Otwieram oczy. Słyszę, jak inni rozmawiają, ale ich nie rozumiem. Siedzimy w swoich boksach. Dopóki nie wstanę lub nie wychylę się, aby spojrzeć na kogoś, jestem oderwana od tej społeczności. Zamykam oczy. Przyglądam się osobom głuchym. Czasem patrzę na ich przynależności – elementy egzystencji, których mi brak. Żywię przekonanie, że niektóre z nich byłyby miłą dolewką do trawienia mojej codzienności. Nie chciałabym dreptać ich ścieżką – zdjąć swoją skórę i przybrać ich, ad finem. Jednakże miło byłoby mieć swoją społeczność i swój język. Odkryć własny kolektyw.

Proszę powtórzyć

Osoby słabosłyszące nie pasują w pełni do grupy słyszących lub głuchych – tkwią w czymś pomiędzy. Bywają dyskryminowane w obydwu społecznościach. Odrzucane, aż z czasem odkrywają, że bycie wykluczonym to rutyna, o którą nie muszą dbać. Odczuwają deficyt przynależności. Media milczą, a ich problemów na pewno nie zobaczycie na wielkim ekranie. Nie otrzymują zachęt, aby uczyć się języka migowego. Kiedy chcą pobyć “wśród swoich”, mogą liczyć jedynie na jakieś drobne pogawędki na tematycznych grupach facebookowych. Osoby słabosłyszące to z roku na rok coraz większa grupa osób. Są w każdym przedszkolu, szkole i pracy. I ja do nich należę. Czasem czuję, że jedną nogą stoimy w dźwiękach i korzystamy z dobrobytów, jak chociażby rozmowa czy muzyka. Drugą nogą stoimy w ciszy – pomagają nam sygnalizacje świetlne, mamy problem z wizytami u lekarza lub w urzędzie. Większość z nas wygląda właśnie w ten sposób; rozkraczona, stąpając nierówno na granicy, przechylając się co rusz w inną stronę.

Wezwanie do służby

Miałam 7 lat, kiedy zdiagnozowano u mnie wadę słuchu. Zaczęłam chodzić do szkoły muzycznej i grać na skrzypcach. Po krótkim czasie fałszowałam – nie słyszałam niektórych nut. Oprócz niedosłuchu występuje wada wymowy, co często łączy się z tym schorzeniem. Ciężko jest uświadomić dziecku, że diagnoza przybita pieczątką u lekarza jest swego rodzaju agonią fazy, gdzie postrzegaliśmy siebie jako zdrowego człowieka. Agonią, bo śmierć przychodzi w procesie uświadamiania – przez nas, bliskich i obcych. Zaczyna się batalia z czymś nieuchwytnym, podobnie jak w “Pożegnaniu z bronią”. I podobnie jak w wersach Hemingwaya, długo nie potrafisz odnaleźć dla siebie miejsca.

Kiedy dorastałam dość wcześnie zdałam sobie sprawę, że mój “uszczerbek” nie jest najgorszy sam w sobie. Najbardziej bolał brak edukacji na temat moich problemów, w tym wśród nauczycieli. Byłam jednym z tych ciekawskich, wiecznie uśmiechniętych dzieci, które niczego się nie bały. Wszędzie było mnie pełno. Pamiętam jak w podstawówce miałam na tyle silny charakter, że nie reagowałam na żadne przedrzeźnianie mojej wady wymowy, czy robienie sobie rozrywki z moich aparatów słuchowych. Ale każdy charakter można złamać.

Pamiętam salwy śmiechu, kiedy nie dosłyszałam słów nauczyciela na lekcji, który mówił do mnie z tyłu klasy. Wstyd, gdy musiałam któryś już raz tłumaczyć, że nie jestem w stanie wykonywać zadań ze słuchu na języku obcym. Każde odmienności są szybko alienowane, a ja na pewno się wyróżniałam. W gimnazjum byłam mocno gnębiona. Na początku pierwszej klasy otrzymałam nawet przezwisko “głuchek”. Wesoła dziewczynka wkroczyła w wiek dojrzewania, gdzie pierwszy raz nauczyła się stosować mowę nienawiści i ukierunkowała ją w swoją stronę.

Biała flaga

Kiedy poszłam do liceum, miałam nadzieję na nowy rozdział. Nieznane osoby i nauczyciele, obce ściany i kolejny dzwonek na lekcję, którego nie słyszałam. Rany były świeże, goiły się wyjątkowo wolno. Nikt nie nauczył mnie ich opatrzyć. Na początku roku nie zaznałam żadnych przykrości. Siedziałam cicho, wgłębiona w siebie, starając się nawet nie nawiązywać relacji. Skumulowana negatywna energia i stres z poprzedniej szkoły spowodowały moją ucieczkę. Bałam się, że historia znów się powtórzy, a ja nie będę tym razem na tyle silna, aby przez to przebrnąć. Wywiesiłam białą flagę i rozpoczęłam edukację indywidualną. Odcięta od świata i ludzi skończyłam liceum. Co gorsze, naprawdę wierzyłam w to, że jest dobrze. Wmawiałam sobie, że wybrałam najlepszą drogę i wcale nie odczuwam nieszczęścia.

Powrót do domu

Po maturze nie wiedziałam, kim jestem ani czego chcę. Widziałam milion kierunków, ale wycofywałam się przed postawieniem jakiegokolwiek kroku. Moja samoocena zniknęła w trójkącie bermudzkim, widoki na przyszłość zakryłam żaluzjami. Znacie może ten mniej znany cytat Marilyn Monroe? “Chęć stania się kimś innym jest marnotrawstwem osoby, którą jesteś”. Spędziłam lata na chęci bycia kimś innym. Lepiej słyszącym, wyraźniej mówiącym. Skupiałam się na tym, czego już nie mogłam mieć i zapomniałam o możliwości zaakceptowania stanu rzeczy. Mózg działał na zwiększonych obrotach. Mogłam zająć się czymś, co mnie nie pasjonuje, ale nie będzie to ode mnie wymagało współpracy z ludźmi. To byłaby bezpieczna, choć smutna opcja. Mogłam również się spełniać w czymś, czego jeszcze nie odkryłam, nie zważając na przeszkody. Dać sobie pozwolenie, na poznanie fascynacji. Wtedy żołądek się kurczył, a myśli były czarniejsze od nocy. Parafrazując, nie byłam już dzielna, kochanie. Byłam złamana. Oni mnie złamali. Dodam, że również i ja sama byłam winowajcą.

Rekonwalescencja

Któregoś dnia zobaczyłam możliwość odbycia praktyk w dziale marketingu internetowego. Wakacje po szkole średniej trwały, a ja miałam masę czasu do zagospodarowania.Kiedy je rozpoczęłam, poczułam motylki w brzuchu, nie mogłam spać i cieszyłam się na widok nowych wyzwań. Czytałam blogi i książki branżowe, kiedy tylko miałam czas. Szukałam nowych możliwości rozwoju. Ostatecznie nie tylko pogłębiałam wiedzę teoretyczną zawodu, ale również odkrywałam uśpione w sobie zasoby. Jedną z lektur, która wpadła mi w tamtym czasie w ręce, była autorstwa Sergiusza Trzeciaka zatytułowana “Coaching marki osobistej”. Książka traktowała m.in. o wartościach osobistych i zawodowych, budowaniu wizerunku, uświadamianiu sobie swoich mocnych i słabych stron. Kiedy doszłam do tego, znów zaczęłam wątpić.

Postanowiłam napisać do autora. Opowiedziałam mu o sobie i mojej wadzie słuchu, zastanawiając się, czy marketing internetowy to miejsce dla mnie. Ku mojemu zdziwieniu, Sergiusz odpisał. Nie byle jak, ale z mocnym kopniakiem motywacyjnym. “Skoro Hellen Keller dała radę być działaczką społeczną, uczyć się języków, skończyć edukację – czemu Ty masz nie dać rady?”. Dla wszystkich niedoinformowanych – Helen Keller była wybitną osobą. Jako dziecko, w wyniku choroby, straciła słuch i wzrok. Samo myślenie o ciemności i ciszy w jednej chwili przyprawia o dreszcze. Jednak czytając o niej, człowiek zaczyna odnosić wrażenie, że jej życie było głośne i pełne kolorów. Nauczyła się czytać, pisać – co więcej, została pisarką. Walczyła o prawa osób niepełnosprawnych. Została wykładowcą. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że nie należy się poddawać i sprawić, aby jedna rzecz zdeterminowała całe twoje życie jako przegrane. Postanowiłam przestać lamentować, uświadamiając sobie, że tak naprawdę nie mam najgorzej.

Wiecie, nie wierzę w coaching. W propagowanie pustych haseł. Wierzę jednak w słowa i w to, jakie emocje one wzbudzają. Czasem wystarczy usłyszeć jedno zdanie, aby obudzić to, co myślałeś, że umarło. Wtedy możesz pogrzebać rozdział rozpierającej destrukcji, która jeszcze chwilę i rozerwałaby ci pompę krwi. W ten sposób zakończyłam ponad 10 lat życia.

Batalia – praca

Od tego czasu minęło 6 lat. Zabawne jest wspomnienie o tym, jak mając 19 lat umiałam wypisać całą kartkę ze swoimi wadami i żadnych zalet. Moja pewność siebie powstała z grobu w mocniejszej powłoce. Będziesz szczęśliwy Erneście – kość się zrosła i odnalazłam swoje miejsce. Jedno się jednak nigdy nie zmieni – toczenie bitwy. Stało się to dzięki zaakceptowaniu siebie i zaprzestania myśli “a gdyby…”. Wciąż zdarzają się wykluczenia, dyskryminacyjne sytuacje, ale już inaczej to odczuwam. Oczywiście, staram się walczyć o swoje prawa. Jednak nie zżera to już sporych zasobów emocjonalnych.

Pracuję w marketingu internetowym. Nauczyłam się mówić głośno o wadzie słuchu bez poczucia wstydu. Zawsze komunikowałam o tym na rozmowach kwalifikacyjnych, aby wyczulić pracodawców na moje prawie zerowe rozumienie mowy przez sprzęty elektroniczne, w tym – przez telefon. Kilka razy wycofano się z ofertą współpracy. Innym razem mówiono “nie ma sprawy”, aby w trakcie mojego zatrudnienia wmuszać we mnie zadzwonienie do klienta, mówiąc “spróbuj, może nie będzie tak źle”. Powodowało to dużo stresu, jak i nieraz stawiało mnie to w pozycji osoby niekompetentnej, gdyż źle zrozumiałam polecenia.

U lekarza medycyny pracy miałam problemy z dostaniem zgody, mimo że pracodawca wiedział o moim stanie zdrowia, kiedy mnie zatrudniał. Często stosowaną taktyką jest stawanie za słabosłyszącym i szeptanie wyrazów, które ma się powtarzać. Wyjaśnię: słuch sprawdza się jedynie poprzez specjalistyczne sprzęty.

Atmosfera w pracy i poza nią bywała i wciąż jest ciężka. Zawsze starałam się informować kolegów o tym, że mogę ich nie dosłyszeć. Mimo to docierały do mnie teksty typu: “co ty, głucha jesteś?”, “jezus, mówię do ciebie, halo”, “czy ty mnie ignorujesz, że mi nie odpowiadasz?”. Moje nie włączanie się w dyskusje jest odbierane nie raz jako wywyższanie się, celowe alienowanie i ignorancja. Niezrozumienie jest traktowane jako rozkojarzenie, nieuwaga, zamyślenie. Są przypisywane mi cechy, które mnie nie definiują.

Zauważyłam, że najczęściej występującym przeświadczeniem jest “skoro masz aparaty, to chyba dobrze słyszysz?”. Błąd. Ogromny. W aparatach słyszę głośniej, w tym docierają do mnie dźwięki, których bez nich nie słyszę. Mechaniczne dźwięki. Nie ułatwia to jednak rozumienia mowy. Więc jeśli kiedykolwiek usłyszycie od kogoś “słyszę, ale nie rozumiem”, już wiecie o co chodzi.

Ja wybrałam drogę, głośnego mówienia o swoich zdrowotnych mankamentach, ale wiem, że są osoby słabosłyszące, które je ukrywają. Boją się, że nie dostaną pracy lub będą przez to inaczej odbierani. Przeżywają przeogromny stres wykonując codzienne obowiązki. Niekiedy zawalają, niekiedy zostają zwolnieni. Idą na rozmowę i znów sytuacja się powtarza.

Batalia – życie codzienne

Zdrowych wkurza w ZUSie długa kolejka – mnie stresuje, gdy nie rozumiem pani zza okienka. U lekarza nasłuchuję, kiedy mnie zawoła, a nie zawsze zrozumiem swoje własne nazwisko. W pubie wcale się nie odprężam. Pub to chyba najbardziej stresujące dla mnie miejsce do spotkań towarzyskich. Trudno jest mi ogarnąć rozmowy przy stole. Naprawdę, mogę nadwyrężyć sobie kark przy odwracaniu co chwilę głowy. A gdy czegoś nie zrozumiem? Nie zawsze proszę o powtórzenie. Ludzie nie wiedzą, jak powtarzać. Mówią np. z tą samą szybkością, używając tej samej intonacji. Na dodatek jestem wtedy świadkiem przeogromnej irytacji. Czasem więc chcę wierzyć w to, że mogę ominąć tę sytuację i jakoś to będzie.

Savoir vivre

Wydaje mi się, że lepiej osobom słyszącym jest zaakceptować jak pomóc głuchym niż jak mogą pomóc słabosłyszącym. Myślę, że bierze się to z braku wiedzy i ignorowania tych tematów. Dlatego, jeśli pracujesz/widujesz się z osobą słabosłyszącą, przestrzegaj kilku zasad, aby zapewnić jej komfort:

  • mów do niej wtedy, kiedy widzi Twoją twarz,
  • jeśli prosi Cię o powtórzenie, mów wolniej z bardziej stonowaną intonacją – jeśli znów nie zrozumie, postaraj powiedzieć to innymi słowami,
  • bądź cierpliwy i zawsze pamiętaj o jej niedosłuchu – jeśli osoba nie reaguje na Twoje wołanie, to nie dlatego, że Cię celowo ignoruje,
  • nie zmuszaj jej do wykonywania połączeń telefonicznych lub rozmów poprzez skype,
  • po spotkaniu postaraj się jej przesłać e-mailem najważniejsze punkty spotkania z uwzględnieniem jej zadań, aby nie doszło do nieporozumień – robiłam tak kiedyś dla innego kolegi po spotkaniu, gdyż jak na ironię wyznaczyli do tego mnie,
  • jeśli organizujesz spotkanie lub rozmowę, postaraj się upewnić, że pokój ma odpowiednią akustykę – czyli nie roznosi dźwięku po całym pomieszczeniu,
  • pod żadnym pozorem nie rób kąśliwych uwag odnoszących się do jej słuchu lub wymowy – to jest coś, na co ona nie ma wpływu, zwracania na to uwagi nic nie da,
  • stosuj wszystkie powyższe zasady obojętnie od tego, czy ma założone aparaty słuchowe.

Co dalej

Rok temu przypomniałam sobie o swojej pasji – pisaniu. Zaczęłam znów ją rozwijać i nawet nieco publikować. Znów czeka mnie wyzwanie. W końcu dużą częścią bycia np. poetom jest czytanie swoich wierszy. Nie wiem jeszcze, jak się w tym odnajdę. Wiem jednak, że wybrukuję swoją drogę, aby nie tarzać się w błocie.


>>Tutaj<< możecie podpisać petycję w sprawie tragicznej sytuacji osób korzystających z aparatów słuchowych, które muszą przez wiele lat czekać w kolejkach na wymianę procesorów niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania urządzeń.


Autorka tekstu: Maria Czekańska (ur. 1995) jest poetką przed debiutem książkowym. Dotychczas publikowała w „Odrze”, „Wizjach”, „Babińcu literackim”, „Śląskiej Strefie Gender” i „Nowej Orgii Myśli”. Jej pasją jest chodzenie na skrajach. Mieszka w Zabrzu. Zawodowo od 19 roku życia jest związana z marketingiem internetowym.

Autor ilustracji: Łukasz Grzesiak – niedoszły prawnik ale na jego szczęście i każdego, którego miałby bronić, los chciał inaczej. Student drugiego roku grafiki, pasjonat folkloru przedwojennej Warszawy i Wszelakich ziółek do picia. 
Instagram: @dla_zabawyy