Kiedy rok temu firmy zamknęły biura, nikt się tym w Polsce specjalnie nie przejmował. Nie zabieraliśmy gromadnie naszego dobytku z biurkowych przestrzeni, bo zwyczajnie liczyliśmy na to, że za dwa tygodnie będzie wielki comeback i resztka herbaty pozostawiona na biurku nie zdąży nawet zapleśnieć.
Teraz, rok później, musieliśmy odbudować sobie biura w domowej przestrzeni, już bez tego kubka z zapleśniałą herbatą, który pozostał w firmie. Jak pandemia zmieniła nasze domy? Początkowo skonstruowaliśmy z nich bunkry. W czasie pierwszej masowej paniki z półek sklepowych najpierw znikły zapasy papieru toaletowego, a potem makaronów. Viralami stały się filimiki na Instagramie, w których koty przeskakiwały przez coraz wyższe barykady ustawione z rolek papieru toaletowego.

Czy tylko koty zyskały nowe atrakcje w zamieszkiwanych przez nas przestrzeniach? Wszystkie domowe zwierzęta zyskały stały kontakt ze swoimi właścicielami. Wielu z nas dopiero w trakcie pandemii zdecydowało się na adopcję psa, kota czy wzięcie do akwarium chomika. Zwierzęta tłumniej zasiedliły naszą domową przestrzeń, która kurczyła się coraz bardziej. Castorama, Obi i Ikea doświadczyły prawdziwego oblężenia, kiedy rzuciliśmy się na działy ogrodowe, mając nadzieję na sprawienie, że nasze domy staną się bardziej zielone, utlenione i przypominające upragnione przez wszystkich miejskie dżungle.
Wraz z roślinami, przywieźliśmy też biurka, krzesła i pudła do magazynowania. Kto mógł sobie na to pozwolić, prędzej czy później decydował się na domeblowanie domu tak, żeby wyodrębnić z niego część biurową. Z laptopa, wiadomo, można korzystać i w kuchni, ale po kilku miesiącach codziennego klikania z kanapy, fotela wypoczynkowego czy, co gorsze, z łóżka, siadały i najbardziej wytrzymałe kręgosłupy.

W domach zrobiło się więc dość tłoczno. Koty przemykały między jukami i mikropalmami, a my kombinowaliśmy, gdzie dostawić to nowe biurko. I to tak, żeby nie blokowało piekarnika, jednocześnie nie wchodząc do wanny.
Skonfrontowaliśmy się z tym, że nasze kawalerki, dwupokojowe mieszkania do 36 metrów kwadratowych i garsoniery bez balkonu to wynalazek kapitalizmu, który być może jeszcze się sprawdzał w przedcovidowej rzeczywistości, ale na lockdownie jest w nich po prostu ciasno i tłoczno. Ci z nas, którzy kupowali mieszkania w tzw. dobrej lokalizacji, czyli do pięciu przystanków tramwajowych od centrum, spłacają kredyt w poczuciu, że tej linii tramwajowej za oknem mogłoby wcale nie być. Kto nie zamieniłby teraz mikrokawalerki w centrum Krakowa na szeregowy domek pod Laskiem Wolskim? A i kredyt byłby porównywalny.

Oczywiście, wszystkie te kwestie to problemy pierwszego świata, kiedy pomyśli się o dzieciakach w trakcie nauczania początkowego, które nie mają jak budować więzi z rówieśnikami ze szkoły, bo ich po prostu nie widzą. Zastanówmy się nad sytuacją wszystkich cyfrowo wykluczonych z powodów finansowych, czyli domy, w których na każde dziecko w wieku szkolnym nie przypada osobny laptop, bez szans na dotację czy jakąkolwiek pomoc. Takie dzieciaki, póki co, zniknęły z systemów szkolnictwa. Na jak długo? Kto to wie?
Następnym razem, kiedy nasz kot będzie pasł się na starannie wyselekcjonowanym zamioculcasie z Lidla, pamiętajmy, że trudno o większą błahostkę. Zamioculcas to “żelazna roślina” – przeżyje nawet domowego mruczka.
Autorka tekstu i zdjęć: Agata Wieczorowska – filolożka języków obcych (angielski) i bardzo obcych (portugalski i rumuński). Absolwentka Szkoły Pisania Powieści Marii Kuli (2017-2018). Z urodzenia Białostoczanka, z zamiłowania Krakuska. Laureatka Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania (2015) i konkursu Świetlne Pióro (2012). Publikowała między innymi w magazynie FUSS, What’s Up Magazine i magazynie kulturowym Ruski Pop. Prowadzi bloga Kałuże i Róże i tworzy niekończący się cykl kolaży “róże w Kerfurze”.
Facebook: @kaluzeiroze
Instagram: @kaluze.i.roze
Redakcja: Anita Głowacka (22)
Linkedin: anitaglowacka1997