„co miesiąc wyobrażam sobie koniec kapitalizmu
(tak, PMS bardzo mnie radykalizuje)
wtedy weszłabym pod kołdrę
w spokoju się złuszczyć

niestety mój plan ma luki
bo chciałabym się łuszczyć, jedząc czipsy i oglądając kardashianki
a tego chyba już nie będzie po rewolucji”

Opal Ćwikła, lament skórczocórczy

Mam okres. Krew leje się na podpaskę. Nie używam już tamponów, odkąd naczytałam się, że można od nich stracić nogi. Naprawdę! Może wdać się zakażenie, gronkowiec czy inne chujstwo, a moja hipochondryczna wyobraźnia pracuje non stop. Dlatego krew mi się leje na podpaskę.

Boję się, że przecieknie.

Dlaczego nie idę do WC? Bo jestem w pracy. W bibliotece szkolnej. Dzieci szaleją i trzeba je ogarniać. Pracuję tu od niedawna i nie wykoncypowałam jeszcze, jak w momentach kryzysowych udać się do toalety.

Kilka dni później nadal mam okres, leci, ale nie tak obficie, uff.

Jedna dziewczynka, taka z trzeciej klasy, która wciąż wypożycza książki i oddaje nieprzeczytane, znajduje pewną pozycję.

– Czemu to tu stoi? – pyta oburzona.

Tytuł brzmi: Mój okres.

– Bo to ważne tematy są. Dla nastolatek – mówię.

Dziewczynka biegnie po koleżanki. Już za moment przekazują sobie książkę z rąk do rąk, wołając przy tym „fuj!”.

Fuj!

Mój okres jest fuj i pisanie o okresie też jest fuj. Wieczne fuj.

Obieg krwi nie dotknął jeszcze trzecioklasistek, jeszcze mogą się brzydzić, jeszcze mogą być tak łobuziackie.

Fuj.

Nie dotknął ich obieg tracenia i rodzenia.

Okres jest fuj, dlatego w reklamach występuje ten niebieski fluid, zastępnik kobiecej krwi, bo kobieca krew to fujka. Krew może się lać po męsku: z ciosów, nie z cipy.

Mój obieg tracenia i rodzenia skupia się zdecydowanie na tym pierwszym. Wśród przyjaciółek ciąże, narodziny, u mnie wciąż z pustki w pustkę i raczej tak pozostanie.

Czy nie lubię dzieci? Nie, nie o to chodzi. Po prostu jest we mnie niezgoda na ten krwawy obieg, na to dawanie z siebie ciałem, na ofiarę, jaką ponoszę, rodząc. Rodząc, otwieram się na wiele. Nawet na katastrofę klimatyczną! Nie chcę tego otwarcia. Wolę tracić. Mikrożałoby to moje hobby. Tracę te jajeczka. Tracę i tracę, a czas się nie cofnie, prawie trzydziecha na karku, więc teraz albo nigdy. Wybieram nigdy.

Przypomina mi się rozmowa sprzed dwóch dni. Koleżanka koleżanki dostaje okres, a jej kilkumiesięczne dziecko jest akurat chore, więc ta stoi i lula, stoi i lula, a krew z niej cieknie i cieknie, i cieknie. Dopiero przyjście męża wybawi ją z tego.

Cieknie. Fujka nad fujkami. Gdy mam okres, lubię sobie puścić Moją krew Republiki1. „To moją krwią podpisywano wojnę miłość / Rozejm pokój wyrok układ czek na śmierć”. Krew cieknie, bo system niedomaga. Nie zauważa. Unieważnia. Krew cieknie w pracy, krew cieknie w domu. Krew cieknie. Leje się i leje. Może dramatyzuję, może histeryzuję. W końcu jestem kobietą. Kobietą, z której leci.

Słysząc to gromkie „fuj!” trzecioklasistek, czuję w sobie tęsknotę za tym stanem przed. Krew zabiera dzieciństwo, jest się już trochę po innej stronie. Po stronie wyborów. Comiesięcznych mikrożałób. Z czasem trzeba poznać metody antykoncepcyjne, trzeba doświadczyć tego magicznego pierwszego razu lub chujowego pierwszego razu, trzeba i trzeba, pozycje wymagane, w końcu trzeba urodzić – bo tak trzeba?

*

Moja macica nie płacze już krwawymi łzami. Aplikacja Mój kalendarzyk informuje mnie: 19 dni pozostało. Zawsze jakieś odliczanki, oczekiwanki. Cykl trwa i trwa, aż do wyczerpania zapasów. Okresy mam niebolesne (cieszy mnie to bardzo), lecz osłabienie duże (problemy z gospodarką żelazową). Nie wyobrażam sobie bolesnych, bo już niebolesne bolą.

Fuj. Fujka fujek. Fuja mnie ten cały obieg i niemożność wymigania się z niego.

Fuj i chuj.

*

Okresowy update: dziś do biblioteki wkracza jeden z chłopców, by obwieścić:

– Jakaś dziewczyna ma okres, bo w toalecie jest pełno krwi!

Oczywiście zaczynają się pielgrzymki do toalety. Głównie dziewczynki fascynuje ta krew na tyle, by chcieć zobaczyć ją na własne oczy, by jej w jakiś sposób doświadczyć.

– To może być keczup.

– Albo czerwona farba.

Większość jednak zgadza się, że to krew. Okresowa. Okresowa krew w podstawówkowej toalecie i młode widzki, jeszcze przed, które ciągnie do krwi.

Czasem wyobrażam je sobie jako kobiety. Bojowniczka o prawa kobiet, damulka, kontrowersyjna artystka wizualna, którą pewnego dnia skancelują. I myślę o ich krwi: ile będą musiały z siebie dać, ile przecierpieć, ile krwi stracą przy poronieniach, ile przy porodach? Ile z nich doświadczy kiedyś przemocy seksualnej? Jedna? Wszystkie?

Moja krew. Nasza krew. Czuję się taka bezsilna.

Nie krwawię za miliony. Nie mam na to siły, czasu, zasobów psychicznych i fizycznych.

Myślę też o tej, która posprząta tę krew. Która będzie doszorowywać zaschnięcia.


Tekst: Lidia Karbowska (ur. 1995) – bywa poetką, bywa dramatopisarką. Studiowała filozofię, ale nie umie w Kanta. Wciąż studiuje, tym razem sztukę pisania. Mieszka pod Poznaniem (love-hate relationship). Wydała zbiór wierszy otrzymane (2023), a jej dramaty znalazły się m.in. w antologii „Młod(sz)a Polska” (2021) i w „Dialogu Puzyny” (2023).

Ilustracje: Dagna Szwaja – ilustratorka i rysowniczka, absolwentka wrocławskiego ASP. Fanka powolnych poranków z kawą i szkicownikiem oraz aktywnych wieczorów na zajęciach tanecznych. Uwielbia eksperymentować, mieszać techniki, odkrywając nowe formy wyrazu. Instagram: @dagnashvaya


1 Odkryłam cover tej piosenki w wykonaniu Justyny Steczkowskiej. Z pewnością przy następnym okresie zapuszczę sobie właśnie tę wersję. Głos wokalistki wnosi dodatkowy poziom tragizmu. „[…] krew / moją krew wypijaną przez kapłanów” – nagle wybrzmiewa mi to inaczej.