuje na pierwotność i surowość aktu narodzin, odziera go z wszelkich natchnionych uczuć, pozostawia sam fakt biologiczny: matka leży, krzyczy, rodzi, po czym patrzy w niebo. Bez zbędnych epitetów, cała nieubłagana konieczność w kilku zdaniach. W Narodzinach człowieka pisarka pokazuje nam ściekającą krew spomiędzy nóg, ogromny i ciężki brzuch. Rodząca trzęsie się, jakby umierała. Wolałaby wydać dziecko na świat wśród natury: „w ogrodzie o świcie, na cichej trawie, w chłodzie rosy”. Musi jednak leżeć na „sali tortur” wśród mężczyzn, którzy nie należą do tej sfery kobiecego świata. Nie rozumieją go, wkraczają z maskami, gumowymi rękawiczkami, igłami i skalpelami, po czym wydzierają dziecko z jej ciała. Naruszają biologiczny porządek tego aktu, matka nie może go przeżyć po swojemu, musi tkwić na „białym ceratowym łożu tortury”. W Zwykłym porodzie Świrszczyńska przyrównuje rodzenie do męczarni. Kobieta „wyje jak zwierze’, a lekarz wkracza w jej ciało z ostrzem. Nie występuje tutaj nastrój pogodnego wyczekiwania na cud narodzin i poetka narusza tym samym całą mitologię, która narosła wokół tego tematu. Pisarka w wyjątkowy sposób komentuje także zmiany cielesne po porodzie:

Ma prawo mieć gruby brzuch,
jej brzuch urodził pięcioro dzieci.
Grzały się przy nim,
był słońcem ich dzieciństwa.
Pięcioro dzieci odeszło,
został jej gruby brzuch.
Ten brzuch
jest piękny.

Tym samym nie jest dla niej ważny aspekt estetyczny, lecz sam fakt dysponowania życiem, który jest zarezerwowany tylko dla kobiet.

Świrszczyńska pyta często o naturę uczucia odczuwanego przez matkę. Czy ma w sobie pierwiastek samolubny i egoistyczny? A może ma charakter jedynie biologicznej funkcji, której człowiek nie może się przeciwstawić? W wierszu Jestem kocicą pisarka przywołuje wizerunek samicy i suki, która opiekuje się swoimi szczeniętami. Odziera macierzyństwo z kulturowej otoczki i pozostawia szczęście matki ze spełnienia swojego instynktu. W utworze Co to jest szyszynka również podkreślony zostaje biologiczny fenomen ciała małego człowieka:

Poruszają się płuca, trawią jelita,
gruczoły pracują gorliwie,
z biochemicznych procesów snu
wyrasta
roślinność sennego marzenia.

Potem przechodzi do rozważań na temat swojej tożsamości i relacji z nowo narodzonym:

Czy należysz do mnie?
Ja sama
nie należę do siebie.

Kobieta mówi, że w zasadzie jej cielesność jest dla niej zagadką:

ciało spełnia swoją pracę,
którą znam bardzo mało.
O czynności szyszynki wiem tak niewiele.
Cóż mnie właściwie łączy
z moim ciałem.

Kobieta nie może się nadziwić, że jeszcze nie dawno jej dziecko było jej częścią, a teraz jest osobną jednostką, co sprawia, że czuje się wyobcowana:

nie mam mnie w tobie
i nie mam mnie we mnie.
Jak zimno.
Bezdomna patrzę drżąc
na dwa nasze ciała

Wiecznie tresowane i szkolone ciało kobiece, u Świrszczyńskiej może się w końcu uwolnić od ról społecznych, które bazują na płci. Poetka opisuje przeżycia sprzeczne z założeniami mitu „prawdziwej” kobiety. Jak jej się to udaje? Przede wszystkim rezygnuje z wszelkich chwytów, które upiększają bądź idealizują przeżycia podmiotu. Pozbycie się stylizacji i estetyzacji pozwoliło pokazać ciało kobiece bez żadnych uprzedzeń i stereotypów.    

Świrszczyńska pomimo czasów niesprzyjających wsłuchiwaniu się w autentyczne głosy kobiece stworzyła język, który pozwalał jej opisać swoje doświadczenia cielesności. Pisała bez skrupułów o „obrzydliwej” fizjologii. Nie zgadzała się z Kartezjańskim rozgraniczeniem ciała, które jest wyłącznie „pojemnikiem” i więzieniem dla wyższego i ważniejszego ducha, będącego czymś zupełnie odmiennym i stanowiącym istotę człowieka. Udało jej się pokazać ważność ciała. Dla poetki posiadanie go jest wartością samą w sobie.


Autorka tekstu: Aleksandra Lasota (26) – wieczna studentka, niewinna czarodziejka, jeździ pociągami pod specjalnym nadzorem i często tańczy do deszczowej piosenki. Oprócz tego marzy o rzymskich wakacjach.

Autorka ilustracji: Patrycja Engele – nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. Ma licencjat z ekonomii, magistra z e-biznesu, pracuje w IT, a w wolnym czasie podyplomowo studiuje rolnictwo, uczy się gry na ukulele i rysuje. A przede wszystkim kocha spać i dobrze zjeść.
Instagram: @engele_art