Dom jest pragnieniem zapomnienia, że jest coś poza nim. To tęsknota zamknięta w czterech ceglanych ścianach – że mogę być po prostu, że znam znaczenie słowa: „przyjemność”, że uda mi się znów nawiązać dialog ze swoimi emocjami.

Cisza rozlewa się po moim ciele. Ma konsystencję syropu klonowego. Spływa po wewnętrznej warstwie pulsującej skóry. To moja wyobraźnia płata figle i pozwala uwierzyć, że miejsce może spełniać funkcję magiczną. Zamykam oczy i widzę dziewuszkę, która wychodziła rano szukać poziomek i pleść wianki ze stokrotek i mleczy. Na białym suficie odtwarzam projekcję wspomnień: kąpieli w stawie, jedzenia jabłek siedząc na gałęzi drzewa, nocy spędzonych na podłodze w salonie z koleżankami, wyginania się na trzepaku.

Ten dom siedzi we mnie. Wibruje i przywołuje dziecko, które nie znało lęku o życie osoby, którą kocha; nie doświadczyło stanu, który paraliżuje kończyny i blokuje zmysły.
Dom jest samotnością. Chcę do niego wracać, żeby rozpoznać, gdzie się kończę ja i gdzie ty się zaczynasz. Bo to wszystko mi się miesza i zespala. Chwytam siebie w zęby, po czym znikam na dobre i szukam siebie miesiącami, żeby w końcu znaleźć moją dłoń w tobie, moje udo w niej, a klatkę piersiową – gdzieś pomiędzy nimi obiema.

Dlatego przychodzę do domu. Próbuję znaleźć siebie w fusach czarnej herbaty mojego ojca, przeglądam stare albumy. Zanurzam się w fałdy pościeli, w której zostawiliśmy zapach kakao.
Nie ma.
Z tego, co nazwaliśmy domem, przetrwało nasze marzenie osadzenia się w rzeczywistości poprzez fizyczne zdefiniowanie swojego miejsca.
Autorka tekstu i zdjęć: Karola Kosecka (20) – gdyby była owocem, byłaby mandarynką; gdyby była częścią ciała, byłaby kolanem; gdyby zapachem – przesłodzonym. Lubi coś zmieniać. Nie lubi odległości.
Instagram: @karolakosecka
Facebook: @karolina.kosecka.3