Pierwsze niebieskie pomadki kupiłam ze dwa lata temu. Jedna ciemna i matowa, druga jaśniejsza i brokatowa – łypały na mnie z półki z kosmetykami, a ja nie miałam odwagi, by wychodzić w świat z granatowymi ustami. Wyglądałam, wydawało mi się wtedy, jak topielica, co podkreślała jeszcze bardziej moja blada cera. Nie miałam jednak serca ich wyrzucić. Co jakiś czas malowałam sobie nimi usta w domowym zaciszu, wiedząc, że kiedyś przyjdzie moment, w którym dokonam swoistego coming outu. W rzeczywistości czekałam na chwilę, w której niebieskie wargi staną się bardziej akceptowalne. Ostatecznie uznałam, że może to nie nastąpić za mojego życia, i odważyłam się na ten poważny krok.
Pierwsze wyjście do ludzi wcale nie było, wbrew moim obawom, spektakularną porażką. Nikt nie wytykał mnie palcami. Nikt mnie nie opluł. Nikt nie wyśmiewał mnie za moimi plecami. Ale też wybrałam bezpieczne wyjście – ruszyłam z dwójką znajomych do ciemnego pubu zaledwie kilkaset metrów od domu. Może i dobrze – pierwsze niebieskie pomadki w ogóle nie pasowały mi do cery, a w dodatku wysuszały usta, więc po paru godzinach wyglądałam jak trup. Dopiero później znalazłam idealną markę i uświadomiłam sobie, że moje wargi najbardziej tolerują szminki w płynie. Wtedy też, w okolicach 28. urodzin, naprawdę pokochałam zimne kolory. Morski błękit („Śniadanie u Tiffany’ego”), zgniło-szarą zieleń („Brudne pieniądze”). Stałyśmy się nierozłączne, przyciągając zaciekawione spojrzenia i wywołując różne reakcje. Raz usłyszałam, że uciekłam z castingu do filmu Marvela (uznałam to za komplement, bo lubię makijaże komiksowe), innym razem – że wyglądam, jakbym miała na sobie maść na opryszczkę. Bez dwóch zdań byłam widoczna.
Tyle zamieszania o kolor ust! A przecież pierwsze niebieskie pomadki powstały już w latach 70. Jak to się stało, że cztery dekady nie wystarczyły, by błękity stały się choć w połowie tak popularne jak czerwienie? Standardem są niebieskie ubrania, standardem są niebieskie paznokcie, standardem są niebieskie cienie do powiek i tusze. Jednak granatowe i błękitne usta wciąż uznaje się za ekstrawaganckie. Zmienia się to stopniowo – coraz więcej firm kosmetycznych wypuszcza serie z „dziwacznymi” kolorami, coraz więcej celebrytek występuje publicznie z niebieskimi wargami. W połączeniu z coraz odważniejszą kulturą zachodnią, zazwyczaj przychylną wobec wyrażania własnej seksualności (szkoda, że chodzi najczęściej o tradycyjnie heteroseksualną wizję), rodzi się z tego trend. Szkoda tylko, że jeszcze przez wiele lat nie uzyska pełnej społecznej akceptacji.
Historia makijażu sięga kilku tysięcy lat przed naszą erą. Nie mówię tu tylko o zabiegach mających wzmocnić kondycję ciała (np. skóry czy włosów), ale o typowym makijażu estetycznym. Pociąganiu okolic oczu kohlem, by nadać im migdałowy kształt, ozdabianiu paznokci, rozjaśnianiu twarzy, nakładaniu na wargi rozmaitych substancji – skruszonych kamieni szlachetnych, czerwonego barwnika pozyskiwanego z wodorostów czy, obrzydliwość, zmiażdżonych owadów. Naukowcy spierają się, czy tego typu zabiegi, których początków upatruje się w starożytnym Egipcie, miały znaczenie rytualne, mające na celu zadowolenie bogów, czy wyłącznie estetyczne.
Współcześnie skojarzeń z czerwienią, tak chętnie nakładaną na usta, jest wiele. Przywołuje na myśl władzę i siłę, a także krew, a więc namiętność i szeroko pojęte życie. Czerwienimy się, przeżywając zróżnicowane emocje, takie jak wstyd, gniew czy podniecenie. Dodajcie do tego fakt, że firmy kosmetyczne produkują więcej tego, co już się sprzedaje, i dostaniecie odpowiedź, dlaczego najpopularniejsze pomadki to te zawierające czerwień (również róże i pomarańcze). Jeśli spojrzy się na makijaż z tej perspektywy, niebieskie czy zielone szminki są niejako zaprzeczeniem życia, bo naturalnie na twarzy występują w nieciekawych okolicznościach – przy chorobach czy siniakach. Mimo to, przypominam, już na powiekach czy paznokciach są w pełni akceptowalne.
Nie próbuję namawiać żadnej z was do wyrzucenia czerwonych szminek – sama kupuję je na okrągło – ale do przyjrzenia się własnym myślom na temat wyrażania siebie w makijażu. W moim przypadku strach okazał się burzą w szklance wody. Krytykę związaną z niebieskimi ustami usłyszałam tylko kilka razy, a zazwyczaj spotykałam się z pozytywnymi reakcjami (również ze strony nieznajomych). Dziewczyny zaczepiały mnie na imprezach, zazdroszcząc mi odwagi i pytając o markę, a faceci nieraz nie mogli oderwać wzroku od moich ust. A przecież w rzeczywistości odkryłam koło na nowo! Nieczerwone szminki występowały i w starożytnym Egipcie (gdzie popularne były czarno-niebieskie wargi), i w rozmaitych kulturach plemiennych – wypomnijcie to każdemu, kto zwróci wam uwagę na to, że wydziwiacie. I pamiętajcie, że nie wydziwiacie, tylko realizujecie się w makijażu.
autorka tekstu: Iza „9kier” Pogiernicka – redaktorka magazynu CD-Action i streamerka (twitch.tv/9kier). Nerd, jakich mało, i niegdysiejsza instruktorka tańca arabskiego. Kocha jeść. Kocha koty. Kocha malować usta.
autorka ilustracji: Agnieszka Sawicka (29) – absolwentka kulturoznawstwa, a obecnie studentka grafiki na ASP w Warszawie. Wiąże swoją przyszłość z ilustracją. Lubi swoje koleżanki, jogę i ciekawe kolory. Kocha psy i ma nadzieję, że jest to miłość wzajemna. Swoje rysunki publikuje na Instagramie.