Kiedy myślę o aktywizmie przed oczami mam osoby stające na barykadach i tłoczące się w kotłach policyjnych. Myślę o ich sile i uporze. O krwi, siniakach, połamanych rękach. O adrenalinie. To coś, co niezmiernie mi imponuje – rodzaj odwagi w walce o to, by przedstawiciele i przedstawicielki grup marginalizowanych mogły czuć się lepiej / bezpieczniej / zyskały należne im prawa. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla mnie takie działanie jest w dużej części niewykonalne. Czasem nawet pokojowe manifestacje potrafią doprowadzić mnie do ataku paniki. Kiedy wokół natęża się krzyk i ścisk, zaczynam czuć się przytłoczona i stopniowo tracę kontrolę nad swoimi odruchami. Byłam na wielu protestach i manifestacjach, ale czasem kończyło się to koniecznością pospiesznej ewakuacji.
Chcąc mimo to zaangażować się w kształtowanie zmian społecznych i politycznych, mam do wyboru inne formy aktywizmu. To na przykład zdobywanie i udostępnianie wiedzy na temat osób mniej uprzywilejowanych – czyli poszerzanie pola świadomości i empatii zarówno poprzez teorię, jak i rozmowy z ludźmi, poznawanie odmiennych perspektyw i doświadczeń, otwieranie się na innych, przyjrzenie się brakom w najbliższym otoczeniu. Może ktoś obok nas potrzebuje ciepła i wsparcia w codziennej walce? Może czuje się niepewnie?
Warto przy tym pamiętać, że nie każda osoba wymaga ratowania (wbrew temu, co o niektórych grupach mówi się w mediach). Staram się więc słuchać uważnie.
W październiku rozmawiałam z adminką instagrama Humor Muzyki Komputerowej 69 publikującego memy, w których wątki polityczne mieszają się z przesłodzoną estetyką. Wiele pojawiających się tam obrazków rozbija przyzwyczajenie do binarnego podziału między płciami. Zapytana, czy jej posty mają wpływ na rzeczywistość, odpowiedziała bez wahania: „To może być nawet 1%, ale zawsze to różnica. Ktoś na moich memach będzie widział końcówki – że jest x zamiast domyślnej formy. Trafiając na nie potem gdzieś indziej może pomyśleć: ja to znam, to jest spoko”. To forma mikroaktywizmu – przesączanie równościowych treści do głównego obiegu. Queerowa „podprogowa propaganda”.
Okej, to wszystko brzmi bardzo… miło? Skąd więc wkurzanie ludzi, którego użyłam w tytule?
Podejrzewam, że większość z nas znalazła się w polu rażenia ciętego komentarza, obraźliwego żartu czy fałszywej życzliwości. Nawet jeśli nie na celowniku, to na wysokości ramienia, które operowało cynglem. Źródłem ataku może być wszystko: tożsamość, ubiór, brzmienie głosu, pochodzenie, sprawność fizyczna, nawyki żywieniowe. Znacie uczucie ścisku w gardle, które takim sytuacjom towarzyszy, i nagromadzenie emocji: bezsilność, panika, wściekłość. Każde z nas reaguje na różny sposób – część warczy, drapie i kopie, część wycofuje się – w głąb siebie. Co jeśli to ostatnie nie jest możliwe? Jeśli spotyka nas w biurze, na uczelni czy rodzinnej uroczystości?
W jednym z moich poprzednich miejsc pracy – środowisku składającym się w większości z białych cishet mężczyzn z grupy wiekowej 30-50 – stałą procedurą było opowiadanie żarcików. Humor pełnił funkcję integracyjną, dzięki której cementowali swoją komitywę. Dla pozostałych osób biorących udział w spotkaniach zarezerwowano inną rolę – miały oklaskiwać inteligencję żartownisiów lub podbijać ich ego swoim zawstydzeniem. W stałym repertuarze znajdowały się teksty odwołujące się do słabości osób niebędących mężczyznami. Dotykało to każdej płaszczyzny – od braku wiedzy czy sprytu po fizjologię związaną z aktywnością seksualną.
Pełne wkurzenia milczenie to nadal forma przyzwolenia, więc któregoś dnia postanowiłam zachować się inaczej niż tego ode mnie oczekiwano.
Poprosiłam szefa, żeby odwrócił role w opowiadanym żarcie. Prosty trick, który zainicjował dyskusję o nierówności. Po kilku dniach ponownie odważyłam się na podobny krok. Zaczęłam podgryzać osoby, które wygodnie rozsiadły się w swoim przywileju. Dzięki metodzie malutkich kroków poczułam, że mogę mieć wpływ na najbliższą rzeczywistość, a ilość żartów na pracowych spotkaniach zaczęła się zmniejszać. Ten precedens stał się źródłem przełomu również na innym polu. Do tamtej pory byłam bardzo nieśmiała. Forma małej waleczności pozwoliła mi stopniowo nabrać pewności siebie. Obecnie częściej udzielam się w różnych dyskusjach czy inicjuję rozmowy na ważne dla mnie tematy. Dbam o to, by wyrażać opinie w przejrzysty sposób.
Biuro, uczelnia czy sytuacje rodzinne to przestrzenie, w których tego typu konfrontacje potrafią być źródłem napięć, wynikających chociażby z nakładających się na siebie relacji władzy. Wiele zależy od nawyków, które niekiedy miały dziesięciolecia na scementowanie. Za każdym razem, kiedy ktoś z mojego otoczenia zaatakuje wartości, które są dla mnie ważne, ścisk w gardle i tak się pojawiał. Myślę wtedy o osobach, które z różnych powodów nie mogą sobie pozwolić na zabranie głosu w analogicznej sytuacji. Zdaję sobie sprawę, że pozwalanie sobie na formę publicznej ekspozycji, jaką jest wchodzenie w konfrontację tego typu, to też forma przywileju. Korzystam z niego, żeby powkurzać ludzi, bo zawsze warto próbować trochę wstrząsnąć przyzwyczajeniami wokół nas.
Tekst: Jagoda Gawliczek – pisze i rozmawia o książkach, feminizmie i różnych innych formach kultury dla Going. MORE. Aktywnie działa w social mediach Going. i Radia Kapitał. W RK współprowadzi też audycję Pasmo dla Literatury. Prywatnie psia mama.
Instagram: @ohsotychonic
Ilustracje: Julia Kruszyńska – ilustratorka i projektantka graficzna. Studia skończyła na wrocławskiej ASP w Pracowni Książki. Na co dzień pracuje jako grafik dla małej firmy zajmującej się produkcją soków z niedoskonałych owoców. W wolnych chwilach amatorka dobrego smaku.
Instagram: @not_seriously_designed
Redakcja: Anita Głowacka (24).
Linkedin: anitaglowacka1997